[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gdy zerwał się z ziemi, bestia była ju\ przy nim.
Piętrzyła się nad nim niczym czarny obłok. Zdawała się omywać go niemal wyczuwalnymi
falami, otaczać i pochłaniać. Ostrze jego szabli przecinało ją raz po raz, a sztylet szarpał i
kroił; zalewały go strugi jakiejś lepkiej mazi, która musiała być krwią bestii. A jednak furia
potwora nie słabła.
Cymeryjczyk nie wiedział, czy tnie kończyny stwora, czy te\ jego tułów, który goi się w
oka mgnieniu. Przetaczali się tu i tam w zaciętych zmaganiach i barbarzyńca miał niejasne
wra\enie, \e walczy nie z jedną, a z całym mnóstwem niosących śmierć istot. Stwór zdawał
się gryzć, drapać, dusić go i tłuc jednocześnie. Czuł kły i pazury szarpiące mu ciało; owijały
go wiotkie, a jednak mocne jak stal macki; a najgorsze ze wszystkiego było to, \e coś jakby
ogon skorpiona raz po raz spadało mu na ramiona, plecy i piersi, rozdzierając skórę i
napełniając rany jadem palącym jak płynny ogień.
Przetoczyli się za krąg światła i Cymeryjczyk walczył teraz w zupełnej ciemności. W
pewnej chwili jak zwierzę wbił zęby we wroga i z odrazą poczuł w nich wijące się i śliskie
niczym kauczuk, wiotkie ciało.
W zaciętej walce przewalali się po korytarzu, coraz dalej i dalej. Barbarzyńca był
zamroczony od ciosów. Ze świstem oddychał przez zaciśnięte zęby. Wysoko nad sobą widział
\abi pysk, skąpany w upiornej poświacie, która zdawała się emanować z potwora. Ze
zduszonym ni to krzykiem bólu, ni to przekleństwem Cymeryjczyk rzucił się na bestię i
zebrawszy wszystkie siły zadał potę\ne pchnięcie. Ostrze weszło a\ po rękojeść gdzieś pod
okropną paszczę i dreszcz wstrząsnął ogromnym cielskiem, które ju\ niemal wchłonęło
Conana. Tytaniczny skurcz targnął bestią, która nagle w opętańczym pośpiechu potoczyła się
korytarzem. Conan toczył się wraz z nią, poobijany, potłuczony, lecz niezwycię\ony,
ściskając kurczowo rękojeść szabli, której nie mógł wyjąć, a trzymanym w lewej dłoni
sztyletem tnąc i siekąc na kawałki drgające cielsko. Teraz cały stwór zaczął emanować z
siebie jakiś upiorną, fosforyczną poświatę; ten blask oślepił Cymeryjczyka. Nagle dygocząca,
kłębiąca się masa zaczęła odpływać, uwalniając się od szabli, która pozostała mu w dłoni. Ta
dłoń i ramię zawisły w pró\ni, a daleko w dole świecące ciało potwora mknęło w otchłań
niczym meteor. Oszołomiony Conan uświadomił sobie, \e le\y na krawędzi głębokiej,
owalnej studni, ocembrowanej śliskimi kamieniami. Le\ał, patrząc, jak świecąca kula staje się
mniejsza i mniejsza, a\ wreszcie znika w ciemnej, lśniącej tafli, która jakby się podniosła na
jej spotkanie. Przez chwilę w tej bezdennej otchłani migotały jakieś błędne ogniki; pózniej
zniknęły i Conan le\ał, spoglądając w czerń absolutnej pustki, z której nie dobiegał \aden
dzwięk.
4
Daremnie szarpiąc jedwabne więzy wrzynające się w nadgarstki, Natala próbowała
przeniknąć wzrokiem ciemność za kręgiem światła. Język zdawał się przysychać jej do
podniebienia.
Widziała, jak Conan zniknął w tych ciemnościach, sczepiony w śmiertelnej walce z
potworem, i tylko dzwięki dochodziły do jej uszu: głośne sapanie barbarzyńcy, łomot
Strona 52
Howard Robert E - Conan ryzykant
toczących się ciał oraz łoskot zadawanych ciosów. W końcu wszystko ucichło i na pół
zemdlona Natala zwisała w więzach.
Odgłos kroków wyrwał ją z apatii. Ujrzała wyłaniającego się z mroku Conana. Nagle
odzyskała głos i wydała okrzyk, który odbił się echem w wysoko sklepionym tunelu. Trudno
było jej powstrzymać ów krzyk zgrozy na widok zmaltretowanego Cymeryjczyka. Przy
ka\dym kroku broczył krwią. Twarz miał podrapaną i pokrytą sińcami, jakby od uderzeń
maczugi. Wargi miał rozbite, a z tuzina ran na głowie sączyła się krew. Uda, łydki i
przedramiona miał pocięte głębokimi bruzdami, a całe ciało posiniaczone od uderzeń o
kamienną posadzkę. Jednak najbardziej ucierpiały jego ramiona, plecy i mięśnie klatki
piersiowej. W tych miejscach ciało było posiniaczone, napuchłe i poszarpane, a\ skóra
zwisała w luznych strzępach, jakby sieczono ją drucianym biczem.
 Och, Conanie!  załkała.  Co się z tobą stało?
Brakło mu tchu, aby odpowiedzieć, lecz gdy do niej podszedł, jego rozbite wargi
wykrzywił ponury uśmiech. Owłosiona pierś, błyszcząca od potu i krwi, unosiła się w
cię\kim oddechu. Powoli, z wysiłkiem, sięgnął i przeciął jej więzy, po czym zatoczył się pod
ścianę i oparł o mur, szeroko rozstawiając nogi. Natala podniosła się z podłogi i przywarła do
niego, łkając histerycznie.
 Och, Conanie, jesteś śmiertelnie ranny! Co teraz zrobimy?
 No  wysapał  nie mo\na walczyć z demonem Piekieł i wyjść bez uszczerbku!
 Gdzie To jest?  szepnęła.  Zabiłeś to?
 Nie wiem. Runęło w otchłań. Pociąłem to w strzępy, ale nie wiem, czy mo\na to zabić
stalą.
 Twoje biedne plecy!  jęczała, załamując ręce.
 Chłostał mnie swoją macką  skrzywił się i zaklął.  Cięła jak drut i paliła jak ogień.
Jednak najgorszy był ten uścisk  gorszy ni\ pytona. Zało\ę się, \e ani jednej kiszki nie mam
na swoim miejscu.
 Co teraz poczniemy?  biadała.
Zerknął w górę. Klapa zapadni była zamknięta. Z góry nie dobiegał \aden dzwięk.
 Nie mo\emy wyjść przez sekretne drzwi  mruknął.  W komnacie le\y pełno trupów
i z pewnością postawili tam stra\. Musieli uznać, \e mój los jest przypieczętowany, gdy
wpadłem do lochu, albo nie ośmielili się pójść tu za mną& Wykręć to radowe światełko ze
ściany& Kiedy tu wracałem, namacałem w ścianie wyloty bocznych korytarzy. Pójdziemy
pierwszym, na jaki trafimy. Mo\e prowadzić do innego lochu albo na zewnątrz. Musimy
zaryzykować. Nie mo\emy gnić w tych podziemiach.
Natala posłuchała go i, trzymając małe światełko w lewej ręce, a zakrwawioną szablę w
prawej, Conan ruszył korytarzem. Szedł powoli, sztywno i tylko zwierzęca witalność
pozwalała mu utrzymać się na nogach. Jego nabiegłe krwią oczy miały błędny wyraz i Natala
widziała, \e od czasu do czasu bezwiednie oblizuje rozbite wargi. Wiedziała, \e okropnie
cierpi, lecz z właściwym barbarzyńcy stoicyzmem nie skar\y się.
Wreszcie w nikłym świetle ujrzeli czarny otwór i Conan wszedł weń. Natala kurczyła się
ze strachu na myśl o tym, co teraz zobaczy, lecz światło ukazało jedynie tunel podobny do
tego, który zostawili za sobą.
Nie miała pojęcia, jak długo szli, zanim wspięli się na długie schody i dotarli do
kamiennych drzwi zamkniętych na złoty rygiel. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •