[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wytężyłem wzrok, wydało mi się, że za barem ktoś siedzi.
- Halo? - zawołałem.
Ciemna postać uniosła rękę i zamachała. Powolnym krokiem ruszyłem przez ganek. Gdy
byłem o kilka stóp od baru, zajaśniała zapałka. Zatrzymałem się, lecz po chwili zobaczyłem, że
mężczyzna zapala świecę. Podszedłem i usiadłem przed nim.
- Silencio? - zapytałem.
Skinął głową i ujrzałem jego twarz. Zarządca okazał się wątłej budowy - miniaturowy
człowieczek o pomarszczonej twarzy i długiej brodzie. Moją uwagę na moment odwrócił jakiś
ruch za jego plecami. Nagle uświadomiłem sobie, że patrzę na długi ogon. Silencio był małpą.
Widząc zrozumienie na mojej twarzy, sięgnął pod ladę i wyjął butelkę drinka  Słodki Płatek
Róży , który zwykle pijałem przy okazji spotkań politycznych i towarzyskich. Drugą ręką wyjął
szklankę, po czym schwycił korek zębami i otworzył butelkę. Uśmiechnął się szeroko, nie
wypuszczając korka, i nalał mi podwójną porcję.
- Silencio - powiedziałem, a on skinął głową.
Przez długo chwile patrzyliśmy na siebie, a ja zastanawiałem się, czy nie umarłem tego dnia
w kopalni.  To właśnie jest moje życie wieczne - siarka za dnia, małpa w nocy - pomyślałem, a
on skinął lekko głową, jakby się zgadzał.
- Jestem Cley - powiedziałem.
Złączył dłonie i klasnął dwukrotnie. Nie byłem pewien, czy kpi ze mnie, czy też chce mi
pokazać, że zrozumiał.
Uświadomiłem sobie, że nie obchodzi mnie to. Wziąłem drinka, odchyliłem się w krześle i
pociągnąłem. Silencio wydawał się zadowolony z tego, że zdecydowałem się pozostać.
- Dziękuję - rzekłem.
Wtedy on zeskoczył ze stołka i przeszedł przez drzwi na końcu baru. Po kilku minutach
wrócił, trzymając tacę. Znów wspiął się na stołek i położył ją przede mną. Była to pełna kolacja -
udziec wieprzowy pokryty plasterkami ananasa, do tego chleb i masło, a na osobnym talerzu
ziemniaki i czosnek.
Do tej chwili nie zdawałem sobie sprawy, jak strasznie jestem głodny. Rzuciłem się na
jedzenie jak zwierzę, podczas gdy Silencio zszedł ze stołka, przeszedł na drugą stronę baru,
przemierzył ganek i zasiadł do pianina. Kombinacja ananasa i muzyki przywiodła mi na myśl raj.
Aapczywie popijałem drinka i wsuwałem ziemniaki, oczyma duszy widząc, jak złote wrota
otwierają się, by mnie wpuścić.
Nadal siedziałem w barze, gdy przyszedł po mnie kapral Matters z dziennej straży. Sprawił
mi solidne lanie, ale byłem zbyt pijany, by coś poczuć. Na zewnątrz, w kręgu, kości tym razem
pokazały dwie szóstki. Przez cały dzień, gdy stałem przy swojej dziurze i machałem kilofem,
słyszałem wibrujący wśród ścian śmiech kaprala. Nawet gdy mdlałem i pogrążałem się w
chłodnym śnie o zbawieniu, śmiech wciąż był obecny, niczym cykada gotowa w dowolnej chwili
wykluć z jaja.
16.
Na Doralicji dni ciągnęły się w nieskończoność i nie niosły ze sobą nic prócz fizycznej
udręki. Noce były niczym dogasająca świeca, kilka krótkich chwil ciężkiej samotności,
podkreślanej niemilknącym szemraniem oceanu i ujadaniem dzikich psów. W blasku księżyca
cierpiałem inne, duchowe męki, unoszące się ze snów, w których moja wina zostawała ujawniona
zarówno dosłownie, jak i symbolicznie. Czasami, kiedy kapral dziennej straży budził mnie
uderzeniem kija w plecy, niemal mu dziękowałem, że mnie wybawił od wspomnień z
Anamasobii.
Jedynym, co wydawało się zmieniać na Doralicji, byłem ja. W ciągu kilku tygodni wysiłek
wzmocnił mnie fizycznie. Silencio był czarodziejem, jeśli chodzi o leczenie moich ran, kiedy
wracałem pobity, poparzony lub w malignie wywołanej oparami. Miał duże, zielone liście, które
niekiedy moczył w wodzie, a następnie owijał mnie nimi, by ugasić trawiący ciało ogień.
Przygotowywał też herbatkę ziołową, dodającą sił i rozjaśniającą umysł. Swoimi porośniętymi
sierścią dłońmi łagodnie nakładał błękitną maść na miejsca, w których kij kaprala rozciął skórę.
Ale mimo tych wszystkich zabiegów i faktu, że moje mięśnie stawały się twarde jak skała,
czułem, że w środku umieram. Dniem i nocą z tęsknotą myślałem o chwili, w której zamienię
dręczące mnie wspomnienia na absolutną niepamięć.
Po pierwszym bolesnym doświadczeniu nauczyłem się, że nie należy schodzić nocą do baru.
Od tamtej pory, gdy dowlokłem się do gospody, szedłem do swego pokoju i siedziałem tam, a
Silencio przynosił mi tacę z jedzeniem. Nie wiem, do jakiego gatunku małp należał, ale był
niezwykle inteligentny - i piękny, z tymi wszystkimi odcieniami brązu i długą, czarną brodą,
dochodzącą do połowy białej piersi. Używał ogona jako dodatkowej ręki i mimo cienkich mięśni
był dość silny. Gdy do niego mówiłem, mógłbym przysiąc, że rozumie każdy niuans.
Czasem, gdy skończyłem jeść, siedział na toaletce, wydłubując sobie z sierści kleszcze i
zgniatając je w zębach, ja zaś leżałem na łóżku i otwierałem przed nim głębię swej próżności,
która przywiodła mnie na tę wyspę. Raz po raz, gdy ujawniałem jakiś wstydliwy szczegół,
Silencio kręcił głową i wydawał z siebie skrzek, ale nigdy nie wydawał się skłonny do osądzania
mnie. Kiedy opowiedziałem mu o Arli i o tym, co jej zrobiłem, uniósł pięść do oczu, by otrzeć
łzy.
Pewnego dnia, gdy kapral wyrzucił dwie jedynki, miałem dla siebie wiele czasu w kopalni,
więc ruszyłem na obchód tuneli swoich poprzedników. Niektóre nazwiska były mi znane - o
jednych czytałem w gazecie miejskiej, do skazania innych sam przyłożyłem rękę. Dopiero teraz
zauważyłem, że większość stanowili więzniowie polityczni: ci, którzy popełnili rabunek, gwałt
czy morderstwo, zwykle byli strącani natychmiast, czy to na krześle elektrycznym, czy przez
pluton egzekucyjny, czy rozsadzenie głowy. Wyglądało na to, że na Doralicję trafiali ludzie,
którzy w jakiś sposób kwestionowali władzę i filozofię Mistrza, w mowie lub w piśmie wyrażali
pogardę dla ścisłej kontroli społecznej panującej w Dobrze Skonstruowanym Mieście, wątpili w
skuteczność fizjonomiki albo wyrażali obawy co do poczytalności Drachtona Nadolnego.
Nad wylotami tuneli znalazłem nazwiska Rasuki, Barlowa, Theriana. Wszyscy oni na swoje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •