[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Podziękowałem mu i dodałem, że doskonale mogę się obejść bez posługaczki, potrzebny mi jest jedynie ktoś,
kto by mi przygotowywał posiłki. Obiecał mi przysłać kobiety, które się tym zajmą, a także będą dbały o moją
bron i wyrabiały amunicje, która, jak twierdził, może być mi wkrótce potrzebna. Dodałem, że mogłyby
przynieść również cześć jedwabi i futer, które służyły zabitym przeze mnie wojownikom za posłanie, gdyż noce
są zimne, a własnych nie posiadam.
Obiecał wydać odpowiednie polecenia i odszedł. Pozostawiony samemu sobie, poszedłem krętym
korytarzem na wyższe pietra, by poszukać odpowiedniego pomieszczenia. Piękno innych budynków znajdowało
odbicie również w tym i, jak zwykle, wkrótce pochłonięty byłem całkowicie odkrywaniem i badaniem nowych
dzieł sztuki.
Wybrałem w końcu frontowy pokój na drugim piętrze, gdyż chciałem w ten sposób znalezć się bliżej
Dejah Thoris. Zajmowała ona pomieszczenia na pierwszym piętrze przyległego budynku i przyszło mi do głowy,
że moglibyśmy ustalić jakiś sposób porozumiewania się na wypadek, gdyby potrzebowała mojej pomocy lub
opieki.
Na piętrze, które zająłem, znajdowało się około dziesięciu pokojów  łazienki, garderoby, sypialnie i
salony. Okna wewnętrznych pomieszczeń wychodziły na ogromne podwórze, które stanowiło wnętrze
czworoboku, utworzonego przez budynki, stojące przy czterech pobliskich ulicach. Podwórze to stanowiło teraz
miejsce, w którym przebywały najróżniejsze zwierzęta, należące do zajmujących budynki wojowników.
Porośnięte było żółtą, podobną do mchu rośliną, która pokrywała niemal całą powierzchnię tej planety. Jednak
liczne fontanny, rzezby, ławki i pergole dawały wyobrażenie o jego pięknie w tych zamierzchłych czasach, gdy
przechadzali się po nim uśmiechnięci ludzie o lśniących włosach. Ludzie, których bezlitosne prawa natury
wygnały nie tylko z ich domów, ale w ogóle zewsząd i po których pozostały tylko niejasne legendy, powtarzane
przez ich dalekich potomków.
Moje rozmyślania zostały przerwane przez przyjście kilku młodych kobiet, obładowanych bronią,
jedwabiem, futrami, ozdobami, przyborami kuchennymi oraz beczułkami z jedzeniem i napojami. Lwia cześć
tych rzeczy była łupem ze statku. Wszystko to, jak się zdaje, należało do obu dowódców, których zabiłem i
teraz, zgodnie ze zwyczajem Tharków, przeszło na moją własność. Kobiety ułożyły przyniesione rzeczy w
pokojach w głębi budynku, a potem wyszły po drugi ładunek, stanowiący resztę mego majątku. Wróciły w
towarzystwie dziesięciu czy piętnastu innych kobiet i dzieci, które stanowiły świtę obu wojowników.
Nie były to ich rodziny, żony czy służba  ich wzajemny stosunek był dość szczególny i tak niepodobny
do wszystkiego, do czego my przywykliśmy, że trudno mi go określić. Wśród zielonych Marsjan niemal
wszystko jest własnością całej społeczności. Wyjątek stanowi broń, ozdoby oraz jedwab i futra, którymi
Marsjanin nakrywa się w nocy  tylko te rzeczy może nazywać swoją prywatną własnością, jednak nie może ich
zgromadzić więcej niż naprawdę potrzebuje do zaspokojenia bieżących potrzeb. Nadwyżki musi przekazywać w
razie konieczności młodszym wojownikom. Kobiety i dzieci, stanowiące orszak, można porównać do oddziału
wojskowego. Wojownik jest całkowicie odpowiedzialny za wychowanie, dyscyplinę i zaspokojenie codziennych
potrzeb tego oddziału, a także za jego bezpieczeństwo w czasie wędrówek i ciągłych starć z innymi plemionami
oraz z czerwonymi Marsjanami. Kobiety nie mogą być w żadnym przypadku uważane za jego żony. Jeżyk
Marsjan nie ma w ogóle odpowiednika tego słowa. Ich kojarzenie się w pary ma na celu wyłącznie dobro całej
społeczności i wszelkie naturalne skłonności nie mają tu nic do rzeczy. Rada starszych każdego plemienia
kontroluje przebieg całego procesu tak dokładnie, jak właściciel stajni wyścigowej, naukowymi metodami
dokonujący doboru odpowiednich koni w celu uzyskania jak najlepszego potomstwa.
W teorii może to brzmieć wcale niezle, ale tak zwykle bywa z teoriami. Jednak rezultatem całych wieków
tych nienaturalnych praktyk, których jedynym celem jest uzyskanie potomstwa, stało się powstanie plemienia
zimnego i okrutnego, pędzącego życie pozbawione radości, miłości i spokoju. To prawda, że Marsjanie, zarówno
kobiety, jak i mężczyzni, z wyjątkiem takich degeneratów jak Tal Hajus, są bezwzględnie cnotliwi, jednak o ileż
lepsze i przyjemniejsze są ludzkie zwyczaje, nawet jeśli ich ceną jest czasem przypadkowa utrata niewinności.
Zdawałem sobie sprawę, że musze, czy chce czy nie, wziąć na siebie odpowiedzialność za te kobiety i
dzieci. Wiec na razie, w ramach tej odpowiedzialności, poleciłem im poszukać sobie kwater na wyższych
piętrach, a drugie zostawić w całości dla mnie. Jedną z dziewcząt obarczyłem obowiązkiem przygotowywania
pożywienia dla mnie, reszcie zaś kazałem pozostać przy dotychczasowych obowiązkach.
Odtąd rzadko je widywałem, ale też nie bardzo mi na tym zależało.
28
Miłość na Marsie
Przez kilka następnych dni po walce z powietrznym statkiem całe plemię pozostawało w mieście,
rezygnując z wymarszu w stronę swoich siedzib do czasu upewnienia się, że statki nie powrócą. Nawet dla tak
wojowniczego narodu, jak zieloni Marsjanie perspektywa walki w otwartym polu, przy ciążącej na barkach
odpowiedzialności za całą kawalkadę wozów z kobietami i dziećmi, była niezbyt ponętna. Podczas tego okresu
względnej bezczynności Tars Tarkas wprowadził mnie w wiele zwyczajów zielonych Marsjan, przekazał mi
dużo wiadomości na temat sztuki wojennej Tharków, a także uczył mnie posługiwania się tymi wielkimi
bestiami, które służyły im za wierzchowce. Te zwierzęta, thoaty, są równie niebezpieczne i złośliwe, jak ich
panowie, ale po poskromieniu są dla zielonych Marsjan bardzo użyteczne.
Dwa thoaty przeszły na moją własność wraz z resztą dóbr wojowników, których insygnia teraz nosiłem.
W krótkim czasie nauczyłem się na nich jezdzić równie sprawnie jak tubylcy. Metoda kierowania nimi była
bardzo prosta. Jeżeli zwierze nie chciało słuchać dostatecznie gorliwie rozkazów telepatycznych, jezdziec walił
je z całej siły rękojeścią pistoletu miedzy uszy, a jeśli i to nie dawało wyników, bił tak długo, aż zwierze
usłuchało lub zrzuciło go na ziemie.
W tym drugim przypadku dochodziło zwykle do walki na śmierć i życie miedzy wojownikiem a thoatem.
Jeśli Marsjanin potrafił dostatecznie szybko posługiwać się pistoletem miał szansę uratować życie i jezdzić
znowu, jakkolwiek już na innym zwierzęciu. Jeśli nie  jego poszarpane na strzępy i wdeptane w ziemie ciało
było zbierane przez kobiety i palone, zgodnie z tharkijskim zwyczajem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •