[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jorku. Bridget nie traciła nadziei, że Gerry oświadczy się przed swoimi trzydziestymi urodzinami.
Niewykluczone, że lęk przed zaangażowaniem przytłumiony zostanie obawą przed samotnością. Naj-
wyższy czas, żeby jej szanse na związek wzrosły. W rekordowym czasie wskoczyła w koszulkę i
spodenki. Nim Trudy zdążyła wyszczotkować zęby, Bridget już smacznie spała.
Kiedy obie dziewczyny zniknęły w swoim pokoju, Lily przygotowała dzbanek herbaty oraz ka-
napki z kurczakiem i szynką, po czym włożyła stare dżinsy i znoszoną koszulę. Jack, który też się
przebrał, zaniósł krzywą choinkę do sypialni. Lily taka była podekscytowana swoimi planami, że nie
czuła zmęczenia. Po pomalowaniu ścian zamierzała rozłożyć trzy nowe sztuczne choinki i ozdobić je
nakrapianymi złotem gruszkami i złotymi filigranowymi kuropatwami, które razem z Daisy wybrały w
sklepie. Miała w torbie długie łańcuchy białych lampek, a także trzy ręcznie robione anioły w złotych
szatach. Lily zdecydowała, że największe drzewko umieści po prawej stronie komina, jedno mniejsze
koło drzwi wejściowych, a drugie za barem. Wydała na ozdoby fortunę, ale nie zamierzała się tym
martwić. Kilka wielkich luster w ozdobnych złotych ramach, które dostarczono ze sklepu, Jack powie-
si, kiedy farba wyschnie.
Niektórzy dziennikarze kulinarni oceniający puby i restauracje przyjęli zaproszenie do odwie-
dzenia tawerny nazajutrz wieczorem; Lily postanowiła zrobić na nich wrażenie. Wszystko musiało być
idealne. Oboje z Jackiem skończyli pózną kolację i zabrali się do pracy.
Jack zsunął wszystkie meble na środek i okrył folią, zabezpieczył też kontuar i ławki w bok-
sach. Za pomocą śrubokręta otworzył dwie wielkie puszki farby. Chwilę potrwało, nim przyzwyczaił
R
L
T
się do jej koloru, podczas gdy Lily aż jęknęła z zachwytu. Od razu wiedziała, że rezultat będzie rewe-
lacyjny. Zmienią całkowicie atmosferę tawerny w ciągu jednej nocy za cenę kilku puszek emulsji. Jack
nie podzielał jej przekonania.
 Lily, czy ta farba nie jest brązowa?
 W żadnym wypadku. Wydaje się taka w tym jaskrawym świetle.
 Może będzie bardziej fioletowa, kiedy wyschnie?  stwierdził Jack z powątpiewaniem.
 To kolor oberżyny i takie będą ściany.  Lily zanurzyła pędzel w pierwszej puszce, po
czym podbiegła do najbliższej ściany i energicznie po niej przesunęła. Oboje wstrzymali oddech. 
Piękna, prawda?  powiedziała.  Szybko, wylej farbę na tacę i zabieraj się do roboty. Ja zajmę się
wykończeniem.
 Dobra. Myślisz, że dwie warstwy wystarczą?
 O, na pewno. A gdyby nie, trzeci raz pomalujemy jutro po zamknięciu.
Jack najpierw pokrył farbą całą ścianę nad boksami. Wyglądała ślicznie w zestawieniu z czer-
wonymi cegłami kominka. Odcień był bez dwóch zdań bardzo ciemny, ale powiedzieli sobie, że baro-
kowe lustra zupełnie to zmienią. Lily niemal słyszała śpiew bożonarodzeniowych aniołów, taka była
zadowolona. Przez ponad trzy godziny pracowali bez odpoczynku.
Ale o czwartej nad ranem oboje niemal zasypiali na stojąco. Lily ciągle ziewała, Jackowi ska-
kała powieka. Na górze zadzwonił telefon, gdy ostatecznie przyznali się do przegranej walki ze zmę-
czeniem, choć do końca malowania wciąż było daleko. Krawędzie i rogi zajmowały o wiele więcej
czasu, niż zakładali. Jack poszedł do kuchni zaparzyć kawę, a Lily położyła się na ławce i natychmiast
zapadła w sen. Tak ją zastał, gdy po pięciu minutach wrócił z dwoma parującymi kubkami cappuccino.
Spała tak mocno, że nawet nie czuła zapasowego pędzla, który wbijał się jej w policzek. Jack z uśmie-
chem postawił kubki, po czym wziął żonę w ramiona i zaniósł do łóżka. Wyłączył światła łokciem i
postanowił nie przejmować się w połowie pomalowanym barem  skończą rano. Przed południem
gości nigdy nie było wiele. Wszystko będzie dobrze. Nastawi budzik na ósmą. Oboje spali w ubra-
niach, zbyt wyczerpani, by się rozebrać.
Kiedy jednak Jack otworzył oczy, było po piątej po południu w niedzielę. Potrząsnął budzikiem,
ale nie  zegar chodził. Musieli przespać dzwonienie. Jack pocałował delikatnie żonę w policzek.
Twarz miała zarumienioną i ciepłą.
 Lily  szepnął.  Nie denerwuj się. Zaspaliśmy. Lily?
 Co?  wymamrotała wciąż nieprzytomna.  Która godzina?
 Piąta.
 Niemożliwe. Przecież położyliśmy się o czwartej.
 Nie, głuptasku. Obudz się wreszcie. Jest piąta po południu w niedzielę.
 Co?  krzyknęła, nagle przytomniejąc.  Już jest po południu? Och, Jack! Jak to możliwe?
R
L
T
 Nie mam pojęcia. Musieliśmy być wykończeni. Posłuchaj. Na dole panuje cisza. Nie słyszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •