[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mógł odkryć ziarno prawdy, mimo że było dobrze ukryte pod stertą wymysłów i niewidoczne
dla niedoświadczonych oczu.
 Więc tak wygląda baza informacyjna Stowarzyszenia" - pomyślałem. Trochę
zmodyfikowałem swoje pierwsze wrażenie.
Przeglądając archiwum Bronka, jednym uchem mimowolnie słuchałem, czym zajmowali
się moi towarzysze za ścianą.
- Senden? Gdzie to jest? W Bawarii? - zapytała naraz Tamara nieco głośniej.
- Tak, blisko Badenii-Wirtembergii - odpowiedział jej asystent.
- Farmerska okolica?
- Tak.
- Dokładnie jak przypuszczałam. Boże, ileż to trwało, zanim go namierzyliśmy! Masz u
mnie kolację w restauracji, którą sam wybierzesz!
- Tylko się przedwcześnie nie ciesz. Nie zapominaj, że to nadal są tylko spekulacje...
- Nie! To odpowiednie miejsce. Na pewno! Czuję to w kościach. A do tego ta wczorajsza
masakra... To mógł być tylko on!
- W teczce z aktami masz poukładane chronologicznie wszystkie wiadomości z
niemieckich dzienników oraz stron internetowych, które teoretycznie mogą dotyczyć sprawy.
Porządny burdel, ale przypuszczam, że ty zrozumiesz z tego więcej. Lepiej niż ja znasz jego
zwyczaje. - A to?
- Wytypowałem parę adresów, od których mogłabyś zacząć. Organizacje i nieruchomości.
Dokładnie takie jakich kazałaś mi szukać.
- Jesteś bezcenny, Bronek! Wszystko zabieram ze sobą. Masz kopie?
- Oczywiście.
Usłyszałem, jak z trzaskiem zamknęła się aktówka. Po chwili obydwoje wrócili.
- Wspaniale, zarezerwuj mi bilet na samolot do Stuttgartu na jutro rano. Jeżeli znowu
nam ucieknie, to mnie chyba szlag trafi!
Bronek przytaknął.
- %7łebym nie zapomniał, dla pani Pauliny. - Podniósł paczkę leżącą na szafce z butami i
podał Tamarze.
- Jasne. - Dziennikarka włożyła pakunek do teczki i otworzyła drzwi.
- Jeszcze raz dziękuję, Bronek.
Długowłosy asystent tylko się uśmiechnął i kiwnął głową.
- Trzymam kciuki - zapewnił mnie, gdy wychodziłem za Tamarą.
Tym razem mój uśmiech nie wyglądał tak tragicznie.
* * *
Dla Tamary było oczywiste, że słyszałem wszystko, o czym rozmawiała z Bronkiem, ale
jak zwykle nie zamierzała mi niczego wyjaśniać. Ja zaś - choć mimo wszystko wciąż byłem
normalnym, ciekawskim człowiekiem - nie chciałem na siłę wyciągać z niej informacji. I tak
odniosłem wrażenie, że analizowali coś, co mnie nie dotyczyło, i nie miałem zamiaru
zachowywać się jak wścibski cham.
Saab skręcił do centrum spokojnie, jak najbardziej zgodnie z przepisami. Tamara miała
zwycięstwo wypisane na twarzy. Nawet za bardzo się nie spieszyła. Zauważyłem, że gdy
dostaje dobre wiadomości, również w stosunku do mnie jest bardziej przyjazna.
- Jedziemy do Stowarzyszenia - powiedziała. - Jest to coś w rodzaju tajnej organizacji,
więc nie zdziw się, jeżeli ludzie, których spotkamy, będą szeptać o twojej obecności. Postaraj
się być uprzejmy, a przypadkowe złośliwości pomijaj milczeniem. Pamiętaj, że twój los
znajduje się w rękach tych właśnie ludzi. Mamy oficjalne zaproszenie od pani Pauliny, która
obecnie stoi na czele Stowarzyszenia, ale to nie znaczy, że możemy ignorować reguły lub
zapomnieć o dobrych manierach.
- Tajna organizacja. Już się cieszę. Za chwilę mi powiesz, że muszę mieć zawiązane oczy,
bo będziemy wchodzić tajnym wejściem - dodałem ironicznie.
- Tak. Według protokołu wejdziemy tajnym wejściem - zgodziła się.
- O Boże! Nie wierzę własnym uszom. Takie gierki w dwudziestym pierwszym wieku!
Jesteście jakąś sektą, czy co?
- %7ładną religią, żadną ideologią, żadną sektą. - Tamara ze zdecydowaniem pokręciła
głową. - Nie należymy ani do masonerii, ani do Zakonu Białej Róży, martynistów, ani do
żadnej podobnej bandy. Nie mamy ustalonej liczby członków, nie wtajemniczamy ludzi z
zewnątrz, nie mieszamy się do polityki i nie mamy swoich stron internetowych. Powiedzmy,
że Stowarzyszenie jest po prostu wyższą instancją sprawującą dozór nad byłą Górną Słowacją
i Siedmiogrodem. Dbamy tu o porządek. W sprawach magicznych, oczywiście.
- Wyższa instancja! Chryste, aż mnie ciarki przeszły! Bez obrazy, ale urodziłem się w
państwie totalitarnym, choć przez ostatnie lata szybko przywykłem do demokracji. Kto wam,
do licha, daje prawo sprawować nade mną nadzór?!
- Nikt - wzruszyła ramionami. - Wymagały tego okoliczności. Odkąd żyją tu ludzie,
wszędzie ktoś uprawia magię. Z osobistych lub nieosobistych powodów. Ze szlachetnymi
intencjami, aby pomagać i leczyć innych, ale często, żeby niszczyć i szkodzić. A nieraz w
prymitywnym celu, by z łatwowiernych głupków wyciągnąć trochę pieniędzy. W tym
względzie też istnieją pewne granice i trzeba przestrzegać etyki, której niestety nie określa
oficjalne prawo. Dlatego musiały je zastąpić inne struktury.
- Mówi się - podjęła po chwili - że korzenie Stowarzyszenia sięgają aż do organizacji,
które tworzyli najznamienitsi członkowie i ważne osobistości pochodzące ze starych rodów
dackich, celtyckich, huńskich, gockich i słowiańskich. Nie wyobrażaj sobie jakiegoś
zgromadzenia maniaków z klapkami na oczach, dla których nie liczy się nic prócz głupich
przepisów, jakie sami sobie wymyślili. Ani wtedy, ani dzisiaj nie istnieje żaden kodeks, a
prawo moralne jest wyłącznie sprawą sumienia członków. Szło z duchem czasu. Rada
Wtajemniczonych tylko na podstawie własnych poglądów decydowała o tym, co będzie, a
czego nie będzie tolerować.
- I mówisz mi o tajnym Stowarzyszeniu tak otwarcie?
- Czy powiedziałam coś konkretnego?
- No, właściwie to nie, z wyjątkiem imienia przewodniczącej...
- Podobne stowarzyszenia istnieją na całym świecie i mają dokładnie określony zasięg
terytorialny. Wielu ludzi podejrzewa, że istnieją, ale wolą się do tego nie mieszać.
Stowarzyszeń nie da się znalezć. Za to one odnajdą cię bardzo łatwo, jeśli uznają, że to
konieczne. Są ponad interesami narodów, kultur albo trzymających władzę grup finansowych.
Respektują je wszystkie towarzystwa zajmujące się magią.
- Wszystko brzmi wspaniale. Ale nie wierzę w bezinteresowność tajnych organizacji i w
to, że dbają wyłącznie o interesy społeczeństwa.
- Nikt tego od ciebie nie wymaga. Przecież nie powiedziałam, że nie dbamy w pierwszym
rzędzie o własne interesy. Tylko to, że nie rządzą nami masy ludzi ani nikt z zewnątrz...
 Aadnie, ładnie! - pomyślałem sobie. - Nie wpadłem czasem z deszczu pod rynnę?"
* * *
Zaparkowaliśmy na rogu ulic Puszkina i Młyńskiej, mniej więcej tam, gdzie kiedyś stały
najstarsze mury obronne miasta.
Stamtąd pieszo dotarliśmy na Garncarską i weszliśmy do jednej ze zniszczonych
kamienic znajdujących się niedaleko miejskiego więzienia.
Tamara włączyła światło na klatce schodowej. Dostrzegłem biegnące po ścianach kable
połatane tu i ówdzie taśmą izolacyjną i zaraz zeszliśmy do piwnicy. Niski ciemny korytarz
śmierdział stęchlizną i szczurami. Zciany były odrapane i brudne, co kilka metrów przecinały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •