[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie... odbierzesz... mi... mojego dziecka.
- Nie. - Co innego mógł powiedzieć?
Rebeka musi być zdrowa, by donosić ciążę.
- Obie... caj...
R
L
T
- Masz moje słowo - powiedział, choć czuł w ustach gorzki smak kłamstwa. - I bę-
dziesz miała moje nazwisko.
Minął tydzień od dnia, kiedy zgodziła się wrócić z Alejandrem do Madrytu. Jak się
dała na to namówić? Wpadła w panikę, gdy zagroził, że odbierze jej dziecko. Po tym, co
zrobił z jej firmą, wiedziała, że jest zdolny do wszystkiego.
Lecz, prawdę mówiąc, co innego przeważyło szalę. Do ostatecznej decyzji skłoniło
ją to, jak łagodnie jej dotykał, jak czule ją uspokajał. W tamtym momencie tak mocno go
kochała, że zgodziłaby się nawet polecieć z nim na Marsa, gdyby ją o to poprosił.
Teraz jednak żałowała.
Od tamtej pory ani razu jej nie dotknął. Całymi dniami jej unikał i zaledwie kilka
razy się do niej odezwał. Pewnie codziennie pęka ze śmiechu na myśl o tym, jak łatwo
udało mu się ją zastraszyć i przekonać! Zachowała się jak naiwna, głupia nastolatka.
Mimo wszystko Rebeka uważała, że to najlepsze rozwiązanie dla dziecka.
Alejandro będzie dobrym ojcem. Będzie miał bzika na punkcie swojego potomka. Ta
myśl dodawała jej otuchy.
Z kolei mnie czeka długie życie ze złamanym sercem - myślała. Co za perfidna ka-
ra: być skazaną na życie z mężczyzną, którego kocham, a który NIC do mnie nie czuje.
Jak to wytrzymam? Po prostu zagryzę zęby. Nie będę miała wyjścia. Zrobię to dla
dobra dziecka. Dla dziecka zrobię wszystko.
Alejandro tego dnia wrócił wcześniej z pracy, by zabrać Rebekę na wizytę u leka-
rza. Zapierała się, że sama da sobie radę, lecz on nie chciał o tym nawet słyszeć. Nie kłó-
ciła się z nim, pamiętając o Anyi.
Alejandro widocznie czuł potrzebę, by być w pełni zaangażowanym w ciążę.
Chciał chronić dziecko i mieć jak największy wpływ na kształt jego przyszłości.
Wizyta u lekarza przebiegła standardowo. Alejandro poprosił o badanie genetyczne
krwi, swojej i Rebeki, mimo że u tak malutkiego dziecka nie można jeszcze stwierdzić
obecności wady serca; da się jedynie ustalić możliwość wystąpienia takiego schorzenia.
R
L
T
- Musimy wyznaczyć datę ślubu - rzekł nagle, gdy wracali samochodem do willi. -
Dzwoniłaś już do swojej matki?
Czuła, że już nie potrafi z nim rozmawiać. Był dla niej teraz niczym nieznajomy.
Rzadko się do niej odzywał, a jeśli już, to jedynie na temat ślubu lub dziecka.
- Nie odbiera. Pewnie jest na zakupach. Albo na nartach - dodała obojętnym tonem.
Spojrzał na nią z dezaprobatą.
- Próbuj do skutku - rozkazał.
- Jej obecność nie jest konieczna.
Cisza.
- Moja siostra chce cię poznać - oznajmił.
- Ja ją również - odparła.
Alejandro zawsze bardzo ciepło mówił o Valencii. Rebeka czuła tremę na myśl o
spotkaniu, przeważała jednak ciekawość.
- Wkrótce wpadnie do nas na kilka dni. Pobierzemy się w czasie jej pobytu u nas.
- Czy ona wie o dziecku?
- Si.
- A twoi rodzice?
Alejandro od dawna nie wspomniał ani słowem o Juanie i Carmen. Był to dla niego
niemal temat tabu.
- Niebawem otrzymają taką informację.
- Nie będą mieli nic przeciwko naszemu małżeństwu?
Prychnął pogardliwie.
- Nic ich to nie obejdzie. Oni interesują się jedynie własnym życiem. Mają w nosie
mnie i moją siostrę.
W jego głosie pobrzmiewało zgorzknienie. Po tym, co widziała na przyjęciu w
Villa de Musica, Rebeka uwierzyła mu na słowo. Jego rodzice przywodzili na myśl jej
własną matkę. Całą trójkę łączył patologiczny egocentryzm.
- Nie będzie ich więc na ślubie? - zapytała.
Zaśmiał się głośno, lecz nie było w tym ani odrobiny rozbawienia.
R
L
T
- Uwierz mi, że nie chciałabyś ich obecności. Całą ceremonię zamieniliby w dra-
mat z sobą w rolach głównych.
- Skoro pięć lat temu twój ojciec nie chciał, żebyś się ze mną kontaktował, to dla-
czego teraz miałby nie protestować przeciwko naszemu małżeństwu?
Alejandro głośno westchnął.
- Tu nie chodziło o ciebie, Rebeko. Po prostu chciał, abym ożenił się z narzeczoną
mojego brata.
- Nie rozumiem.
- Umówił się z ojcem Caridad, że Roberto wezmie z nią ślub. Ale mój brat umarł i
ten obowiązek spadł na mnie.
- A ty potulnie się zgodziłeś.
Zrobił marsową minę.
- Nie! Nie miałem najmniejszego zamiaru się z nią żenić.
- Ale i tak się zgodziłeś. Pewnie kiedy się do ciebie wprowadziła, czuć było jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •