[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Właśnie tutaj nie mogę się z tobą zgodzić.
Zwolnili kroku. Leon chwycił jej rękę i zatrzymał się. Spojrzała mu w
oczy. Słońce sączące się przez bezlistne gałęzie chwytało je w świetlistą
plamkę. Oczy miał zmrużone od blasku, a w śniadej, kościstej twarzy nie
było już śmiechu.
 Intrygujesz mnie, Polly Burton, bo jest w tobie jakiś smutek, który nie
daje mi spokoju.
 Co za bzdury  powiedziała zdyszanym głosem. Szarpnęła się,
próbując uwolnić rękę, ale uścisk był zbyt silny.
 Czy nawet przed samą sobą nie przyznasz się do strachu?
 Nie mam do czego się przyznawać.
 Nigdy nie będziesz sobą, jeśli nie spojrzysz prawdzie w oczy. Ani nie
będziesz szczęśliwa.
Z gęstwiny jeżyn wyfrunął kos, świergocząc w przerażeniu. Gdzieś w
dali zaskrzeczał bażant. Polly prawie tego nie zauważała. Była świadoma
jedynie tego wzroku, palącego jej oczy, hipnotyzujących kadencji głosu i
twardego uchwytu palców na ramieniu. A także głębokiego, uporczywego
bólu gdzieś w środku i dziwnej słabości. Była to odpowiedz na jego dotyk,
jego głos, która tłukła się w jej wnętrzu.
To było dziecinne, tylko że już nie była dzieckiem.
Leon uśmiechał się łagodnie.
 Wez głęboki oddech  powiedział.
 Dziękuję, ale nie mam żadnych kłopotów z oddychaniem.  Z
ogromnym wysiłkiem wyszarpnęła rękę.
 Nie czujesz zapachu fiołków? W końcu po to cię tu przyprowadziłem.
Lekka, kusząca woń owionęła ich jak delikatna pieszczota.
 Tam  rzekł, wskazując palcem.
Na ziemi liście tworzyły grubą i zwartą, zieloną masę wśród guzłowatych
korzeni tarniny. Kucnęła, rozchylając liście, i ujrzała pochylone główki
kwiatów.
 Nazbierałbym ci bukiet  powiedział  ale to wbrew moim
zasadom. O wiele lepiej zostawić je tu, żeby inni też mogli się nimi
nacieszyć.
 Są piękne  wyszeptała.
 I chowają swe piękno pod liśćmi.  Powstał, giętki jak wielki kocur,
RS
88
uśmiechając się do niej.  Jak ty ukrywasz swoje pod wyświechtanymi
ciuchami, swym aparatem i buzią ściągniętą w ciup.
 Nie zaczynaj znowu  powiedziała znękanym głosem.
 Właśnie, że będę  odrzekł.  Wciąż na nowo. Gdy odwróciła się
na pięcie i szybko ruszyła w powrotną drogę, zawołał za nią, śmiejąc się:
 Więc nie myśl, że możesz uciec. Bo jestem od ciebie większy i mam
dłuższe nogi. Zawsze cię dopadnę.
 Idz do diabła!  odkrzyknęła. Ale wiatr porwał jej słowa i poniósł
gdzieś w błękit nieba.
Po obiedzie Helen i Paul pojechali odwiedzić przyjaciół w Dorchester.
Polly spędziła popołudnie fotografując zawikłaną, gipsową płaskorzezbę, co
było powolnym i żmudnym zajęciem. Leon wyniósł się do swego gabinetu i
dopiero, gdy usłyszała za sobą jego głos, zdała sobie sprawę, jak szybko
minął czas.
 Masz ochotę coś zjeść?  zapytał Leon. Ostrożnie zeszła z drabiny i
zajęła się składaniem
lamp i reflektorów.
 Będziesz musiała znieść moje samotne towarzystwo  rzekł
pogodnie.  Helen i Paul dzwonili, żeby powiedzieć, że zostają na kolację.
Polly zastanowiła się, czy nie mogłaby wykręcić się bólem głowy i
odpocząć z książką w swoim pokoju.
 Jestem niezłym kucharzem  pochwalił się.  Jak ci odpowiada
gotowany łosoś w moim specjalnym sosie winnym?
Zdała sobie sprawę, że jest głodna jak wilk. Nadzieje na ucieczkę do
sypialni rozwiały się.
 A potem może lekki krem cytrynowy, a na koniec trochę wspaniałego
Stiltona  dodał.
 Brzmi wspaniale  stwierdziła.
Posiłek jedli w kuchni, gdzie Leon pozatykał świece w szyjkach starych
butelek po winie, a na wypolerowany stół narzucił lniany obrus. Wszystko
to nadawało pomieszczeniu przytulny wygląd.
 Muszę ci to przyznać  odezwała się Polly, gdy siedzieli nad kawą
 że jesteś niezastąpiony w kuchni. Gdyby ci zabrakło pieniędzy, zawsze
mógłbyś zahaczyć się w branży gastronomicznej.
 Moja specjalność to gotowanie dla dwóch osób, nie czterdziestu
dwóch  powiedział z uśmiechem.
RS
89
Zastanowiła się przelotnie, ile innych dziewcząt siedziało tu wcześniej,
olśnionych jego zdolnościami kulinarnymi. Ale czuła się zbyt senna, syta i
szczęśliwa, żeby się tym przejmować. Wieczór upływał spokojnie. Leon był
doskonałym, dbałym gospodarzem. Nie droczył się ani nie prowokował jej i
była zadowolona, że rozmowa przebiega w spokojny, niewymuszony
sposób.
Nie miała złudzeń. Umyślnie próbował ją oczarować. Jak niewątpliwie
robił wiele razy z innymi, na przykład z Karen Soper. .
Patrzyła na jego profil, gdy był zajęty parzeniem świeżej kawy. Cicho
pogwizdywał pod nosem. Wyglądał na odprężonego i szczęśliwego.
Szkoda, że ona musi zakłócić tę miłą atmosferę, która wypełniła pokój
równie szczelnie jak ciepło z kuchenki. Jednak musiała. Każde z nich miało
swoje zadania. A to była doskonała okazja, żeby zwrócić mu ten
niepożądany, gwiazdkowy prezent.
Gdy wrócił do stołu z kawą, był zaskoczony widząc, że Polly jest na
nogach i sięga po kaganek stojący na kredensie.
 Wrócę za moment  powiedziała.  Chcę. tylko coś zabrać z
samochodu. O mało o tym nie zapomniałam.
Noc była bezksiężycowa, a chmury sunęły po niebie, przesłaniając
migocące punkciki gwiazd, gdy szła przez brukowane podwórze. Garaż był
dawną stajnią, a jej samochód stał w odległym końcu. Jedne z podwójnych
drzwi kołatały na wietrze. Przytrzymała je i oświetliła pustą przestrzeń,
gdzie zwykle stał Escort Paula, po czym weszła do środka i otworzyła
bagażnik swego wozu. Wyciągnęła złociste pudełko i położyła je na dachu
samochodu, zamykając bagażnik. Nagle zamarła.
Usłyszała dzwięk. Cichy głos szurania stóp. Przez moment z paniką
przypomniała sobie proroctwa Kate o straszących duchach. Potem
uśmiechnęła się do siebie. To jakieś zwierzę. Pewnie jeden z kotów, które
nawiedzały stodołę. Omiotła światłem kaganka przeciwny koniec garażu.
Błysnęła para oczu. Ręka podniosła się, by ukryć twarz przed blaskiem...
Ktoś jeszcze był w garażu!
W tym momencie wiatr porwał drzwi i zatrzasnął je z głośnym łoskotem.
Kaganek wypadł jej z dłoni i uderzył o podłogę. Chciała krzyczeć, ale
gardło miała suche i zaciśnięte. Szok nie pozwalał jej drgnąć. Ogarnęła ją
atramentowa ciemność jak gruby, duszący koc.
Drzwi. Musi dostać się do drzwi. Musi znalezć światło... ludzi... Leona!
RS
90
Czy głośno krzyknęła jego imię? Czy to tylko jej umysł krzyczał w niemej
panice?
Głosy. Więcej niż jeden. Zbliżające się do niej.
Zrobiła krok do tyłu, potykając się o upuszczony kaganek, który potoczył
się z grzechotem.
Kroki. Ciche kroki, poruszające się w jej kierunku. Niosące gwałt...
przemoc... przerażenie.
Znalazła się w uściskach koszmaru. Tylko że nie we śnie, ale na jawie,
brutalnej i przerażającej.
Strach wywoływał w jej wyobrazni chorobliwe obrazy. Wyciągnięte [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •