[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zestawień, krzywych demograficznych i prognoz, że gotów jest pan uznać je za rzeczywisty
obraz świata, chociaż tak naprawdę wszystkie mają tylko charakter orientacyjny. Nie
zamierzam jednak przejmować się pańskimi wyobrażeniami, zbyt mnie przerastają. Pragnę
jedynie, by zechciał pan zastanowić się przez chwilę nad rozległością i złożonością
poszczególnych dziedzin genetyki. Rodzaj ludzki, jak wiemy, trwa od pół miliona lat
podlegając mutacjom, zmianom i krzyżówkom. Każda śmierć w obrębie niezliczonych
pokoleń oznaczała selekcję naturalną i nigdy nie pozostawała bez echa. Dobre i złe cechy,
czynniki sprzyjające przetrwaniu i unicestwiające, duże mózgi i hemofilia, owłosienie pod
pachami i chwytne palce. Wszystko topojawiało się, mieszało i ogarniało cały rodzaj ludzki. ,
A teraz my twierdzimy, że paroma zaledwie posunięciami udoskonalimy pulę genetyczną
człowieka. Mamy niezliczoną ilość cech do wyboru, mamy niewyczerpany materiał, jajeczka
od każdej kobiety, spermę od wszystkich mężczyzn. Możemy tworzyć z tego dowolne
kombinacje genetyczne i kazać komputerowi wybrać te, które bada najlepiej rokować. Potem
pozostaje zapłodnić odpowiednie jajeczko właściwym plemnikiem i pozamacicznie
wyhodować zarodek. Jeśli dobrze pójdzie, dziewięć miesięcy pózniej otrzymujemy
noworodka o pożądanych cechach, poprawiając tym samym o cal dziedzictwo genetyczne
ludzkości. Ale jaka cecha jest najbardziej pożądana, jaka kombinacja jest właściwa? Ciemna
skóra sprzyja przeżyciu w tropikach, ale w chłodnym klimacie pozbawia organizm zbyt
wielkiej ilości ultrafioletu ograniczając produkcję witaminy D, co powoduje rachityczność.
Wszystko to jest relatywne.
- Już to słyszeliśmy - mruknęła Catherine Ruffin.
- Ale nie dość często. Jeśli zaniechamy nieustannego weryfikowania naszej listy
celów, znajdziemy się w ślepej uliczce. Cechy, które zostają wyeliminowane, znikają na
zawsze. Zespół z Nowego Miasta San Diego ma w pewnym stopniu łatwiejsze zadanie, ich
cel jest bardziej specyficzny, mają stworzyć szczepy przystosowane do odmiennych
środowisk życia. Przykładem może być kosmonauta, który potrafi przetrwać bez załamania
nerwowego dziesięcioletnie podróże do planet zewnętrznych. Albo ludzie stanowiący
prototyp przyszłego osadnika, zdolni do życia w bardzo niskiej temperaturze i przy bardzo
niskim ciśnieniu, jakie panuje na Marsie. Naukowcy z San Diego bezlitośnie przykrawają
geny, by osiągnąć jednoznaczny, jasno wytyczony cel. My mamy zajmować się ulepszaniem,
co tak naprawdę jest mało precyzyjnym określeniem zadania. Ale konstruując nową rasę
supermenów, co stracimy? Czy ten nowy człowiek będzie różowy? Jeśli tak, to co wówczas z
typami orientalnymi i negroidalnymi...
- Na miłość boską, Livermore, nie zaczynaj wszystkiego od nowa - krzyknął
Sturtevant. - Mamy zatwierdzony grafik badań, wiemy co, jak i gdzie robić. Wszystko zostało
starannie zaplanowane.
- I w ten sposób znów wyszło na jaw, że nie ma pan zielonego pojęcia o genetyce.
Nie może pan zrozumieć, że selekcja cech genetycznych nie przebiega tak, jak pan sobie to
wyobraża. Po każdym kroku trzeba zaczynać od nowa. Praktycznie od zera. Za każdym razem
to zupełnie inna historia, jak mawiał pewien pisarz. Każde nowe dziecko to cały, nowy świat.
- Dramatyzuje pan - warknęła Catherine Ruffin.
- Ani trochę. Geny to nie cegły, które układa się spokojnie wiedząc, że otrzymamy
taki budynek, jaki chcemy. Możemy co najwyżej dążyć do stanów optymalnych, a potem
dopiero sprawdzać, co właściwie otrzymaliśmy. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wielu
drobiazgów, nie potrafimy kontrolować sprawy na tyle, by zapanować nad wszystkimi
możliwymi kombinacjami. Każdy z naszych techników jest jakby bogiem, decydującym o
życiu i śmierci. A niektóre z ich wyborów są na dłuższą metę dyskusyjne i rodzą następne
pytania, na które trzeba odpowiedzieć.
- Niemożliwe - powiedział Sturtevant, a Catherine Ruffin mu przytaknęła.
- Możliwe, to tylko kwestia pieniędzy. Musimy dowiedzieć się więcej o każdej
ewentualnej zmiennej, by móc dokładniej ustalić, do czego właściwie zmierzamy.
- Wybiega pan poza porządek spotkania, doktorze Livermore - wtrąciła się Catherine
Ruffin. - Składał już pan podobne propozycje w przeszłości. Sporządzono wówczas
szacunkowy budżet takich badań, odrzucając propozycję ze względu na koszty. Jak pan
pamięta, nie my podjęliśmy wówczas tę decyzję, ale Programogenorada. Nic nie zyskamy,
marnując czas na tę dyskusję. Musimy porozmawiać o nowym projekcie, który zamierzam
przedstawić radzie.
Livermore'a zaczynała boleć głowa, wyciągnął zatem z kieszeni pudełko z tabletkami,
nie zwracając przy tym zupełnie uwagi na pogrążoną już w rozmowie pozostałą dwójkę.
*
Odłożywszy słuchawkę po rozmowie z doktorem Liver-more'em, Leatha Crabb miała
ochotę się rozpłakać. Całymi tygodniami pracowała po nocach ledwo łapiąc nieco snu, oczy
ją piekły i wstyd jej było nieco za ową chwilę bliską słabości. Należała do tych osób, które po
prostu nie płaczą, fakt bycia kobietą nie miał tu wiele do rzeczy. Ale siedemnaście porażek z
rzędu, siedemnaście śmierci w probówkach, siedemnaście nieprawdopodobnie drobnych istot,
dla których życie tak naprawdę jeszcze się nie zaczęło... Cierpiała niemal tak bardzo, jakby
chodziło o prawdziwe dzieci.
- Tak małe, że ledwo je widać - powiedział Yeazy trzymając jedną z odłączonych od
aparatury retort i potrząsając, aż płyn w środku zachlupotał. - Pewna jesteś, że nie żyje?
- Przestań natychmiast - krzyknęła Leatha na asystenta, ale zaraz się uspokoiła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •