[ Pobierz całość w formacie PDF ]

łość, Sophie poczuła gulę w gardle.
Być razem z ukochanym człowiekiem...
Leżała, pocierając ręką swój płaski brzuch i fantazjując o życiu małżeńskim u boku
Marka Winchestera. Mark nie spuszczał z niej oczu.
- Ciekawe, co tam w tobie rośnie: chłopiec czy dziewczynka?
- Zastanawiasz się nad tym? - spytała zdziwiona.
- Pewnie. A ty nie?
- Boję się - przyznała.
- Serio? I nie wymyślasz imion?
- Nie.
- Sądziłem, że wszystkie kobiety to robią.
Przymknęła powieki.
- Wtedy ciąża stałaby się... bardziej prawdziwa.
- Ależ ona jest prawdziwa!
Słysząc zdumienie w głosie Marka, Sophie otworzyła oczy. Wymyślać imiona dla
dziecka można, kiedy ze spokojem i ufnością patrzy się w przyszłość. Ona nie potrafiła;
Oliver odebrał jej tę umiejętność.
- Ja... - Przyłożyła rękę do brzucha. - To jest moja fasolka.
- Fasolka?
- Tak. Malutka, zwinięta.
Spojrzenie Marka złagodniało.
- Ludzka fasolka...
- Mała ludzka fasolka. - Usta jej zadrżały. - Nasza fasolka.
Wybuchnęła śmiechem. Po chwili Mark do niej dołączył. Czuła z nim niezwykle
silną więz. W dodatku po kilku godzinach wspólnej pracy zaczęła się nieśmiało zastana-
R
L
T
wiać, jaka jest szansa na to, aby po narodzinach malucha wciąż byli razem. Wystraszyła
się własnych pragnień i myśli. Zakryła twarz kapeluszem; wsłuchując się w ciszę pust-
kowia, próbowała się uspokoić.
Dzisiaj cisza jej nie przeszkadzała. Czyżby się do niej przyzwyczaiła? Chyba tak,
bo już nie tęskniła za szumem ruchu ulicznego i zgiełkiem miasta.
Leżała bez ruchu; czuła, jak się odpręża, najpierw ramiona, potem całe ciało. Jedy-
nym dzwiękiem, jaki docierał do jej uszu, było cichutkie brzęczenie owadów w trawie.
Rozmyślała o błękicie nieba, o rozłożystym eukaliptusie, pod którym wypoczywała, sły-
szała własny oddech... i przez moment miała wrażenie, jakby stanowiła jedność ze świa-
tem.
Musiała zasnąć, bo nagle zorientowała się, że Mark pakuje rzeczy do furgonetki.
Usiadła, przecierając oczy.
- Długo spałam?
- Mniej więcej godzinę - odparł z uśmiechem.
- Boże! Kiepski ze mnie pomagier.
PodsunÄ…Å‚ jej termos.
- Dokończysz?
- Dzięki. Może mnie herbata dobudzi.
Rozejrzała się. Wszystko było posprzątane, zapakowane do wozu. Słońce powoli
chyliło się ku zachodowi, cienie rzucane przez drzewa wydłużyły się.
Ruszyli do domu. W oddali widziała rodziny kangurów, które wyszły posilić się
spaloną słońcem trawą.
- Można do nich podejść naprawdę blisko - powiedział Mark. - Niemal na wycią-
gnięcie ręki. Tylko za każdym razem, kiedy podnoszą łeb, trzeba zastygnąć w bezruchu.
- Fajnie. - Uśmiechnęła się.
Mark objechał potężne mrowisko, potem lekko przyśpieszył. Znał drogę, choć nie
wyznaczały jej żadne ślady kół. Sophie oparła się wygodnie o siedzenie. Była zrelakso-
wana. Busz już nie wydawał się jej taki grozny.
W towarzystwie Marka Winchestera czuła się bezpieczna. Jego siła i pewność sie-
bie miały na nią kojące działanie.
R
L
T
Kojące, dopóki nagle nie oznajmił:
- Skoro chcemy się lepiej poznać, może byś mi opowiedziała o Oliverze?
ROZDZIAA SIÓDMY
Spokój Sophie prysł. Czy nigdy nie uwolni się od tego drania?
- Co chcesz wiedzieć? - spytała zrezygnowana.
Nie odrywając wzroku od niewidocznej drogi, Mark wyszczerzył zęby w uśmie-
chu.
- Zamierzałaś za niego wyjść. Musiałaś go kochać.
Wzdrygnęła się. Nie chciała przeżywać na nowo upokorzenia, na jakie Oliver ją
naraził. Uznała jednak, że bez sensu jest wszystko w sobie tłumić. Może jej ulży, jak
opowie Markowi o swoim bólu? Może wreszcie zdoła zapomnieć o Oliverze?
- Kochałam - przyznała smętnie. - Przynajmniej tak mi się wydawało. Oliver to
zdolny muzyk; schlebiało mi, że się mną zainteresował. Myślałam, że rodzice się ucie-
szÄ….
- I co? Ucieszyli siÄ™?
- Nie tak bardzo. - Bawiła się włosami. Owijała kosmyk wokół palca, puszczała,
potem znów owijała. - Oliver... nie podejrzewałam, że taki z niego drań, dopóki nie było
za pózno. - Przygryzła wargę.
- To znaczy?
Zostawiła włosy w spokoju, wyprostowała się; trudno jej było zdobyć się na to wy-
znanie.
- Dopiero gdy zgodziłam się wyjść za niego za mąż, odkryłam, że umawiał się ze
mnÄ… z powodu mojej rodziny.
Mark pokręcił zdegustowany głową. Jego reakcja podbiła jej serce. Wtedy na ślu-
bie też nie był pod wrażeniem sławy Felshamów.
- Oliver uważa się za koncertmistrza - wyjaśniła. - I kompozytora. Specjalizuje się
w operze minimalistycznej.
- W operze minimalistycznej? Co to takiego?
R
L
T
Sophie skrzywiła się.
- Akt pierwszy: bohater czuje, że zaraz kichnie. Akt drugi: wyciąga z kieszeni chu-
steczkÄ™. Akt trzeci: kicha.
- A potem umiera?
- Nie. Zmierć występuje tylko w wielkiej operze.
Mark roześmiał się cicho.
- W każdym razie Oliver liczył na to, że kiedy mnie poślubi, tata pomoże mu w ka-
rierze. Niestety swoim talentem nie zaimponował mojemu ojcu. A kiedy uświadomił so-
bie, że nic nie wyjdzie z jego marzeń, rzucił mnie.
Mark zacisnął ręce na kierownicy.
- To musiało zaboleć.
Siląc się na nonszalancję, wzruszyła ramionami.
- Miłe nie było.
Na szczęście Mark nie nalegał na więcej szczegółów. Jechali w milczeniu. Niebo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •