[ Pobierz całość w formacie PDF ]

daleka krewna.
Przywitała go ze zdziwieniem. Wiedziała, \e się znajduje razem z Juarezem w południowym
Meksyku i dlatego te\ solidnie się wystraszyła zobaczywszy go wracającego w nocy. Przeraziła
ją jeszcze więcej jego odstrzelona prawica. Ju\ miała rozpocząć ubolewanie, ale Verdoja tylko
burknął i kazał podawać wieczerzę.
Podczas jedzenia oznajmił, \e przybędzie jeszcze jeden gość, niejaki senior Pardero. Dla
niego tak\e nale\y przygotować kolację i sypialnię. Potem, zmęczony udał się na spoczynek.
Kiedy się ocknął, ju\ dawno świtało i stara czekała ze świe\ą czekoladą. Wypijał ją nie
mówiąc ani słowa. Gospodyni zaś mówiła bez przerwy. A to, \e bardzo dobrze uczynił,
wróciwszy do hacjendy, gdy\ rewolucja ogarnęła ju\ tę spokojną prowincję, Chihuahuę a
gubernator posłał po pomoc wojskową do Meksyku. Wskutek tego do Chihuahua przybyło
kilka szwadronów jezdzców, którzy dają się we znaki wrogom obecnego rządu.
Wiedziano ju\ tak\e, \e Verdoja właśnie do nich nale\y, słu\ył przecie\ pod Juarezem i
dlatego w hacjendzie nale\ało się spodziewać przybycia niepo\ądanych gości.
Verdoja przysłuchiwał się w milczeniu i nie wyrzekł ani słowa, nie dając poznać, czy wieść
owa sprawia mu przykrość, czy nie. Wreszcie jednak zapytał, odsuwając pró\ną fili\ankę:
 Czy senior Pardero ju\ wstał?
 Senior Pardero?
 No tak, ten na którego czekałem wczoraj.
 A ten. Nie ma go jeszcze.
 Jak to?  zapytał zdziwiony.  A stra\nik który go miał przyprowadzić?
 Tego równie\ nie widziałam.
 Zaspałaś z pewnością, a oni sobie widocznie musieli jakoś poradzić.
Nasro\yła się i rzekła:
 Tu się wcale z człowiekiem nie liczą. Gdy goście przyjdą to ja muszę wykonywać
rozkazy. Je\eli ktoś ma przybyć w nocy, to ja w ogóle się nie kładę. Teraz te\, czekałam, jednak
daremnie.
Nie rzekł ani słowa, wstał i udał się do stajni. Nagle przyjechał z pastwiska jeden z vaquerów
i oznajmił, \e znaczny oddział dragonów pędzi ku hacjendzie.
Verdoja oczekiwał spokojnie na ich przybycie. Zajechali przed dom. Oficerowie zsiedli, a
dowódca pozdrowiwszy po wojskowemu gospodarza, zapytał:
 Czy to hacjenda seniora Verdoji?
 Tak  odpowiedział właściciel.
 Właściciel słu\y w wojsku Juareza?
 Nie.
Oficer popatrzył zdziwiony na Verdoję i rzekł ostro:
 Senior, jesteśmy dobrze poinformowani.
 Wątpię w to  rzekł zimno.
 Senior  zauwa\ył kapitan prawie groznie.  Wiem i to bardzo dobrze, i\ Verdoja
znajduje się teraz w Potosi razem z Juarezem.
 Ha! Je\eli pan tak dobrze jesteś poinformowany, to ja gorzej.
 Bez wątpienia. Widzisz pan, \e rząd ma powód zainteresować się tą hacjenda. Mam
rozkaz stanąć tutaj na kwaterę.
 Z całym szwadronem? Na koszty hacjendy?
 Naturalnie.
 Protestuję!
 Jakim prawem?
 Prawem przysługującym właścicielowi. Jestem Verdoja.
 Jesteś pan krewnym właściciela?
 Jestem właścicielem. Znajduję się tutaj, a nie w Patosi. Widzi więc pan, który z nas obu
jest lepiej poinformowany!
 A więc to była pomyłka?
 Tak mi się wydaje. Właśnie mam zamiar doglądnąć moich vaqueros. To jazda, której nie
da się odło\yć. Proszę się rozkwaterować wedle upodobania, lecz pamiętajcie równie\ o tym,
\e nie jestem odpowiedzialny za to, co tu uczynicie. Adieu!
Dosiadł swego konia i odjechał, nie popatrzywszy nawet na ani jednego dragona. Nikt z nim
nie jechał i tak nie zauwa\ony dotarł do piramidy. Zsiadł, zaprowadził konia w gąszcze i
przywiązał.
Z tej strony skała miała liczne pęknięcia, w których rósł mech. Przy ziemi były rysy troszkę
głębsze. Verdoja przykląkł i z całej siły nacisnął na skałę, wsunęła się do wnętrza. Teraz ukazał
się otwór, na którego dnie były kamienne walce, obracające skałą. Otwór nie był wielki, tylko
mocno zgięty mę\czyzna mógł się dostać do lochu.
Verdoja zwrócił się do bocznego zagłębienia i zasunął skałę na dawne miejsce.
W tym zagłębieniu stały latarki, takie, jakie nosił stra\nik. Verdoja zapalił jedną z nich i
poszedł korytarzem, który ciągnął się w głąb skały. Po jakimś czasie szedł schodami w górę,
potem znowu w dół, prosto i tak doszedł do skalistych komórek. Przechodził poprzez cele,
otwierał drzwi i zamykał je lekkim naciśnięciem ręki, przy tych ruchach rozlegał się ostry,
metaliczny dzwięk. Zciany i podłoga były bardzo wilgotne.
Tym tajemniczym sposobem otworzył jeszcze parę drzwi, nawet drzwi, nad którymi łamali
sobie głowę biedni jeńcy. Do przejścia miał jeszcze drzwi, które stra\nik zostawił otwarte i
wreszcie znalazł się w korytarzu, w którym le\ały cele Helmera i Mariano.
Wszystkie drzwi skrupulatnie za sobą zamykał, nie spodziewając się, \e w korytarzu czeka
na niego niemiła niespodzianka. Sądził, \e Pardero wcią\ towarzyszy Indiance, \e nie poszedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •