[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chodzi.
- No właśnie! Tam mo\e te\ być ojcem ewentualnych przyszłych dzieci Misy. Jednak
kolejny mę\czyzna, powiedzmy, \e to będzie Tich, który jest bratem Tama, musi czekać, a\ ta
córeczka dorośnie. Wtedy mo\e się z nią o\enić i mieć z nią wiele dzieci. Jednak ostatni,
Chor, który jest kuzynem Misy, mo\e o\enić się z córką Ticha.
- Będzie musiał chyba długo czekać - rzekła Lilja, zamyślona i trochę zasmucona w
jego imieniu.
- Chyba nie tak bardzo długo - wtrąciła się Siska. - Wygląda na to, \e Madragowie
równie\ dojrzewają szybciej ni\ ludzie, chocia\ chyba trudno w to uwierzyć. W ka\dym razie
cią\a nie trwała długo, dopiero niedawno się o niej dowiedzieliśmy.
- Oni są tacy sympatyczni - powiedziała Lilja w rozmarzeniu. - śyczę im wszystkiego
najlepszego.
- I cierpieli tak strasznie - dodała Miranda. - Dopóki rodzina czarnoksię\nika ich nie
uwolniła.
- Zciskajmy za nich kciuki - rzekła Siska.
Lilja potraktowała to dosłownie i zacisnęła palce tak, \e zabolało.
- A mnie to ju\ chyba bardzo szybko wypiszą - powiedziała po chwili Siska.
- Nie - zaczęła narzekać Miranda. - Wszystkie chcecie mnie zdradzić? Dobrze, \e ty
tutaj jesteś, Liljo!
Policzki dziewczyny zarumieniły się z radości. Ktoś jej potrzebuje! I to ktoś nale\ący
do grupy, którą ona tak podziwia.
- Zostanę tu tak długo, jak mi pozwolą - obiecała zdyszana. - Czuję się tu znakomicie.
To dla mnie zupełnie coś nowego móc rozmawiać w ten sposób z ludzmi. Nigdy nie miałam
takich przyjaciół.
- Dobrze to rozumiemy - powiedziała Miranda.
Ryczący Peter Anderson został wyprowadzony z lasu na zboczach.
- Dobrze, chętnie sobie stąd pójdę - wrzeszczał. - Wy wszyscy jesteście z piekła
rodem! Zadajecie się ze smokami i wiedzmami, z Lemuryjczykami i wszelkim mo\liwym
diabelstwem. Bądzcie tacy dobrzy i odwiezcie mnie z powrotem do Małego Madrytu, gdzie
\yją normalni, bogobojni ludzie. Gdzie nie ma \adnych pomyleńców.
Krzyki przycichały w miarę, jak on i jego eskorta się oddalali:
Kiro czynił wymówki Sol:
- Jesteś szalona, przecie\ on mógł cię zabić - mówił zdenerwowany.
- A ja mogłam go... - zaczęła, ale umilkła, czując, jak blisko niej stoi Kiro i jak mocno
ją obejmuje, jak bardzo jest zdenerwowany i przestraszony tym, co mogło jej się stać. Wyraz
jej twarzy złagodniał, po chwili uśmiechnęła się błogo.
Wszyscy inni zajmowali się teraz Silasem. Parskający smok próbował odzyskać swoją
zwykłą poczciwość, sam zdumiony, ile potrafi wykrzesać z siebie gniewu, kiedy przyjdzie co
do czego.
Matka Silasa obejmowała go czule i wylewała łzy, a matka Lilji zdobyła się nawet na
blady uśmiech pod jego adresem. Wszyscy go wychwalali, on zaś pławił się w blasku swojej
chwały. śycie było teraz cudowne, a jutro ma przyjść jakiś sympatyczny człowiek, \eby
obejrzeć jego nogę, którą tyrani w Górach Czarnych złamali wiele lat temu.
Tak więc Sol i Kiro byli w lesie sami, piękna wiedzma znajdowała się całkowicie pod
zmysłowym wpływem Lemuryjczyka.
Chocia\, jeśli o nią chodzi, to taki wpływ nie był niezbędny. Z własnej
nieprzymuszonej woli płonęła uczuciem, nie była w stanie niczemu się przeciwstawić. Zresztą
wcale nie chciała.
Kiro pogrą\ył się ju\ dawno temu. Teraz utonął w \ółtych, tak charakterystycznych
dla Ludzi Lodu oczach Sol i całował ją z całą tą miłością, która \arzyła się w nim od długiego
czasu. Oboje po prostu potracili głowy.
Tylko smok zauwa\ył, \e ich nie ma, rozglądał się za swoimi ukochanymi
właścicielami, ale wszyscy dziękowali mu za uratowanie chłopca, było tak strasznie
przyjemnie, \e zapomniał, i\ powinien się martwić.
Sol le\ała w ramionach Kiro w złocistozielonym lesie elfów i czuła, \e jej trudne,
pełne poszukiwań \ycie nareszcie realizuje się w miłości do mę\czyzny. Jej dokuczliwa
samotność przeminęła. Dotkliwe pora\ki w zewnętrznym świecie zostały przysypane
popiołem zapomnienia. Naprawdę potrafi kogoś kochać i naprawdę ten wspaniały mę\czyzna
kocha ją z taką samą intensywnością.
Tym razem dała z siebie wszystko, ju\ się nie bała, \e odda mu tylko część siebie.
Poza tym Kiro potrafił ją rozbudzić, posiadał jak wszyscy Lemuryjczycy szczególną zdolność
niezwykłej, pełnej fizycznej miłości. Postępował tak, jak to zwykle Lemuryjczycy czynią:
najpierw rozpalił jej duszę, wprowadził ją w całkiem nowe i nieznane wymiary wspólnoty
duchowej. Sprawił, \e byli sobie bliscy tak bardzo, jak to mo\liwe. A potem rozpalił jej ciało.
Dopóki nie była gotowa wszystkimi zmysłami i całą swoją osobą. I Sol poszła za nim. Jak
nigdy przedtem podą\ała za mę\czyzną, pozwoliła mu wierzyć, \e jest dla niej tym jednym
jedynym. Kiro budził w niej uczucia, o których istnieniu dotychczas nie wiedziała, dawała mu
poznać, jak szczerze go kocha i jak bardzo go pragnie.
A przecie\ na początku to nie Kiro był przedmiotem jej westchnień. Najpierw
fantazjowała trochę na temat Marca, z jego strony jednak wyczuwała opór. Nie ze względu na
pokrewieństwo, co to, to nie, przyszli przecie\ na świat w odstępie dwustu lat, poza tym
pochodzili z dwóch ró\nych linii rodu. Jednak w Marcu było coś, co trzymało ją na dystans.
On nie został stworzony do miłości, wiedziała o tym zawsze i szanowała to.
Nic jednak nie byłoby dla niej właściwsze ni\ ów nieoczekiwany wybór Kiro, była
teraz tego pewna, głaskała go po czarnych włosach przepełniona wdzięcznością za to, \e go
spotkała, czuła go w sobie, przepełniał ją taką cudowną zmysłowością, o jakiej nawet nie
marzyła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •