[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Rok?
- Tak, bo mieliÅ›my wszyscy pojechać do Londynu zaraz po tym, jak prze­
mytnicy...
- Jak przemytników się aresztuje i zabije? - warknął Callum.
- Tak. Planowali, że ty zostaniesz zabity, a oni wrócą pózniej, kiedy już
nie zostanie nikt, kto by wiedział o konszachtach Charlesa z tobą. Ale nie
ja! - MówiÅ‚a pospiesznie. - Grace Å›miaÅ‚a siÄ™, kiedy mi to opowiadaÅ‚a, i po­
wiedziała, że jej kuzynka nie zgadnie, co ma w ręku, kiedy to zobaczy. Ale
tam nie było żadnej mapy. Porozrywałam wszystko. Obejrzałam każdy szew.
Dwa razy, w gospodzie i tu. Grace mnie okłamała!
Jej głos był szorstki, nie było w nim nic prócz wściekłości, ponieważ, jak Kate
nagle zdała sobie sprawę, gdyby Meny przestała być wściekła na nieżyjącą
musiałaby stawić czoło okropności faktu, że zabiła najlepszą przyjaciółkę.
- JeÅ›li nie znalazÅ‚aÅ› zÅ‚ota, to czemu planujesz ucieczkÄ™ z Wattersem, kie­
dy ja i moi ludzie byliśmy w chacie? Tak. Wiem o tym wszystko, Merry.
- Wcale nie chciałam z nim uciec! Zmusił mnie. Powiedział, że nie ma
sensu tu tkwić, że powinniśmy uciec. Zmuszał mnie od początku! - Głos
Merry był histerycznie cienki. - Mówił, że powie ci o nas, że i ty już mnie
nie zechcesz ani nikt inny. Nic nie wiem o puÅ‚apce zastawionej na cie­
bie...
- Nie wspominaÅ‚em o puÅ‚apce - przerwaÅ‚ jej Galium Å‚agodnie. - Powie­
działem tylko, że byliśmy w chacie.
Merry zawyła w bezsilnej wściekłości, a on odpowiedział śmiechem tak
okrutnym i pełnym cierpienia, strasznego cierpienia, że Kate poczuła dla
niego drgnienie litości.
- Nie ma w tobie nic prócz kłamstw i zdrady. Skończyłem z tobą. Zwiat
ma ciebie dość.
- Nie chciałam - zawodziła Merry jak niegrzeczne dziecko, a Kate nie
potrafiła powiedzieć, co próbuje odwołać: kłamstwa, zdradę czy śmierć.
- Aamiesz mi serce, Merry. Tak jak ja złamię twoje, jeśli mi nie powiesz,
gdzie jest złoto.
Jej głos wydawał się stłumiony, jakby ukryła twarz w dłoniach.
- Nie wiem.
- Więc zabiję cię teraz, ty dziwko.
Dobry Boże, pomyślała Kate.
- ProszÄ™!
- Nie marnuj ostatnich oddechów, Merry. Nie wierzysz, że to zrobię, co? -
StaraÅ‚ siÄ™ wprawić jÄ… we wÅ›ciekÅ‚ość. Kate sÅ‚yszaÅ‚a jego kroki, coraz szyb­
sze. - Wykorzystałaś mnie. I zdradziłaś. Czy szłaś prosto z mego łóżka do
jego? Może nie?
- Nie - załkała Meny.
Kate wstrzymała oddech. Ta dziewczyna jest przeżarta zgnilizną moralną,
której nic nie oczyści. Wtrącanie się byłoby głupotą. Lekkomyślnością. Ma
dwie siostry. Winna jest im troskÄ™. Musi zapewnić im pi-zyszÅ‚ość, nie naraża­
jąc własnego życia. I... i... Boże, musi żyć, żeby jeszcze zobaczyć Kita.
Kroki ustały.
- Ty mordercza, podła, podstępna dziwko.
Nic już nie uratuje Merry. Nie warto dla niej narażać życia...
- Callum, nie!
- Przestań!
Drzwi rozwarły się z rozmachem, odsłaniając scenę tak straszną, jak ta,
w wyobrazni Kate. Callum staÅ‚ nad Merry, która skamlaÅ‚a u jego stóp. ZasÅ‚a­
niała się rękami od ciosów, wargi miała spuchnięte i krwawiące. Strużka
krwi sÄ…czyÅ‚a jej siÄ™ po czole i kapaÅ‚a na sukniÄ™. Szeroko otwarte oczy zwró­
ciła ku otwartym drzwiom, z gorliwością zająca widzącego, jak rozwieraj^
się wnyki. Zerwała się na równe nogi i rzuciłaby się przed siebie, gdyby
204
Callum jej nie chwyciÅ‚ i brutalnie nie zawróciÅ‚. Krzyknęła, a Kate podsko­
czyÅ‚a krok ku niej. Dobrze naoliwione, idealnie zawieszone drzwi zatrzas­
nęły się za nią.
- Proszę, proszę, czy to nie nasza piękna wdówka? Proszę bliżej, pani
Blackburn.
- Wypuść ją.
- Ją? - Callum spojrzał na Meny, dygocącą w jego żelaznym uścisku,
jakby zdziwiony, że ją tu widzi. - Obawiam się, że nie mogę zrobić pani tej
przyjemnoÅ›ci. Ona ma coÅ› mojego, widzi pani, i nie odejdÄ™ bez tego. - Zni­
żył głos, wypowiadając grozbę. - Ale pani stanowi nie mniejszy kłopot, pani
Blackburn.
- Niech pan pozwoli jej wyjść i odjedzie natychmiast, panie Lamont, póki
jeszcze ma pan szansę. - Mówiła chłodno i z opanowaniem, nie pokazując
po sobie, że jej wnętrzności zmieniają się w galaretę. - Kapitan Watters jest
spodziewany lada chwila.
- Och, w to nie wÄ…tpiÄ™. PrawdÄ™ rzekÅ‚szy, nie jestem od tego, żeby zamie­
nić z nim słówko.
Merry zaczęła się wyrywać. Callum od niechcenia uderzył ją tak silnie, że
zbił ją z nóg i opadła bezwładnie.
- Przestań! - krzyknęła Kate. - Zabijesz ją.
- Zapewne. ProszÄ™ mi wierzyć, pani Blackburn, Å›wiat bÄ™dzie milszy, kie­
dy ta żmija przestanie się po nim ślizgać.
- Nie może pan jej zabić.
- Ależ mogę.
Złapał Meny za gęste jasne włosy i szarpnął w górę. Krzyknęła i wczepiła
się w jego dłoń.
- To ona zabiła pani kuzynkę. To znaczy, tak jakby to zrobiła.
- To nie ma znaczenia. Niech ją pan puści. Proszę.
Przekrzywił głowę.
- Dlaczego siÄ™ pani niÄ… przejmuje?
- Nie przejmujÄ™ siÄ™. Nie chodzi o niÄ…, tylko o mnie.
Przyglądał jej się, zaciekawiony mimo gniewu.
- JeÅ›li pozwolÄ™ panujÄ… zabić, nie próbujÄ…c temu przeszkodzić, to nie je­
stem osobą, za jaką się uważam. Nie mogę pozwolić bez sprzeciwu, żeby
kogoś zabito. - Jak jej ojciec. Ojciec nie wybrał poświęcenia się; po prostu
zrobił to, co musiał. - Może pan to zrozumieć?
- Ani trochÄ™.
- Nie mogę panu pozwolić jej zabić.
205
- A jak mnie pani powstrzyma?
- OferujÄ…c coÅ›, czego chce pan bardziej.
- To znaczy? - Z powątpiewaniem powiódł oczyma po jej postaci, a ją
ogarnęła niewytłumaczona chęć śmiechu.
- Nie siebie. Skarb.
Tym razem skupił na niej całą uwagę. Merry przestała walczyć i zdumiona
wlepiła w nią wzrok.
- Nie wiesz, gdzie jest! - szepnęła Merry zdumiona. - Nie możesz wie­
dzieć. Ona by ci nie powiedziała. Uważała, że jesteś żałosna.
- Nie powiedziała mi. Sama to odkryłam.
- Pani kłamie - powiedział Callum.
- Chce pan skorzystać z tej szansy? Potrafi pan skorzystać? - spytała Kate.
- Dobrze. Gdzie on jest?
- Nie powiem, dopóki Merry nie wyjdzie z pokoju.
ParsknÄ…Å‚ drwiÄ…co.
- Niech mnie pan posłucha, panie Lamont. Co zyskam, okłamując pana?
Wiem, że zażąda pan, bym z panem poszła; byłby pan głupcem, gdyby mnie
nie zabrał. Wiem, że mnie pan zabije, jeżeli okaże się, że kłamałam. Czy
oddałabym własne życie za życie tej morderczyni i oszustki, gdybym nie
była absolutnie pewna, gdzie jest skarb?
Milczał, przyglądając jej się w skupieniu.
- Może ona wie - szepnęła Merry. Nagle zaczęła się śmiać, dławiąc się
w ataku histerii. - Ty szezwana czarna kocico! Cały czas wiedziałaś. Dobre,
prawda, Callum? Czy to nie doskonałe?
- Zamknij się i daj mi pomyśleć.
- Niech pan ją puści, panie Lamont. Za chwilę wyruszymy i pokażę panu,
gdzie jest skarb. Nawet dam panu mapę, jeśli pan chce. Może pan pójść ze
mną. Tylko niech pan ją puści.
Albo zapomniaÅ‚ o zÅ‚amanym sercu, albo postanowiÅ‚ rozprawić siÄ™ z Mer­
ry pózniej, tego Kate nigdy się nie dowie. Puścił włosy dziewczyny i trzep-
nął ją otwartą dłonią po plecach, tak że zatoczyła się przez pokój.
- Wynoś się, zanim się rozmyślę!
Merry nie potrzebowała dalszej zachęty. Chwiejąc się, wyminęła Kate, nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •