[ Pobierz całość w formacie PDF ]
O mój Boże!
124
R
L
T
Dobra wiadomość to ta, że zostanę ojcem. Zła, że...
Przestań. Ryzyko to tylko dwadzieścia pięć procent.
Tylko? zapytał oschle. Albo pięćdziesiąt procent, jeżeli
porozmawiasz z Libby. Ona córki też nie chce, jeżeli okaże się, że jest
nosicielką. Nie ma zamiaru przekazywać choroby następnym pokoleniom. W
każdym razie nie chce za mnie wyjść.
Nagle z gardła wyrwał mu się szloch. Przycisnął dłonie do ust, ale w jego
piersi wezbrała fala, której nie mógł opanować. Ból i szok rozdzierały mu
serce.
Jedz do domu powiedział Will cicho.
Nie mogę. Przecież jestem w pracy.
To napij się kawy, usiądz i porozmawiaj ze mną, bo nie możesz stąd
wyjść w tym stanie rzekł Will stanowczo. Popchnął brata w kierunku fotela,
wręczył mu kubek z kawą, a sam usadowił się naprzeciw niego i podparłszy się
łokciami, przyglądał mu się z namysłem. Stary, powinieneś z nią
porozmawiać.
Andrew potrząsnął głową.
Wyszła bez słowa. Potrzebuje czasu. To za wiele naraz. Jakaś część
mnie odczuwa radość, że to oznacza, że możemy założyć rodzinę, ale cała
reszta...
Zacisnął zęby, jak gdyby walczył z kolejną falą współczucia dla dziecka,
które dostało wyrok śmierci z powodu jego nieostrożnej wiary w swoją
bezpłodność.
Na Boga! Jestem lekarzem ciągnął. Powinienem być mądrzejszy.
Dać się zbadać. Teraz jest za pózno.
Co masz zamiar zrobić?
Andrew wytrzymał spojrzenie Willa.
125
R
L
T
Nie mam pojęcia. Ale nie przyjmę jej odmowy.
Libby nie wiedziała, jak się znalazła z powrotem na oddziale. Wcale by
tam nie poszła, ale zostawiła w szafce torebkę z kluczykami do samochodu, no
i musiała przekazać dyżur następnej zmianie. Oczywiście miała takie
szczęście, że pierwszą osobą, którą spotkała, była Amy. Kochana słodka Amy
spojrzała na nią, a potem wepchnęła do gabinetu i zaniknęła drzwi.
Co się stało? Coś z twoją siostrą? Mamą? Andrew?
Libby potrząsnęła głową i zakryła dłonią usta. Nie mogła dłużej
powstrzymywać łez. Amy z westchnieniem wzięła ją w ramiona i kołysała,
głaszcząc jej wstrząsane szlochem plecy.
Libby nie potrafiła zwierzyć się z czegoś tak osobistego i bolesnego, bo
gdyby wypowiedziała te słowa głośno, nabrałyby mocy i stały się
rzeczywistością, podczas gdy ona żywiła jeszcze desperacką nadzieję, że
obudzi się z tego koszmarnego snu.
Kochanie! Amy starała się ją uspokoić. Wszystko będzie dobrze.
Gdyby rzeczywiście tak było! Azy spływały Libby po policzkach, więc
wyswobodziła się z uścisku Amy, drżącymi rękami poszukała chusteczki i
spróbowała je zatamować, lecz płynęły coraz szybciej. Amy posadziła ją na
krzesełku i znów objęła, gładząc jej twarz i przemawiając do niej cichym
głosem.
Czy to coś z Andrew?
Libby miała przed sobą jego zszokowaną twarz, cierpienie i zamęt w
oczach, kiedy dotarło wreszcie do niego, że już nie jest bezpłodny i co to może
znaczyć.
Nie tylko on znajdował się w stanie szoku. Ona też nie potrafiła myśleć
jasno, potrzebowała czasu, by przywyknąć do wiadomości, której nigdy się nie
spodziewała. Ze wszystkich przypadkowych okrutnych zwrotów, jakie mogło
126
R
L
T
nieść przeznaczenie, tego oczekiwała najmniej. Inaczej zrobiłaby wszystko, by
do ciąży nie doszło. Jak mogła być taka głupia?
Amy, muszę iść do domu oznajmiła, dalej bezskutecznie walcząc ze
łzami. Możesz poprosić kogoś, żeby mnie zastąpił? Na oddziale jest kilkoro
dzieci, które miałam zbadać i zakwalifikować do wypisania. Andrew zna
szczegóły.
Wzięła torebkę i skierowała się do drzwi, Amy jednak zatarasowała jej
drogę.
Nie możesz prowadzić w takim stanie.
Dam sobie radę.
Przynajmniej powiedz mi, co się stało.
Libby obrzuciła wzrokiem przyjaciółkę, ale nie do końca powiernicę, i
potrząsnęła głową.
Nie teraz, proszę cię. Wypuść mnie.
Amy odsunęła się, a Libby uciekła na parking. Wsiadła do samochodu i z
trudem włożyła trzęsącymi się rękami kluczyk do stacyjki. Pas, przypomniała
sobie. Zapięła go i ruszyła w stronę domu, walcząc ze łzami, by nie
przesłaniały jej widoku. Wiedziała, że nie powinna prowadzić w takim stanie,
ale koniecznie chciała dotrzeć do domu, ukryć się w łóżku, zamknąć oczy i
czekać, aż ból zelżeje. Jeżeli kiedykolwiek to nastąpi...
Libby pojechała do domu.
To dobrze. Ty też powinieneś to zrobić. A może zabrać cię do
Ashenden?
Andrew w przeszłości wiele razy wspierał brata. Znali się na wylot.
Zgoda.
Zaczekam na ciebie na parkingu.
Andrew zadzwonił do swojej sekretarki.
127
R
L
T
Wychodzę wcześniej, zle się czuję. Proszę zawiadomić moich kolegów.
W razie konieczności zastąpi mnie Patrick Corrigan. Dziś ma dyżur.
Rozumiem. Mogę jakoś pomóc?
Nie, dziękuję. Do zobaczenia jutro.
Wziął płaszcz i opuścił szpital. Podniósł rękę, by dać sygnał Willowi,
który podjeżdżał właśnie landroverem. Oto młodszy brat, zwariowany i pełen
brawury, łatwo popadający w tarapaty, z których Andrew wielokrotnie go
wyciągał. Może nadszedł czas, by Will mu się zrewanżował.
Libby płakała przez kilka godzin, zwinięta w kłębek w łóżku, otaczając
rękami płaski jeszcze brzuch.
Boże, błagam cię, niech to dziecko urodzi się zdrowe szlochała.
Niech to będzie dziewczynka. Spraw, żebym jej nie przekazała tego genu!
Musi jakoś przetrwać udrękę czekania na ostateczny wynik. Powinna
przestać płakać, spróbować zachować się rozsądnie. Wstała i zeszła na dół,
zrobiła sobie herbatę i zwinęła się w kłębek na kanapie razem z Kitty.
Nagle przypomniała sobie o zagrożeniu, jakie niesie dla ciąży żwirek dla
kota, i znów się rozpłakała.
Potrzebowała obecności Andrew, ale przecież sama się go pozbyła, dając
mu do zrozumienia, że ją zawiódł, choć przecież wcale tak nie było. Wiedziała,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Wątki
- Indeks
- 237. Anderson Natalie Romans w Nowej Zelandii
- Anderson, Poul Flandry 14 The Game of Empire
- 08 Evangeline Anderson Willing Submission
- Anderson & Dickson Hokas Pokas
- Anderson, Evangeline Butterfly Scales
- Anderson Caroline Po prostu
- Christie Agata Dom nad kanalem
- Letters on Demonology and Witchcraft
- Healing Pyram
- Williams Bronwyn SpeśÂniona obietnica
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl