[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kawalerzysta zasalutował i oddalił się pospiesznie, żeby wypełnić rozkaz. Haranides wszedł
na pagórek od wschodu i spojrzał na ledwo widoczne na horyzoncie szczyty Gór
Kezankijskich.
Zbliżył się do niego Aheranates z ozdobnym flakonikiem w dłoni.
 Znalazłem to na miejscu namiotu  powiedział.  Ktoś miał ze sobą kobietę albo co&
Haranides obejrzał filigranowy flakonik. Był pusty, ale pachniał chyba ofireańskimi
perfumami. Oddał go podwładnemu.
 Według mnie masz pierwszą pamiątkę od Czerwonej Sokolicy  orzekł.  Gratuluję.
Porucznik nie wyglądał na uradowanego. Pobladł i gwałtownie przełknął ślinę.
 Skąd macie pewność, że to był obóz tej dziwki? Równie dobrze mogła to być jakaś&
eee& zabłąkana karawana. Jeden z ludzi został czy zawrócił, żeby jeszcze coś załatwić, i
zwierzęta go pożarły. Albo w ogóle nie miał z tamtymi, co tu stali, nic wspólnego. Mógł
przecież zjawić się pózniej i&
 Są wyrazne ślady, że przywiązano kogoś do kołków  przerwał mu Haranides zimno. 
Spodziewam się, że był to ten sam człowiek, którego resztki znalezliśmy. To po pierwsze. Po
drugie, nie mieli wielbłądów. Słyszałeś o karawanie bez wielbłądów? No, owszem, to się
zdarza, ale u handlarzy niewolnikami, a to nie był obóz handlarzy, możesz mi wierzyć. Dalej,
był jeden jedyny namiot. Karawana tej wielkości miałaby ich co najmniej dziesięć. A swoją
drogą ciekawe, co ci się stało, że tak nagle nabrałeś ochoty na spotkanie z Czerwoną
Sokolicą? Bo co, bo ma stu ludzi? Nie przesadzajmy. Jest ich około pięćdziesięciu. Jakkolwiek
przyznaję, że gdy się z nimi walczy, to może się wydawać, że jest ich powyżej setki.
 Nie macie prawa tak do mnie mówić? Manerkses, mój ojciec, jest&
 Tutaj ja jestem waszym ojcem, poruczniku. No, ale dosyć tej gadki. Podnieś ludzi i poślij
ich ścieżką, którą byłeś uprzejmy uznać za niegodną uwagi!
Przez chwilę stali twarzą w twarz  Haranides z lodowatą pogardą, Aheranates kipiący z
wściekłości. W końcu porucznik cisnął flakonik na ziemię.
 Tak jest, kapitanie  powiedział przez zaciśnięte zęby i zszedł w dolinę.
Haranides schylił się po flakonik. Upojna woń kwiatów wyczarowywała zamglony obraz
Sokolicy, który nie pasował do wizji wywijającego szablą babochłopa. Co ją poniosło w Góry
Kezankijskie? Odpowiedz na to pytanie miała zasadnicze znaczenie dla jego dalszych
poczynań.
Jeżeli mu się uda, droga na szczyty stanie przed nim otworem. Ahersus o to zadba. Zresztą i
bez jego pomocy zajdzie daleko. Jeśli zaś mu się nie powiedzie, królewski doradca postara się
jak najprędzej o nim zapomnieć, a król ozdobi Zachodnią Bramę jego czaszką. W takich
sprawach Tiridates dotrzymuje słowa.
Schował flakonik do torby i przyłączył się do swych żołnierzy.
11
Bandyci parli w głąb Gór Kezankijskich. Conan na każdym kolejnym grzbiecie przystawał i
się rozglądał. Za którymś razem hen daleko na pogórzu, o jakiś dzień drogi za nimi, zobaczył
coś, co go zainteresowało. Najwyrazniej nie byli już sami. Dzień drogi& na pewno? Czy
rzeczywiście bandyci mieli aż taką przewagę?
 Na co się gapisz?  spytał Hordo.
Wyjęci spod prawa wspinali się po rzadko zalesionym zboczu, ku skalnym grotom z
ciemnego granitu. Karela jak zawsze jechała na czele. Jej szmaragdowozielona peleryna ze
złocistym podbiciem łopotała na wietrze.
 %7łołnierze!  rzucił Conan krótko.
 %7łołnierze? Gdzie?!
Barbarzyńca pokazał ręką kierunek. W oddali widniał czarny wąż jezdzców, tak równy, że
na pierwszy rzut oka można go było wziąć za jedną istotę. Tylko żołnierze mogli utrzymać
szyk na tym bezwodnym pustkowiu. Byli jeszcze bardzo daleko, ale wąż wyraznie się
wydłużał. Na równinie żołnierze musieli posuwać się naprzód trochę szybciej niż bandyci w
górach. Odległość będzie malała, nie ma rady.
 To bez znaczenia  mruknął cyklop.  Tu nas nie złapią.
 Co, już się dzielicie zdobyczą?  Aberius podjechał do rozmawiających.  Lepiej nie
zapeszać. Poczekajcie, aż będzie się czym dzielić, kto wie, czy tego dożyjecie& Co?
%7łołnierze?!
Kilku innych usłyszało jego głos. Zaczęli kręcić się w siodłach, rozglądając się niespokojnie.
 Górale?  spytał niepewnie wysoki Pers imieniem Reza.
 Bzdura  odparł barczysty, o rzucającym się w oczy złamanym nosie Kothyjczyk zwany
Talborem.  Górale nie oddalają się w takich dużych grupach od swoich siedzib.
 Fakt  mruknął Aberius. Spojrzał ponuro na Conana i jednookiego.  %7łołnierze, nie? Z
waszej poręki mamy żołnierzy na karku!
Bandyci nerwowo gadali jeden przez drugiego.
 %7łołnierze!
 Wojsko nas goni!
 Wypatroszą nas i wystawią głowy na włóczniach!
 Cały pułk albo lepiej!
 Zamknąć się!  ryknął Hordo.  Ich jest góra dwustu, na dobitkę o dzień drogi za nami.
 Niech będzie dwustu, to i tak wypada pięciu na jednego  mruknął Aberius.
 To nie jest teren dla nas  dodał ponuro Reza.  Jesteśmy jak szczury w pułapce.
 Raczej jak wąż w zasadzce  poprawił Hordo.  Może nie jesteśmy u siebie, fakt, ale
oni też nie.
Pozostali w ogóle zdawali się go nie słyszeć.
 Gonimy widma!  wrzasnął Talbor i stanął w strzemionach, żeby wszyscy go słyszeli. 
Bawimy się w tych zasranych górach w chowanego z duchami. Tyle z tego będziemy mieli, że
zobaczymy swoje głowy na Zachodniej Bramie  dodał.
Aberius zdarł konia, omal nie zsuwając się z nim po stromym zboczu.
 Mówiłeś coś, Talbor? Znaczy, że ja nie umiem iść po śladach? Podążamy tropem, który
znalazłem, i nikt nie protestował! Masz jakieś zastrzeżenia?  Położył dłoń na rękojeści
szabli.
 Chcesz się bić  warknął Kothyjczyk i również sięgnął po broń.
Nagle rozdzieliła ich błyszcząca szabla Kareli.
 Ani słowa więcej, bo to żelazo pójdzie w ruch!
Kocie oczy spoglądały to na jednego, to na drugiego.
Pospiesznie cofnęli ręce od broni.
 Co was tak podnieca, że ciskacie się jak baby z haremu?
 %7łołnierze  mruknął Aberius.
 Te urojone medaliony  odpowiedział jednocześnie Talbor.
 %7łołnierze!  Karela rzuciła okiem w tył i jakby odetchnęła z ulgą na widok kolumny
daleko na równinie.  Aberius, co się z tobą dzieje? Boisz się samego widoku paru wojaków
na horyzoncie?  W jej głosie wyczuwało się pogardę.  To jakbyś się bał starej baby z
kijem, nie?
 Po prostu nie lubię, jak ktoś się za mną włóczy z bronią  odparł Aberius grobowym
tonem.  A może myślisz, że oni zupełnie przypadkowo jadą tą samą drogą co my?
 Nie wiem, może nas gonią, a może wyjechali na spacer. Nie obchodzi mnie to!  Gdyby
mogła zabijać wzrokiem, Aberius byłby już martwy.  Jam jest Czerwona Sokolica, a wy
jesteście moimi ludzmi. Macie iść za mną! A bać się możecie i musicie, ale tego, czego ja wam
się każę bać, niczego więcej. Marsz w góry! Tam jest płaskowyż, na którym przenocujemy.
 To dobre pół dnia drogi stąd  wtrącił Hordo.
Odwróciła się do niego z płonącym wzrokiem.
 Ogłuchłeś?! Powiedziałam, że śpimy tam, na górze. To jest rozkaz! Cymmeryjczyku,
zostaniesz tutaj.
Jednooki kapitan zmełł w ustach coś, czego za żadne skarby świata nie powtórzyłby swojej
pani. Bez szemrania ruszył pod górę, a za nim reszta kamratów. W cmentarnej ciszy rozlegały
się tylko stukot kopyt i skrzypienie siodeł. Conan czujnie spoglądał na rudowłosą. Wyciągnęła
szablę, jakby miała szczerą ochotę przebić go nią, ale zaraz schowała ją z powrotem.
 Co to za jedna? Jak się nazywa?
 Velita  odrzekł Conan. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •