[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niem Steve'a i postąpi zgodnie z jego wskazówkami: będzie trzy-
mała się z dala od jego spraw. Z wyjątkiem tych przypadków, kiedy
chodzi o dzieci, oczywiście. Uważała, że robi błąd, zatrudniając
opiekunkę z agencji  Alston" i chciała mu o tym powiedzieć. Na-
rzuciła na siebie sweter, pomaszerowała zdecydowanie w stronę
jego mieszkania i energicznie nacisnęła dzwonek.
Strona 64 z 153
S
R
- Wiem, że szykujesz mieszkanie dla dzieci, ale chciałam z tobą
porozmawiać.
- Wejdz. Pakuję właśnie maszynopisy Davida, żeby je wysłać
do jego agenta.
- Wszystkie? - zapytała, patrząc, jak wyjmuje stosy papieru
z szuflad i pakuje je do pudeł.
- Tak, wszystkie. Agent Davida powiedział, że ma kogoś, kto
może dokończyć i zredagować cały pozostawiony maszynopis.
Uważa, że powinien się dobrze sprzedać. Jeśli tak będzie, to powię-
kszy to majątek dzieci. - Przerwał na chwilę i spojrzał niepewnie
na Marcy, jakby szukając u niej potwierdzenia. - Myślę, że David
tego właśnie by chciał, nie sądzisz?
- Owszem. Jestem pewna, że David byłby tego samego zdania.
- Cieszę się, że mam gdzie je odesłać - mówił dalej, wracając
do pakowania pudeł - bo będę potrzebował tego pokoju jako biura.
- Aha.
- Zamierzam zostać tu przez jakiś czas, aż dzieci przywykną do
mnie, chcę ograniczyć podróże do minimum.
- Właśnie o tym chciałam rozmawiać. - Wzięła głęboki oddech.
Nie prosił jej o radę, ale musiała to powiedzieć. - Uważam, że wynaj-
mowanie kogoś z agencji  Alston" nie jest dobrym pomysłem.
- Czyżby? - Jego ton wyraznie mówił:  Nic ci do tego".
- To są jedynie opiekunki do dzieci. - Nie dała się zbić z tropu.
- Potrzebujesz kogoś, kto zajmie się również domem, nie tylko
dziećmi. Pani Fisher ma siostrę, która chętnie by to zrobiła. Bardzo
lubi dzieci i jest pracowita.
- Dziękuję za radę. - Kopnął pudełko i odwrócił się w jej stro-
nę. - Wynająłem już panią Johnson, która ma wspaniałe referencje.
Bardziej sobie cenię opinię renomowanej agencji niż czyjejś siostry.
- Proszę wybaczyć, to była tylko sugestia. - Wyprostowała się
i wyszła sztywno z mieszkania Steve'a.
Strona 65 z 153
S
R
Co ona sobie wyobraża? - Steve, jak zwykle, zaczął swój ulu-
biony dialog. Zawsze gadał sam ze sobą. To typowe dla samotni-
ków. - Myśli, że może mnie pouczać, kiedy akurat nie spotyka się
z którymś z odwiedzających ją panów?
Przeszkadza ci to?
Skądże! Tylko nie lubię, gdy ktoś się wtrąca. Nie powinienem
się tu przeprowadzać.
Ale jest ci wygodnie, prawda?
Bardzo wygodnie, szczególnie dla niej.
Przecież wszystko załatwiła. Jutro dostaniesz dzieci.
To jej praca.
Ale nie musiała sprzątać mieszkania i zabierać rzeczy.
To nie znaczy, że może się wtrącać w moje życie.
Ani, że ty możesz się zachowywać grubiańsko.
Cholera!
Zadzwonił do drzwi, ale nie było odpowiedzi. Wiedział jednak,
że jest w domu. Słyszał rytmiczne odgłosy, jakby skrzypienie. Za-
stukał głośno.
- Drzwi są otwarte - zawołała.
Na środku pokoju stała minitrampolina. Marcy skakała energi-
cznie w górę i w dół. Nie przestała, kiedy wszedł, rzuciła mu jedy-
nie obojętne spojrzenie.
- Nie powinnaś zostawiać otwartych drzwi - upomniał ją.
- Każdy może wejść.
- Rzeczywiście. - Nie mógł mieć wątpliwości, kogo ma na
myśli.
- Posłuchaj. Nie chciałem być niegrzeczny. Byłem trochę pode-
nerwowany. Szykuję się na przyjęcie dzieci i w ogóle.
Nie odpowiedziała, cały czas skacząc na tej cholernej sprężynie.
- Przestań podskakiwać! Usiłuję cię przeprosić.
- Niepotrzebnie. - Wykonała szybki półobrót i przyspieszyła.
Strona 66 z 153
S
R
Obszedł trampolinę, żeby widzieć jej twarz.
- Ejże, daj sobie spokój z tą zwariowaną gimnastyką i posłu-
chaj mnie!
- Sądzę - odpowiedziała zasapana - że ludzie skaczą tylko wte-
dy, gdy im każesz.
- Zwięta prawda. - Złapał ją w locie i postawił na ziemię.
- Stój spokojnie jedną minutę! Próbuję zaprosić cię na kolację. Dziś
wieczorem. %7łeby uczcić powrót dzieci do domu.
- No, no! Co za zaszczyt!  Jej oczy były ciemnoniebieskie od
gniewu i niemal go zauroczyły, ale odpowiedz sprowadziła go na
ziemię. - Tak mi przykro, że muszę odmówić, ale mam inne plany
na wieczór.
- Mogłem się tego spodziewać.
- O co ci chodzi tym razem?
- Nieważne! - Wyszedł nagle, trzaskając drzwiami.
Strona 67 z 153
S
R
ROZDZIAA SIÓDMY
Marcy postanowiła, że nie pozwoli, by animozje Steve'a poróż-
niły ją z dziećmi. Najbliższe dni były dla nich najważniejsze i chcia-
ła być blisko, aby pomóc w razie potrzeby.
- Wujek Steve was kocha - mówiła im - i dlatego chce z wami
zamieszkać. Będzie się wami opiekować. Powiedzcie, czy to nie jest
miłe z jego strony, że chce was zabrać do waszego domu, żebyście
mogli wrócić do swoich przyjaciół?
W dniu powrotu dzieci do domu, Steve zamówił nabożeństwo
żałobne w intencji Diany i Davida. Niestety, ich ciała, jak dotąd, nie
zostały odnalezione. Ceremonia była krótka, prosta i niezwykle
wzruszająca. Marcy z trudem powstrzymywała łzy. Poza nią, Ste-
ve'em i dziećmi, obecna była niezbyt liczna grupa przyjaciół i są-
siadów. Davey i Ginger siedzieli cicho i przez cały czas zachowy-
wali się bardzo poważnie. Marcy doszła do wniosku, że ceremonia
żałobna była mądrym i koniecznym posunięciem, które pozwoliło
wszystkim pogodzić się z losem oraz pożegnać Davida i Dianę.
Dzieci powoli wdrażały się do nowego rytmu życia. W pewnym
stopniu stanowił on kontynuację przeszłości. Dom Marcy, jak za-
wsze zresztą, był dla nich otwarty, pełen układanek i książeczek do
kolorowania. Zabierała je również, tak jak dawniej, na krótkie wy-
cieczki. Steve nie miał nic przeciwko temu, zgadzał się bowiem na
wszystko, co sprawiało radość dzieciom. Jeśli zdarzało mu się po-
wiedzieć  nie", wystarczyło, by Ginger zrobiła nieszczęśliwą minę
i zaczęła płakać, że chce do mamusi, a już wujek się poddawał.
Strona 68 z 153
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •