[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Stewart spojrzał do góry. Czy zobaczył smugę światła i domyślił się, że na niego
czekam?
- Mam nadzieję, że nie - mruknęła pod nosem.
Instynkt podpowiadał jej, że należy postępować ostrożnie, nie spieszyć się
i zachowywać spokój. yle by było, gdyby Stewart pomyślał, że wkraczam nie
proszona w jego życie prywatne.
Następnego ranka poczuła się trochę dotknięta, gdy wezwał ją do swego
gabinetu, witając krótkim  Dzień dobry". Nie wspomniał przy tym słowem o
wyjezdzie ani nie zapytał jej, jak spędziła niedzielę.
Siedział za biurkiem ze zmarszczonym czołem, czytając jakieś papiery, a
gdy weszła, nawet na nią nie spojrzał. Dał jej tylko ręką znać, by usiadła.
Aż trudno uwierzyć, że to ten sam człowiek, który zadał sobie trud, by
zadzwonić do niej w sobotę. W tej samej chwili zrozumiała, dlaczego Mike nie
lubił wezwań do szefa. Ogarnął ją lęk, ale zaraz wyprostowała się i podniosła
głowę. Czegóż by się miała bać! Nic przecież złego nie zrobiła.
- Phyllis mówiła, że chce mnie pan widzieć - odezwała się pogodnie. -
Czy bardzo mnie pan zbeszta?
Podniósł głowę znad listu, który trzymał w ręce.
- A dlaczego miałbym panią besztać? Co pani w ogóle przyszło do
głowy? - spytał zdumionym głosem.
- Ma pan dziś po prostu grozną i ponurą minę - odpowiedziała, patrząc mu
prosto w oczy.
W kącikach jego ust spostrzegła lekki uśmiech.
- 63 -
S
R
- Trudno mi nie mieć ponurej miny, czytając listy z wydziału zdrowia.
- Pewnie, że tak - odrzekła z uśmiechem. - Cieszę się w każdym razie, że
nie ma to nic wspólnego z moją osobą. Może bym mogła jakoś pomóc?
- Oczywiście, że tak. Proszę wszystko tak robić jak do tej pory. Jest pani
znakomitą pielęgniarką; taka pielęgniarka to doprawdy skarb i jesteśmy
szczęśliwi, że pani do nas trafiła. Phyllis wychwala panią pod niebiosa, a Alison
jest zachwycona pani podejściem do dzieci.
Maddy roześmiała się zadowolona.
- Przyznam się, że w pierwszej chwili zupełnie straciłam głowę, tyle ich
przyszło. Na ostrym dyżurze miałam do czynienia z dziećmi bardzo chorymi
albo rannymi, a tutaj pojawiła się taka gromada wesoła i podskakująca.
- Czy lubi pani pracę z dziećmi?
- Tak, miałam nawet kiedyś zamiar specjalizować się w pediatrii.
- Naprawdę? - ucieszył się. - To może zechce mi pani pomóc dziś po
południu w przychodni dla dzieci?
- Z przyjemnością - odpowiedziała zmienionym głosem.
- Zaczynamy o drugiej, proszę więc przyjść nieco wcześniej. Wezmie
pani karty z recepcji, a Phyllis poda wszystkie szczegóły. - Skinął jej głową. -
Do zobaczenia, siostro.
A więc znowu  siostro", a nie  Madeleine". I kolejny raz oficjalne
pożegnanie.
Przed drzwiami poczekalni zastała już kilka matek z dziećmi, choć była
dopiero za dwadzieścia druga.
- Trzeba je będzie przyjąć w kolejności zgłoszeń - uprzedziła ją Phyllis. -
Lepiej nie myśleć, co będzie, jeśli się pomylisz.
- Nie dziwię się teraz, że tak chętnie zrezygnowałaś z tego dyżuru -
jęknęła Maddy.
- Im człowiek starszy, tym mądrzejszy - zaśmiała się Phyllis.
- 64 -
S
R
Stewart zjawił się punktualnie o drugiej. W drodze do gabinetu witał się z
dziećmi okupującymi poczekalnię, nazywając wiele z nich po imieniu. Przesłał
też uśmiech Madeleine, która siedziała przy stole niedaleko drzwi do gabinetu,
rozmawiając ze zgłaszającymi się pacjentami.
- Ale tłok! - zauważył wesoło. Maddy nigdy go jeszcze nie widziała w tak
dobrym nastroju. - Proszę, siostro, do mnie, muszę się dowiedzieć, kto dziś
pierwszy. - Podążyła za nim spiesznie, trzymając w ręce plik wypełnionych
przez siebie kart. - Czy udało się do tej pory kogoś zważyć?
- Tak. Dwójkę O'Malleyów, blizniaki pani Cundy i Andreę Pengilly -
odrzekła, rozkładając karty na biurku.
- Zwietnie! - Spojrzał na nią z uśmiechem. - Dobrze się siostra spisała. -
Rozluznił krawat i podwinął rękawy koszuli. - Przepraszam za ten strój - zaczął
się tłumaczyć - ale dzieci mniej się wtedy boją.
Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Czarne, lśniące włosy,
opalone ręce... Jego głos dobiegał do niej z oddali.
- Szkoda, że pan nie widział, jak wyglądają niektórzy lekarze w
Londynie...
- Tacy dopiero po studiach, którym szalenie zależy na tym, żeby wszyscy
zauważyli, jacy oni są już zmęczeni życiem i światowi - domyślił się. - Często
tak bywa w młodości; wszyscy przez to przeszliśmy.
- Zgoda, tylko że w ostatnich kilku latach przybrało to niespotykane
rozmiary.
- To prawda - roześmiał się. - Czy siostra zauważyła, że rozmawiamy jak
dwoje staruszków? Za naszych czasów lepiej bywało.
- Bo też i bywało - upierała się. - Dziewczyny ze szkoły pielęgniarskiej w
niczym nie przypominają teraz przyszłych pielęgniarek. Nie ubierają się jak
pielęgniarki, a nowy system przyjęty w szkole nie dopuszcza ich do
praktycznych zajęć.
Pokiwał głową.
- 65 -
S
R
- No właśnie. - Przyjrzał jej się uważnie, a potem dodał: - Widzę, że jest
pani tym naprawdę przejęta.
- Bardzo - potwierdziła.
- Musi mi pani wszystko kiedyś opowiedzieć.
- Chętnie - odparła.
Może w ten sposób zacznie się nasza przyjazń?
- Pomyślimy o tym w najbliższym czasie. - Gdy się uśmiechnął, poczuła,
jak przebiegła pomiędzy nimi fala ciepła. - A teraz zaczynamy - odezwał się
cicho. - Najpierw poproszę o dzieciaki O'Malleyów.
Przez całe popołudnie Madeleine przepełniała cicha radość. Ważyła dzieci
i mierzyła, dawała zastrzyki, wkłuwając igły w małe rączki, i pocieszała te
przestraszone. Stewart je badał, stawiał diagnozy i wypisywał recepty.
Madeleine patrzyła na niego z prawdziwym podziwem. Pracowała już z
wieloma lekarzami, dobrymi i złymi, i od razu rozpoznała w Trellawneyu
mistrza. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •