[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się czasem, że wydłuża się, pęczniejąc u nasady rękojeści. Wciąż nikogo nim nie zabiłem, ale
nie rozstajemy się, bo to przecież Coście, a nie mnie wróżono, że zostanie zdradzony przez
najlepszego kumpla.
57
Na trzy czwarte
Karnawał zapowiadał się mroznie. Daremnie byłoby ogrzewać szyby piezoelektryczną
zapalniczką, dużą i niewygodną, i tak po paru sekundach szkło na nowo pokrywało się
szarobiałymi kwiatami, to kurz osiadał wraz z parą na oknach i pozbawiał zimę jej
nieskazitelności, formy minionego czasu, za którą może i tęsknili świadomi przeszłości
mitomani, w każdym razie śmialiśmy się z nich, a nikt tak naprawdę nie wierzył, by chodniki
były kiedyś czyste, a niebo bezchmurne; błękit od lat nie udawał się nawet farbiarzom tkanin,
aczkolwiek zamawiano materiały w tym kolorze dla kapryśnych noworodków, ponoć łagodzi
on wczesne tęsknoty za nieosiągalnym, nie wiem, nie sprawdzałem, a nie urodziłem się takim
geniuszem, żeby pamiętać pierwszy rok życia.
Ale czy do tego potrzeba specjalnych zdolności? Na co przyda się komu wspomnienie
spacerów w wózku, kaszek z sokiem i innych nieprzyjemnych rzeczy, barwy przestają mieć
znaczenie wobec prawdziwych zagrożeń, trzeba więc odwrócić się i powiedzieć:
 A co mnie obchodzi karnawał!  Głosem gniewnym i zdecydowanym plunąć niczym
dobrze przetrawioną rzygowiną, taką, którą można by już donosić w sobie do rana, ale ten
wściekły nocny autobus, może taksówka czy też przypadkowo zatrzymany wóz zatrząsł jakoś
mocno i trzeba było szybko wysiadać głową naprzód, w takich sytuacjach b i e g l i
u ż y t k o w n i c y l i n i i ż y c i a albo po prostu spryciarze tylko wychylają się przez okienko,
drzwi lub inny otwór, doceniając samoistną regulację życiowych odpustów i dopustów; przed
pierwszym razem przydałby się jakiś domowy trening, nim wyjdziesz na miasto, warto
próbować we własnej toalecie, choć w orgii zalet trawnik wydaje się bardziej wyrafinowany,
przynajmniej ma się publiczność, komentarze i niezliczone interpretacje stanu, w którym
człowiek znalazł się zupełnie przypadkowo.
Miasto było już odświętnie przybrane, żadnemu drzewku nie darowano kolorowej
girlandy, witrynie sklepowej kilku przynajmniej neonów. Dobrze, że przez okno tego nie
widać, chłód okazał się niespodziewanym sprzymierzeńcem i nawet odgłosy zdaje się tłumić;
wierzyć się nie chce, aby przez ulice nie przewalał się taki tłum jak w zeszłym roku, cóż, jest
ciszej, powtarzam sobie i wiem, że mam rację, jakbym sam się do tego przyczynił, może moja
muzyka dochodząca z głośników poustawianych w najważniejszych punktach domu, tam,
gdzie zazwyczaj gromadziły się cudze głosy, przegnała je precz, na śmietnisko, nad rzekę, a
mnie otoczyła puchem dzwięków i pomogła w walce z telefonem.
Mam na niego parę sposobów, bez obawy, skutkują i w karnawale! Można włożyć drania
między dwie dobrze nabite pierzem poduszki, związać je mocno sznurkiem i wywiesić
pakunek za okno. Albo przyciszyć tak, aby dzwięk, który zazwyczaj zrywa człowieka na
równe nogi, przypominał szczebiot przemarzniętego ptaszka. Kiedyś wymierzałem też
natrętnemu aparatowi karę aresztu. Wybór miejsc uwięzienia mam niemały: zamrażarka,
lodówka, łazienka, kuchenka mikrofalowa, wnętrze kanapy gościnnej i przypominająca karcer
czeluść starego kaflowego pieca.
Mimo protestów kabla telefonicznego, który przy przenoszeniu aparatu udawał, że nie
może się już bardziej naciągnąć, brak elastyczności to przecież najlepsza wymówka,
świąteczne dni przetrwałem bez fałszywych życzeń, acz z czasem wydawało mi się, że
poduszki na kanapie podskakują podrzucane hałaśliwym impulsem, a ostatniej jesiennej nocy,
kiedy jak zwykle wypatrywałem groznych oznak czyjejś natarczywości, lody, ułożone
starannie według smaków, wypełzły z nieszczelnie zamkniętej chłodziarki, kabel rozpychał
się widać i naruszył jej hermetyczność. Zebrałem brunatną maz do miski i wystawiłem pod
drzwi domu, niech podwórkowe zwierzęta skorzystają, może spodoba im się smak słodkiego
mleka i na chwilę wrócą do krótkiego dzieciństwa, oczywiście tak, aby nie przyznać się do
58
tęsknoty za bezpiecznym schronieniem, to byłaby porażka, gołe gardło wystawione na łaskę
lub śmierć, ale cóż szkodzi szybko pochłeptać, oblizując raz po raz pyszczek, w delektowaniu
się znajdując chwilę ucieczki.
I kiedy znów zadzwonił telefon, tym razem stojący zwyczajnie na biurku  nie znalazłem
w porę nowej katuszy  odruchowo podniosłem słuchawkę. Psia krew! Wujek Antoni!
 Gdzie bawisz się w środę?
 ?
 A w czwartek?
 Nieee wiem...
 Przejrzałeś zaproszenia?
 Oczywiście!
Przyszło mi do głowy, że i wujek zaprosił mnie na jakieś nudne jak flaki... bez oleju party.
To dobre porównanie. Miękka tłustość oliwki mogłaby uratować najgorsze
pseudorozrywkowe pomysły, obronić przed plugawym rozpasaniem, zapewniając izolację,
samotność czy jakby inaczej nazwać ciszę bez komunikowania się z kimkolwiek.
 Słyszysz mnie?  nie poddawał się wujek.
 Znakomicie.
 Co się dzieje z twoim telefonem?! Dzwonię od trzech dni.
 Nic. Może wychodziłem.
 O dwudziestej trzeciej? Z kim idziesz na Sylwestra?
 Cśś... tajemnica.
 Nie rozumiem...  Antoni złościł się coraz bardziej.  Myślałem, że jak w zeszłym roku...
no wiesz, poprowadzisz nasz bal, zajmiesz się bufetem. Marysia...
 Chyba nie będę mógł.
Na myśl o kuzynce Marii dostałem dreszczy. Owa bezpierśna istota w sukniach opiętych
jak dobrze napompowana dętka może tańczyć sobie z kimkolwiek, byle dała mi święty
spokój, A to skojarzenie z kołem od roweru skąd mi się wzięło? Pływaliśmy razem podczas
wakacji? Nie przypominam sobie. Może pomyślałem o jej przygarbionych plecach, czyżbym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •