[ Pobierz całość w formacie PDF ]

fejką i zgłosiła się na ochotnika do roznoszenia herbaty. Na końcu dotarła do Feliksa,
który tego dnia miał dyżur za jej biurkiem.
- Postanowiłam się zrewanżować i dziś ja roznoszę napoje - powiedziała na powi-
tanie.
- Dziękuję.
Powiedział to z tak miłym uśmiechem, że miała ochotę zarzucić mu ręce na szyję.
Jednak zwyciężył rozsądek, bo Bill był w sąsiednim pokoju, w każdej chwili mógł też tu
zajrzeć ktoś z personelu.
- Wymyśliłeś coś? - spytała.
- W jakiej sprawie?
- Hm... - Spojrzała na niego, mrużąc oczy.
- Jeśli chodzi o miasteczko, muszę jeszcze zrobić kilka obliczeń - stwierdził, choć
doskonale wiedział, co miała na myśli.
- Mam ci napisać, o co mi chodzi? - spytała zaczepnym tonem.
- Myślałem, ale nic nie wymyśliłem.
- Może zaczniemy się unikać? - zaproponowała bez przekonania.
- Nic z tego nie wyjdzie.
- Masz lepszy pomysł?
- Cóż, nie szukam stałego związku - przyznał.
Czyli mogłabym liczyć najwyżej na przelotny romans, pomyślała Daisy. To samo
proponował wszystkim swoim dziewczynom. Jednak on mi tego nie zaproponuje, bo je-
stem inna. Za mało kobieca.  Dlaczego nie możesz być taka jak inne dziewczyny?" - za-
brzmiało jej w uszach. Słyszała to od rodziców, braci, chłopaków. Zmusiła się, by teraz
zachować zimną krew.
- Mam sporo pracy. Zobaczymy się pózniej. - Wyszła.
Felix zdał sobie sprawę, że ją zranił. Starał się być szczery i honorowy, ale wbrew
sobie sprawił Daisy wielką przykrość. Wracał myślami do tej rozmowy. Usiłował zro-
R
L
T
zumieć, jaki popełnił błąd. W końcu zajął się przeglądaniem dokumentów, żeby przestać
się zastanawiać. Niewiele to pomogło. Wstał więc zza biurka i poszedł do kafejki po kru-
che ciasteczka, a potem ruszył do warsztatu.
Zły znak, pomyślał, nie słysząc śpiewu. Titan spojrzał z nadzieją na papierową to-
rebkę.
- Przykro mi, ale dziś nie mam nic dla ciebie. - Felix podrapał go za uszami. - Mo-
żesz zawołać Daisy?
Kot miauknął i zeskoczył ze swojego ulubionego miejsca.
- Słucham? - spytała chłodno Daisy.
- Niosę gałązkę pokoju. - Podał jej torebkę.
Zajrzała do środka i uniosła brwi.
- Dzięki.
- Posłuchaj, nie chciałem sprawić ci przykrości. Co ja takiego powiedziałem?
- Nic.
Westchnął głośno.
- To samo mówią moje siostry, gdy je czymś rozdrażnię. Cóż, możesz chodzić na-
dąsana albo mi powiesz, o co chodzi, żebym mógł cię przeprosić.
Spojrzała na niego koso.
- Byłeś o krok od zaproponowania przelotnego romansu.
- Nie chciałem cię obrazić, więc niczego nie sugerowałem.
- Słusznie. Rozsądek przede wszystkim - stwierdziła dobitnie.
Zauważył, że miała taką samą minę, jak poprzedniego wieczoru, gdy nagle przestał
ją całować. Dopiero teraz coś zaczęło do niego docierać.
- Daisy, czy ty przypadkiem nie uważasz, że jesteś zupełnie nie w moim typie? -
Odwróciła wzrok, więc podszedł bliżej i drążył dalej: - Jaki według ciebie jest ten mój
typ?
- Elegancka, zadbana, kobieca z mnóstwem świetnych ciuchów. Taka, która nie
musi pożyczać sukienki, żeby pójść do dobrej restauracji.
- Naprawdę uważasz, że oceniam ludzi według wyglądu?
- A jest inaczej?
R
L
T
- Jeśli o mnie chodzi, nawet w wysmarowanym kombinezonie wyglądasz na atrak-
cyjną kobietę. - Przyciągnął ją do siebie, mocno pocałował i spojrzał w oczy. - Teraz mi
wierzysz?
- Tak.
- Wydaje mi się, że ktoś cię skrzywdził - powiedział cicho. - Pewnie uznał, że pra-
ca, którą tak się pasjonujesz, jest dla niego zagrożeniem. Poprawiał sobie samopoczucie,
wciąż ci docinając, że nie chodzisz na wysokich obcasach jak dziewczyny jego kumpli.
Natomiast ty jesteś bardzo inteligentna, kochasz swój zawód i zanudziłabyś się na śmierć
jako kura domowa.
- Może dokończymy rozmowę przy kolacji? - zaproponowała spontanicznie. - Tym
razem u mnie.
- Przepraszam, ale nie mogę. Wracam dziś do Londynu na kilka dni. Muszę popra-
cować nad sprawami innych firm - tłumaczył się, jednocześnie widząc, że znów sprawił
jej przykrość. Musiała uznać, że na poczekaniu znalazł wymówkę. - Będę znów w
Suffolk w niedzielę wieczorem. Możemy się wtedy spotkać, jeśli nie jesteś już umówio-
na - dodał szybko, a gdy spojrzała na niego na niego uważnie, po czym skinęła głową,
spytał: - O której?
- Wpół do ósmej pasuje?
- W porządku. Zobaczymy się więc, jak już tu wrócę.
Gdy zamierzał odejść, poleciła:
- Zaczekaj chwilę. - Wyjęła z kieszeni czystą szmatkę. - Zawsze, gdy żegnasz się
ze mną, popatrz w lustro. - Starła mu z twarzy ślady smaru.
W piątek Felix nie mógł spokojnie usiedzieć za biurkiem. Praca zupełnie mu nie
szła. Wiedział, co jest tego przyczyną. Tęsknił za Daisy. Próbował wmawiać sobie, że to
niemożliwe, bo znali się zaledwie od kilku dni, a wyjechał poprzedniego dnia, jednak
brakowało mu jej towarzystwa, rozmów i przekomarzania.
Wyszedł z biura, mając nadzieję, że spacer go uspokoi. Po drodze zauważył sklep
ze słodyczami. Reklama w witrynie zapewniała, że potrafią zrobić dowolny napis na ta-
bliczce czekolady.
- Czy zamiast napisu może być rysunek? - spytał od progu.
R
L
T
- Oczywiście - z uśmiechem odparła ekspedientka.
- Można dostarczyć na jutro kurierem?
- Oczywiście.
- Dołożę jeszcze to. - Pośpiesznie napisał coś na odwrocie wizytówki.
W sobotę rano Bill zajrzał do warsztatu.
- Masz pilną dostawę - oznajmił, wręczając Daisy pudełko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •