[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sprawdzić, czyje szczęście jest silniejsze, pana czy moje?
Wyjął z kieszeni maleńką talię kart i pokazał ją radcy stanu.
- Proszę zgadnąć, jaka karta jest na górze, czarna czy czerwona.
- Dobrze, tylko niech pan położy t-talię na stół. - Erast
Pietrowicz wzruszył ramionami. - Ufność w tej grze raz o mało
kosztowała mnie życie.
Książę wcale się nie obraził, przeciwnie, zaśmiał się z uznaniem.
- Ma pan rację. Fortuna fortuną, ale nie należy jej przypierać do
ściany. A więc?
- Czarna - nie zastanawiając się, oznajmił Fandorin.
Pożarski pomyślał i powiedział:
- Też tak sądzę.
Wierzchnia karta okazała się siódemką pik.
- Następna t-także jest czarna.
- Zgoda. Wyszedł walet trefl.
- Znowu czarna - cierpliwie, jakby grał z dzieckiem w nudną
grę, rzekł Erast Pietrowicz.
- Mało prawdopodobne, aby trzy razy z rzędu... Nie, sądzę, że
czerwona - zdecydował książę i odsłonił damę trefl.
- Tak i podejrzewałem - westchnął Gleb Gieorgijewicz. - Pan
jest istnym ulubieńcem fortuny. Byłoby żal stracić takiego sojusznika.
Wie pan, ja z początku uznałem pana za obiekt niebezpieczny, chociaż
przydatny. Ale teraz już nie uważam pana za niebezpiecznego. Przy
wszystkich swoich znakomitych zaletach ma pan jeden wielki
mankament. Jest pan zupełnie pozbawiony elastyczności, nie umie
pan zmieniać barwy i formy stosownie do okoliczności, nie potrafi
zejść z wytyczonej trasy na okrężną dróżkę. Ale dzięki temu nie
będzie pan próbował wysadzić mnie ze stanowiska i nie wbije noża w
plecy. Tej sztuki nie osiągnie pan nigdy, co mnie zresztą w pełni
zadowala. A co do gibkości, to mogę jeszcze wiele pana nauczyć.
Proponuję sojusz. Wespół możemy przenosić góry. W tej chwili
jeszcze panu nie proponuję żadnej określonej funkcji, co do tego
zdążymy się umówić. Na razie jest mi potrzebna pańska ogólna zgoda.
Radca stanu milczał i Pożarski uśmiechnął się rozbrajająco.
- Dobrze, nie będziemy się spieszyć. W takim razie spróbujmy
wzajemnie poznać się bliżej. Ja nauczę pana gibkości, a pan mnie -
sztuki odgadywania. Pasuje?
Fandorin pomyślał chwilą i przytaknął.
- Zwietnie. Proponuję przejść na ty, a wieczorem
przypieczętujemy to bruderszaftem. - Książę się rozjaśnił. - No więc
jak?  Ty i  Erast ?
-  Ty i  Gleb - zgodził się Erast Pietrowicz.
- Przyjaciele nazywają mnie Glebik. - Zwieżo upieczony
oberpolicmajster uśmiechnął się i wyciągnął rękę. - Cóż, Eraście, do
wieczora. Muszę niedługo wyjechać w pilnej sprawie.
Fandorin wstał i podał rękę, ale nie spieszył się z odejściem.
- Co z poszukiwaniami Grina? Czyżbyśmy n-niczego nie
zamierzali zorganizować? Wydaje się, że ty, Gleb - radcy stanu z
trudem przeszło to przez gardło - mówiłeś, że będziemy  snuć
intrygi ?
- O to się nie martw - odpowiedział Pożarski z uśmiechem
Wasylisy Przemądrej, tłumaczącej Iwanowi Carewiczowi, że ranek
jest mądrzejszy od wieczora. - Spotkanie, na które się spieszę, pomoże
ostatecznie położyć kres sprawie GB.
Porażony tym ostatnim ciosem, Fandorin nic więcej nie
powiedział, jedynie skinął smętnie głową na pożegnanie.
Zszedł po schodach ciężkim krokiem, powoli przeciął westybul,
narzucił szubę i wyszedł na bulwar, melancholijnie machając
cylindrem.
Jednak wystarczyło, że trochę się oddalił od żółtego budynku z
białymi kolumnami, a w jego zachowaniu zaszła diametralna zmiana.
Nagle wybiegł na jezdnię i machnął ręką, zatrzymując pierwszego
fiakra.
- Dokąd pan poleci, ekscelencjo? - wykrzyknął junacko
siwobrody włodzimierzanin, dojrzawszy pod rozpiętą szubą
błyszczący krzyż orderu. - Dowiozę w jak najlepszym stanie!
Ważna persona nie siadała, a z jakiegoś powodu lustrowała
konika - mocnego, ładnego, kudłatego, uderzyła czubkiem buta w
wieniec sań.
- A po ile teraz taki zaprzęg?
Fiakier nie zdziwił się, ponieważ powoził w Moskwie nie
pierwszy rok i napatrzył się różnych oryginałów. Zresztą tacy
zazwyczaj dawali bardziej szczodre napiwki.
- Liczę, że z pięć setek rubelków, wasza wysokość - przesadził,
rzecz jasna, dorzuciwszy sporo dla powagi.
I wtedy jaśnie pan rzeczywiście się wygłupił. Wyjął z kieszeni
złoty zegarek na złotym łańcuszku.
- To diamentowy breguet, jego najniższa cena - t-tysiąc rubli.
Zabieraj, a sanie z koniem zostaw mnie.
Woznica wytrzeszczył oczy i rozdziawił usta, jak zaczarowany
patrząc na jaskrawe iskierki, które w słońcu zatańczyły po złocie.
- Szybciej myśl! - krzyknął zwariowany generał. - Bo d-drugiego
zatrzymam.
Dryndziarz złapał bregueta i wsunął go w usta, za policzek, choć
łańcuch się nie mieścił, zwisając na brodzie. Wylazł z sań, rzucił bat,
ryżego konia klepnął na pożegnanie po zadzie i rzucił się do ucieczki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •