[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kiedy się tak zachowuje, a po trzecie, że w żadnym razie nie powinno się dobrze czuć. Dziewczynki
zawsze jeszcze mają szansę, że będą nazywane  słodkim stworzeniem i dobrze traktowane, ale na
chłopców byle kto się wydziera, jeśli tylko nie ma w pobliżu rodziców. W przekonaniu Niemców
chłopiec jest synonimem nieznośnego dziecka, ten nigdy nie wymawiany przymiotnik po prostu
stopił się w jedno słowo z rzeczownikiem. Gdyby komuś przyszło do głowy zanalizować kiedyś
słownictwo, którym rodzice posługują się w rozmowach z dziećmi, okazałoby się, że w porównaniu
z tym słownictwo brukowego dziennika jest niemal prozą braci Grimmów. Wkrótce już niemieccy
rodzice będą rozmawiali z dziećmi wyłącznie językiem Kalicków:  Ach, jak to ładnie i  ach, jak to
obrzydliwie ; od czasu do czasu będą się decydowali na nieco bardziej zróżnicowane zwroty, jak:
 milcz i nie sprzeciwiaj się albo  ty tego nie rozumiesz . Rozmawialiśmy już nawet z Marią o tym,
jak będziemy ubierać nasze dzieci. Maria wypowiadała się za  jasnymi, zgrabnie skrojonymi
płaszczami od deszczu, ja zaś za wiatrówkami, ponieważ wydawało mi się, że dziecko w jasnym,
zgrabnie skrojonym płaszczu nieprzemakalnym nie może się bawić w kałużach, a wiatrówka byłaby
do tego w sam raz. Dziewczynka - zawsze myślałem najpierw o córeczce - byłaby ciepło ubrana, ale
miałaby nogi nie osłonięte, i gdyby rzucała kamienie do kałuży, nie ochlapywałaby płaszcza, co
najwyżej nogi; albo gdyby puszką czerpała wodę z kałuży i puszka by się przechyliła, brudna woda
nie wylewałaby się na płaszcz, w każdym razie byłaby większa szansa, że zabrudziłaby tylko nogi.
Maria była jednak zdania, że dziecko w jasnym płaszczu bardziej by uważało, i kwestia, czy naszym
dzieciom byłoby wolno bawić się w kałużach, nigdy nie została ostatecznie rozstrzygnięta. Maria
zawsze w końcu uśmiechała się, uchylała się od odpowiedzi i mówiła:  Jeszcze zobaczymy .
Jeżeli bÄ™dÄ… mieli dzieci z Züpfnerem, to Maria nie bÄ™dzie mogÅ‚a ubierać ich ani w wiatrówki,
ani w jasne, zgrabnie skrojone płaszcze od deszczu, jej dzieci będą musiały chodzić bez płaszczy,
ponieważ my tak szczegółowo omówiliśmy wszystkie rodzaje dziecięcej garderoby. Rozmawialiśmy
także o długich i krótkich gaciach, o koszulach, skarpetkach i butach - jeśli nie będzie chciała czuć
się jak nierządnica albo zdrajczyni, jej dzieci będą musiały biegać po Bonn nagie i bose. Nie
wiedziałem także, co będzie swoim dzieciom dawała do jedzenia: przedyskutowaliśmy wszelkie
rodzaje pokarmów, wszelkie metody żywienia; byliśmy zgodni co do tego, że nie chcemy mieć
utuczonych dzieci, w które bezustannie wpycha się kaszę i wlewa mleko. Nie chciałem zmuszać
naszych dzieci do jedzenia, ze wstrętem patrzyłem, jak Sabina Emonds przekarmiała swoją
pierwszą parkę, szczególnie najstarsze dziecko, któremu Karl dał dziwaczne imię Edeltrud. O to
nieszczęsne jajko pokłóciłem się nawet z Marią, która zasadniczo była przeciwna dawaniu ich
dzieciom i raz podczas sprzeczki powiedziała, że to jest jedzenie ludzi bogatych, a potem zaczerwie-
niła się i musiałem ją pocieszać. Przywykłem już do tego, że jestem inaczej traktowany i inaczej na
mnie patrzą tylko dlatego, że pochodzę z rodziny Schnierów od węgla brunatnego, a Marii tylko
dwukrotnie się przydarzyło, że powiedziała w związku z tym jakieś głupstwo: pierwszego dnia,
kiedy wszedłem do niej do kuchni i rozmawialiśmy o jajkach. To okropne mieć bogatych rodziców,
oczywiście szczególnie okropne, kiedy z tego bogactwa nigdy się nie korzystało. W domu rzadko
dostawaliśmy jajka, matka uważała je za  zdecydowanie szkodliwie . Sytuacja Edgara Wienekena
była równie przykra w odwrotnym sensie: wszędzie wprowadzano go i przedstawiano jako dziecko
z rodziny robotniczej. Zdarzało się nawet, że niektórzy księża prezentowali go:  Oto prawdziwe
robotnicze dziecko , co brzmiało tak samo, jakby powiedzieli:  Spójrzcie, on nie ma rogów na
głowie i wygląda całkiem inteligentnie . To jest także problem rasowy, którym komitet matki
powinien się kiedyś zająć. Jedynymi ludzmi, którzy odnosili się do mnie bez takich uprzedzeń, byli
Wienekenowie i ojciec Marii. Nie obciążali mnie przynależnością do rodziny Schnierów od węgla
brunatnego ani też nie dekorowali mnie z tego powodu girlandą z kwiatów.
23.
Złapałem się na tym, że wciąż jeszcze stoję na balkonie i patrzę na Bonn. Trzymałem się mocno
poręczy, kolano mnie bardzo bolało, ale niepokoiła mnie głównie marka, którą rzuciłem z balkonu.
Chciałem ją odzyskać, ale nie mogłem zejść na dół, bo każdej chwili mógł przyjść Leon. Kiedyś
wreszcie musiał skończyć swoje śliwki, bitą śmietanę i modlitwę po posiłku. Nie mogłem dojrzeć
marki na ulicy: patrzyłem z wysoka, a tylko w bajkach monety mają tak silny blask, że je można z
łatwością znalezć. Pierwszy raz żałowałem czegoś, co miało związek z pieniędzmi: wyrzuconej
marki - dwunastu papierosów, dwóch przejazdów tramwajem, pary kiełbasek z chlebem. Bez żalu,
ale z pewnym smutkiem myślałem o tych wszystkich dopłatach za pociągi pośpieszne i do biletów
pierwszej klasy, uiszczanych przez nas za różne babcie, ze smutkiem, z jakim wspomina się
pocałunki dane dziewczynie, która wyszła za kogo innego. W Leonie nie mogłem pokładać wielkich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •