[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dnia narodzin. Zrobiło jej się słabo jak wtedy na plaży. To
nie jest dobry pomysł.
- Popłyńmy razem - prosił. - Będzie fajnie.
Co złego może się wydarzyć w canoe? Ale wyobraziwszy
sobie, jak w jego ramionach podziwia widoki, uprzytomniła
sobie, że w canoe może się wydarzyć bardzo wiele.
Walczyła dzielnie i nieskutecznie, żeby się nie za-
czerwienić.
- Zobaczymy. To zależy, kiedy wyjdę z pracy.
- I od tego, jaka będzie pogoda, i czy będą wolne łódki, i
czy żadne z nas nie złamie nogi. - Stanął obok niej. - Misty,
czy ty się mnie boisz?
Spojrzała mu w oczy, szukając w nich zrozumienia, które
ku swojemu zdziwieniu parokrotnie tam wyczytała.
- Nie, Ben, nie ciebie. Siebie - odrzekła półgłosem. Gdy
się uśmiechnął, wiedziała, że ją zrozumiał.
S
R
Dwadzieścia cztery godziny pózniej, gdy słońce jaśniało
na bezchmurnym niebie, przeglądając się w kryształowej
tafli jeziora, Ben szedł u boku Misty ku wypożyczalni łódek.
Nie tylko jezioro wyglądało zachęcająco.
- Pierwszy raz od miesiąca mam wolne - zdziwionym to-
nem stwierdziła Misty.
- Maluchy na pewno zrozumieją, że ty też czasem musisz
się pobawić. Pod hangarem widzę pełno łódek - zauważył,
rzucając jej promienny uśmiech. W duchu gratulował sobie
tego pomysłu. - I nawet nie pada.
- O co ci chodzi?
Z rozkoszą by ją pocałował. Powinna bardziej wystrzegać
się jego niż siebie. Ta kobieta ma cholernie silną wolę.
- O to, że żadna siła nadprzyrodzona nie uchroni cię
przed przejażdżką sam na sam ze mną.
Popatrzyła na jezioro upstrzone różnego kalibru łódkami.
- Trudno będzie to nazwać sam na sam" - zauważyła. -
Tylko nie ratuj żadnych ptaków ani nie uderz się w głowę.
O, potrafi być uszczypliwa. To dobrze.
Zadowolony zaczął gwizdać jakąś irlandzką melodię, któ-
ra nie wiadomo skąd mu się przyplątała. Spoglądając na
piękną rudowłosą u swojego boku, czuł, że serce mu rośnie,
a życie jest piękne.
Z hangaru ktoś witał ich donośnym głosem. Po chwili ich
oczom ukazał się Ciem, którego Ben poznał poprzedniego
wieczoru. Stary człowiek wycierał w ścierkę ręce ubrudzone
lakierem.
- Dzień dobry, panno Misty.
- Witaj, Ciem. Jak wnusia?
S
R
- Zliczna jak obrazek i słodka jak cukiereczek -odparł z
dumą Cłem.
- Odwiedziłam ich wczoraj. Ellie jest bardzo dobrą mat-
ką.
- Ma to po świętej pamięci mojej małżonce. -Ciem smęt-
nie pokiwał głową.
- Ellie, córka Cierna, urodziła tydzień temu - wyjaśniła
Misty, zwracając się do Bena. - W ramach naszego progra-
mu odwiedzam położnice w ich domu.
- Lyrebird ożyło, jak osiadł tu brat panny Misty, potem
jego żona, a teraz ona sama. To dzięki nim moja Ellie nie
musiała rodzić w jakimś szpitalu daleko stąd, i to wśród ob-
cych.
Do Bena powoli docierało, że to, co miał za nader osobli-
wą usługę medyczną, może być powodem do wielkiej dumy.
Przy najbliższej nadarzającej się okazji musi zapytać
Andy'ego, jak to się zaczęło.
- Pan doktor przyszedł po łódki, prawda? - Ciem machnął
ścierką w stronę dwóch canoe przycumowanych na końcu
pomostu. - Jak wrócicie, to zostawcie je w tym samym miej-
scu, a ja potem odstawię je, gdzie trzeba.
- Dzięki. - Ben mocno uścisnął spracowaną dłoń. Zapach
terpentyny nie opuści go do końca dnia, ale
nie będzie mu to przeszkadzało. Był pewny, że i Misty to
zniesie.
Pięć minut pózniej odbili od pomostu. Już na samym po-
czątku okazało się, że jego przewaga wynikająca z edukacji
w ekskluzywnych szkołach blednie wobec sportowych umie-
jętności Misty.
S
R
- Widzę, że pływanie, surfowanie i wioślarstwo to dla
ciebie kaszka z mleczkiem - zauważył.
- Kolejny cios dla męskiej dominacji - odcięła się, ener-
gicznie machając wiosłem, a jemu nie pozostawało nic inne-
go, jak się roześmiać z powodu cierpiącego ego.
Ruszył za Misty. Ta dziewczyna potrafi przytrzeć mu ro-
gów.
- Wychowywaliśmy się na wodzie, na Bundeenie - rzuci-
ła przez ramię.
Gdy w końcu się z nią zrównał, odłożyli wiosła i dryfo-
wali po gładkim jeziorze.
Zaróżowione policzki i entuzjazm płonący w jej oczach
sprawiły, że wydała mu się jeszcze piękniejsza.
- Bundeena to zatoka na południe od Port Hacking, w
sercu parku narodowego. Mnóstwo atrakcji.
- I na pewno jest tam malowniczo. Roześmiała się.
- Miałam tam cudownych przyjaciół, ale uważałam, że to
zabita deskami dziura. Bo w Bundeenie nie było nocnych
klubów ani dyskotek, tylko klub seniora i rozrywki dla ma-
luchów. - Posmutniała. - Po śmierci mamy przeprowadzili-
śmy się na zachód od Sydney, skąd dojeżdżaliśmy na studia.
To tam, na uczelni, poznałam Montanę i Mię. Rozejrzała się
po jeziorze.
- Myślę, że to dlatego Andy'emu tak się spodobało Lyre-
bird. Andy kocha wodę.
A mnie się tu podoba, bo ty tu jesteś, pomyślał. Nie po-
wiedział tego głośno, bo nie chciał czuć się pod presją. Po-
dejrzewał też, że Misty nie jest jeszcze gotowa to usłyszeć.
- Co się stało z waszym tatą?
S
R
- Umarł, jak miałam pięć lat. Mało go pamiętam, tyle tyl-
ko, że często się śmiał. - Spojrzała na niego. -Nie rozma-
wiajmy już o mnie. Teraz ty mi coś o sobie opowiedz. Co
daje ci napęd do życia?
Nie był pewien, czy ma jakiś napęd. Od lat był martwy, aż
w jego życie wtargnęła ta zielonooka kobieta. Przechyliła
głowę i spoglądała na niego wyzywająco. Oczekiwała, że się
przed nią otworzy, ale nic z tego!
Zmienił temat.
- Jestem uzależniony od rywalizacji. - Wierzby na brzegu
wydały mu się odpowiednio daleko, żeby Misty zapomniała,
o co pyta. - Zcigamy się do tamtego brzegu!
- Jak wygram, to w nagrodę coś mi powiesz. Przytaknął
głęboko przekonany, że wygra. Oczywiście nie wygrał.
Prowadził bardzo długo, ale
na ostatnich dziesięciu metrach Misty go wyprzedziła.
Zahamowała na płyciznie, odwracając canoe w jego stro-
nę, a on rozłożył ręce w geście rezygnacji.
- To się już nigdy nie powtórzy - obiecał, zanosząc się
śmiechem. - Codziennie będę trenował, bo morale mi pod-
upada, jak przegrywam z kobietą.
- Biedny Ben - rzekła z politowaniem, po czym zgrabnie
wysiadła z łódki i wyszła na brzeg. Przy okazji Ben do-
świadczył na własnej skórze, że nie jest to wcale łatwe. - Jak
wyciągniesz tu swoją łódkę, poklepię cię po plecach.
Są sytuacje, których prawdziwy mężczyzna nie może tole-
rować. Co za mądrala, i to bezczelna.
Znalazłszy się na brzegu, zauważył, że wprawdzie zbocze
góry jest kamieniste i od czasu do czasu porośnięte trawami,
S
R
ale pod drzewami nad samym jeziorem panuje przyjemny
chłód, dyskretny mrok, a w pobliżu nie ma żywej duszy.
Misty nagle przystanęła, jakby dopiero teraz zdała sobie
sprawę, że zacumowali na odludziu.
- Aadnie tu- powiedział, uśmiechając się do siebie. Od-
garnęła włosy z twarzy i odwróciła się do niego.
Zauważył, że dostrzegła jego plecak.
- Już wcześniej miałam cię o to zapytać. Co tam masz?
To znaczy, że nie chce, by ją pocałował. Rezolutna
dziewczyna. Wzdychając, zdjął plecak.
- Aha, ciekawość... - Rozpiął plecak i zajrzał do środka. -
Prawdę mówiąc, nic ciekawego. Wolałbym taką torbę po-
dróżną, jak miała Mary Poppins. Wszystko z niej wyjmowa-
ła. Krzesła, stół, lampę...
Misty zamrugała, a on się domyślił, że zdziwiło ją, że fa-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Wątki
- Indeks
- Cast P.C & Cast Kristin Dom Nocy 03 Wybrana
- Clark Higgins Mary i Carol Regan Reilly Przybierz swĂłj dom ostrokrzewem
- Sanderson_Gill_Dom_na_wrzosowiskach_MD229
- James_Henry_ _Dom_na_Placu_Waszyngtona
- Christie Agata Dom nad kanalem
- Dom Luka With Trust (pdf)
- 0486. McArthur Fiona SzczÄĹliwe zakoĹczenie
- Palmer Diana Desperado Soldiers Of Fortune 07
- Jack L. Chalker Three Kings 2 Melchior's Fire
- Krawczuk Aleksander Pan i jego filozof
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kwblog.htw.pl