[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bagnisko i zostawiæ tam znak, wskazówki, gdzie siê podziaÅ‚? Brr...
dziesi¹tki kilometrów po straszliwym bÅ‚ocie...  Hius pozostaÅ‚by
bez opieki. A gdzie siê znajduje owo bagnisko? W jakim maszero-
waæ kierunku?
Nagle przypomniaÅ‚ sobie! Przecie¿ mo¿e wystrzeliæ sygnaÅ‚o-
we rakiety  dokładnie o godzinie dwudziestej zero, zero . Tak umó-
wili siê z Jermakowem. MichaÅ‚ zszedÅ‚ do dolnej komory przejScio-
wej. OtworzyÅ‚ wÅ‚az i wyszedÅ‚ na pustyniê, po której hulaÅ‚
przenikliwy, upalny wiatr. Spuszczenie rakiet na powierzchniê
Wenus nie przyszÅ‚o Å‚atwo. MusiaÅ‚ jednak wystrzeliæ obie rakiety!
Jedna mo¿e byæ nie zauwa¿ona... Tak mówiÅ‚ Jermakow.
MichaÅ‚ oddaliÅ‚ siê, wlok¹c za sob¹ obie rakiety na odlegÅ‚oSæ stu
metrów od  Hiusa . Wytê¿aÅ‚ przy tej pracy caÅ‚¹ wolê i wszystkie
miêSnie. UstawiÅ‚ je na trójnogach i wÅ‚¹czyÅ‚ urz¹dzenia odpalaj¹ce.
Dla bezpieczeñstwa powinien byÅ‚ wejSæ do  Hiusa , lecz nie mógÅ‚
znalexæ trapu rozhuStanego wichur¹. MichaÅ‚ prawie nieprzytomny
z wysiÅ‚ku ukryÅ‚ siê za kolumn¹ reaktora. Nie zauwa¿yÅ‚ nawet, jak
rakiety jedna po drugiej wystrzeliły w niebo i gdzieS wysoko za chmu-
rami rozerwaÅ‚y siê, wybuchaj¹c oSlepiaj¹co biaÅ‚ymi bÅ‚yskami.
252
Gdy wreszcie oprzytomniał i wszedł do przytulnej kabiny
w  Hiusie , zrzuciÅ‚ z siebie speckombinezon i zwaliÅ‚ siê na kojê.
Przele¿aÅ‚ parê godzin, po czym spokojniejszy ju¿ wypiÅ‚ kubek bu-
lionu i poszedÅ‚ do kabiny sterowania. Dopiero tam zorientowaÅ‚ siê,
¿e jego zegarek opóxnia siê w stosunku do idealnego chronometru
 Hiusa , dziaÅ‚aj¹cego na zasadzie rozpadu molekuÅ‚ metalu. Ra-
kiety zostały zatem wystrzelone z dwunastominutowym opóxnie-
niem. Jermakow mógÅ‚ ich nie zauwa¿yæ. Lecz kosmogator nie miaÅ‚
siÅ‚ na gÅ‚êbsze rozwa¿ania, na zastanawianie siê, jakie z takiej po-
myÅ‚ki mog¹ wynikn¹æ skutki. PozostawaÅ‚o mu jedno: czekaæ.
Le¿¹c ju¿ w koi, MichaÅ‚ zerwaÅ‚ siê nagle na równe nogi.  Trze-
ba byæ ostatnim idiot¹  wymySlaÅ‚ sobie. Powinien byÅ‚ natychmiast
wÅ‚¹czyæ stacjê namiarow¹ i podawaæ wÅ‚asne namiary radiowe.
WczeSniej czy póxniej Jermakow usłyszy namiary i okreSli kurs
 Malca , przyjedzie prosto do  Hiusa .
Manipuluj¹c przy tablicy rozdzielczej, podSpiewywaÅ‚ z ucie-
chy, patrz¹c na Swiec¹ce ekrany radiolokatora.
MinêÅ‚y nastêpne cztery doby.
  Malec ,  Malec , bierzcie moje namiary! DÅ‚ugoSæ fal... 
wołał do mikrofonu. Atmosfera Wenus miała swoje humory. Nie
zawsze przepuszczaÅ‚a fale radaru. MichaÅ‚ uzbroiÅ‚ siê w cierpliwoSæ.
 Mówi  Hius , mówi  Hius ... bierzcie moje namiary  po-
wtarzał jak urzeczony.
Ciekawe, co pomySleli sobie na  Ciołkowskim , gdy zobaczy-
li rakiety? Na pewno ogÅ‚osili ¿aÅ‚obê. Machow szykuje do startu
kosmiczne ciê¿arówki z automatycznymi pilotami. Krajuchin po-
czuÅ‚ siê nagle starcem i siedzi w swym gabinecie, ponuro rozmy-
Slaj¹c nad tym, co siê staÅ‚o  przepadÅ‚y jego nadzieje, przepadÅ‚y
wszystkie marzenia jego ¿ycia   Hius zgin¹Å‚! Nie,  Hius nie
zgin¹Å‚!  Hius jest wspaniaÅ‚¹ maszyn¹!
 SÅ‚ucham was... odezwijcie siê. Tu mówi  Hius ,  Malec ,
sÅ‚ucham was, przechodzê na odbiór...
MijaÅ‚y dni,  Malec nie odzywaÅ‚ siê. MusiaÅ‚o staæ siê coS po-
wa¿nego. Na pró¿no czeka? Nie! Musi czekaæ! Oni musz¹ wróciæ!
Michał znów nawołuje przyjaciół.
Dziewi¹tego dnia kosmogator jeszcze raz sprawdziÅ‚ radiolo-
kator, sprawdziÅ‚ speckombinezon, wzi¹Å‚ automat i zszedÅ‚ na ka-
mienisty, twardy grunt pod  Hiusem . Po niebie mknêÅ‚y purpurowe
253
obÅ‚oki. Pod nogami chrzêSciÅ‚ rudy, drobny piach. Wiatr podnosiÅ‚
go i niósł burymi chmurami, szumiał w słuchawkach, hałasował
w twardych suchych zaroSlach porastaj¹cych pustyniê o dwieScie
kroków od planetolotu. Drzewa z pÅ‚askimi koronami byÅ‚y zwêglo-
ne nawet w odległoSci pół kilometra od  Hiusa .
MichaÅ‚ rozejrzaÅ‚ siê, pogÅ‚askaÅ‚ pieszczotliwie jedn¹ z wielkich
Å‚ap  Hiusa , na której spiekÅ‚y siê grudki bÅ‚ota, i ruszyÅ‚ w kierunku
drzew. Nie potrafiÅ‚ czekaæ dÅ‚u¿ej ani chwili. Tamci zginêli, to byÅ‚o
oczywiste. Nie mo¿e jednak odlecieæ, zanim nie znajdzie ich ciaÅ‚.
W spalonym lesie prawie natychmiast natkn¹Å‚ siê na trzech to-
warzyszy. Pierwszy czoÅ‚gaÅ‚ siê, skrêcaj¹c siê jak g¹sienica, cze-
piaj¹c palcami nierównoSci gruntu. Na plecach wlókÅ‚ owiniêty brud-
nymi szmatami ksztaÅ‚t, ledwie przypominaj¹cy czÅ‚owieka. Nastêpny
poÅ‚¹czony rzemieniem z pierwszym czoÅ‚gaÅ‚ siê jego Sladem. Sunê-
li powolutku prosto na skamieniaÅ‚ego z wra¿enia MichaÅ‚a. Pierw-
szy z nich uderzyÅ‚ srebrzystym heÅ‚mem o pieñ. Jêkn¹Å‚ i jakby ze
zÅ‚oSci¹ zacz¹Å‚ omijaæ Å‚ukiem przeszkodê.
MichaÅ‚ krzykn¹Å‚ i rzuciÅ‚ siê ku towarzyszom. Pierwszy pod-
niósÅ‚ siê bÅ‚yskawicznie na kolana i bÅ‚ysn¹Å‚ automatem.
 Kto?  zaskrzeczał obcym głosem.
 Aleksiej!  zawoÅ‚aÅ‚ Krutikow. Przyklêkn¹Å‚ koÅ‚o Bykowa, ob-
j¹Å‚ go w serdecznym uScisku.
Pod nogami Krutikowa zaszeleSciła mapa. Na twardym papie-
rze kosmogator zobaczyÅ‚ czarny ksztaÅ‚t Golkondy, kr¹g oznacza-
j¹cy krater bagniska, a obok maleñkie czerwone kółko. Gdyby znaÅ‚ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •