[ Pobierz całość w formacie PDF ]

James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 155
pewno się jej te pieniądze przydadzą. Wahała się tylko przez chwilę, szybko
chwyciła woreczek z pieniędzmi. Ile to dżinu będzie można za to kupić...
Oto straciłem kolejne dwadzieścia funtów - pomyślał St. Ives. Ale nic
to. Pewnego dnia, w dość dalekiej przyszłości, odbije to sobie na profesorze
Flemingu. W końcu czas i sposobność...
St. Ives, nie mając już nic więcej do powiedzenia, uchylił kapelusza i
pomaszerował przez dach ku maszynie. Musi zawierzyć losowi. Wspiął się do
środka i, niemal bezmyślnie, ustawił na nowo parametry. Dopiero wtedy zdał
sobie sprawę, że rozmawiając z kobietą tam, w pokoju, ani przez chwilę nie
utożsamiał chorego chłopca z doktorem Ignaciem Narbondo. Jakby nie istniał
żaden realny związek pomiędzy tymi dwiema osobami. Nawet wyraz twarzy
tego dziecka, gdy wspomniał o jego ojcu... ta nienawiść, normalnie nie
spotykana u jego rówieśników. Aż słabo się robi na samą myśl...
Gdy uruchamiał maszynę, po raz ostami spojrzał przez iluminator.
Zdumiona kobieta wciąż stała w otwartym oknie, ściskając w ręku jego
sakiewkę. Wkrótce zniknęła mu z oczu razem z całym światem i St. Ives znów
przemierzał ciemny tunel czasu, widząc twarz kobiety już tylko jako obraz
utrwalony pod powiekami.
Pozostało mu jeszcze jedno zadanie do wykonania. Musi odwiedzić
panią Langley. Przywołał w pamięci scenę, kiedy jego gosposia szarżuje przez
łąkę w kierunku silosa, gotowa w jego obronie zbić napastników wałkiem na
kwaśne jabłko. St. Ives zadumał się nad faktem, że wszelkie dobra tak łatwo
trafiają się małej grupie wybranych, natomiast wszyscy inni harują jak konie
tylko po to, by zachować te nędzne skrawki, które są ich udziałem.
Tym razem wylądował na trawniku, dokładnie naprzeciw swego
gabinetu. Nie podniósł się z fotela od razu; potrzebował trochę odpoczynku.
Wnętrze silosa zajmowała  wersja batyskafu z przeszłości, która nie zdążyła
się jeszcze zdematerializować. Jak zauważył St. Ives z przyszłości w swojej
złośliwej notatce, lepiej unikać lądowania w tym miejscu.
Profesor próbował określić sekwencję przyszłych wydarzeń. Wkrótce,
w ciągu najbliższych dwóch godzin, dawny on wybierze się bez butów do
letniej rezydencji lorda Kelvina, by ustalić ostatnie techniczne szczegóły, bez
znajomości których nie mógł uruchomić maszyny. Ale na razie rozpadał się na
pojedyncze atomy, z wolna posuwając się ku drzwiom gabinetu. Cóż na to
poradzić? Sam był sobie winien, że potraktował panią Langley jak niewolnicę,
więc teraz, o ile nie jest zakutym łbem, nie powinien mieć do nikogo pretensji
z powodu tej krótkiej wizyty.
Profesor odczekał jeszcze kilka sekund i wyszedł na zewnątrz, nerwowo
wypatrując Parsonsa, choć wiedział dzięki swoim wycieczkom, że powinien
bez problemu załatwić sprawę, zanim sekretarz zacznie tu węszyć. Wyjął
zegarek, by sprawdzić, ile jeszcze ma czasu, po czym wszedł przez okno do
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 156
gabinetu. Nie mógł patrzeć na swoje biurko, na to pobojowisko połamanych
gratów, które zmiażdżył żelaznym słoniem.
Nagle poczuł tak potężny zawrót głowy, że aż się zachwiał i byłby
upadł, ale zdążył przytrzymać się oparcia fotela i przeczekać atak. W pierwszej
chwili pomyślał, że to jedno z jego przyszłych wcieleń składa mu wizytę i
teraz pokój będzie okupować dwóch niewidzialnych St. Ivesów. Wehikuł
czasu pozostałby więc bez opieki, gdyby nie to, że sam również zniknie.
Profesor był wściekły. Co za głupi przypadek.
Ale słabość minęła, a jego ciało wciąż było nieprzejrzyste. Nie zniknął.
Cóż więc to mogło być? Coś złego działo się z jego świadomością, jakby
traciła ciągłość, jakby pojawiły się w niej luki. Zawodziła go pamięć. Całe jej
obszary ulatniały się jak dym. Niewyraznie pamiętał, że dwukrotnie odwiedzał
Limehouse, ale nie mógł sobie przypomnieć, po co. Wydarzenia ostatnich
kilku godzin - wyjazd do Oxfordu, a potem powrót do Limehouse, by
dostarczyć chłopcu lekarstwo - były jeszcze dla niego jasne. Ale dlaczego
myślał o  powrocie do Limehouse ? Czy znaczy to, że naprawdę był tam już
dwa razy?
Powoli nabierał przekonania, że tak, tylko że jedna z tych wizyt istniała
w jego pamięci jedynie jako na wpół zapomniany sen, który rozpływał się,
mimo że tak bardzo starał się go zatrzymać. Docierały do niego tylko
fragmenty - zapach choroby w ciemnym pokoju, leżąca na podłodze postać
dziecka, zimna szklanka przyciśnięta do ucha.
Wszystko to jednak zostało zmyte przez ocean wspomnień, które z
jednej strony były dla niego nowe, z drugiej zaś wydawały się być nieodłączną
częścią jego osobowości. Te nowe wspomnienia były zmącone, wzburzone,
pomieszane; jedne przesłaniały drugie. Bladły z każdą chwilą, jak obrazy na
falach oceanu pamięci - szklanka, świeca, ciężka księga leżąca na zniszczonym
stole. Dalej, na horyzoncie, unosiły się inne fragmenty jego pamięci, już zbyt
odległe, by je rozróżnić. Przez czas jakiś tkwił tak zawieszony między czasem
- ni to przeszłości, ni terazniejszości, i tylko sztorm szalał w jego głowie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •