[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dana szła do domu najwolniej, jak potrafiła, w nadziei że zachodzące
słońce i świeże powietrze ukoją ból głowy przed spotkaniem z Zakiem.
Przed gankiem jej domu leżał pies, ten sam, który przybiegł rano z
Zakiem. Obok stały dwie miski -jedna z wodą, a druga z okruszkami psiej
karmy. Sam czworonóg sprawiał wrażenie cokolwiek już zadomowionego,
zamachał przyjacielsko na widok Dany i poczłapał do drzwi, dając znak, że
ma ochotę wejść do środka.
- Zake!- zawołała od progu.
- Jestem w kuchni - odpowiedział. - Lou uczy mnie przyrządzać
pieczeń.
Dana zatrzymała się w pół kroku. Na środku pokoju leżało olbrzymie
pona
ous
l
a
d
an
sc
pudło z obrazkiem przedstawiającym dmuchany materac, tak duży, że
zająłby chyba całą podłogę. Obok leżała pompka, gotowa do użycia.
Dana przygryzła wargę i ruszyła do kuchni, wiedziona zapachem
cebuli.
- Cześć, Lou - powitała sąsiadkę.
- Cześć, Dano - uśmiechnęła się do niej Lou.
- Czy byłbyś łaskaw wyjaśnić mi, co robi na zewnątrz ten pies? -
spytała z ostentacyjną grzecznością.
- Pilnuje domu - odparł Zake, zamykając piekarnik. - To chyba jasne?
- Raczej swojej miski - powiedziała Dana. - Ale dlaczego on tu jest? -
spytała z naciskiem.
- Mówiłam ci, żebyś go nie karmił... - zachichotała niczym nastolatka
Lou.
- Zadzwoniłem pod specjalny numer do lokalnej rozgłośni radiowej.
Podali na antenie jego opis, ale nikt się nie zgłosił. A że był bardzo głodny,
więc go nakarmiłem, to wszystko. - Zake wzruszył ramionami.
- Kupiłeś dla niego miskę? - zapytała Dana.
- Tak. A co, miałem wziąć jakąś twoją salaterkę?
- No nie - przyznała mu rację.
Ktoś zadzwonił do drzwi i twarz Dany pojaśniała.
- Może znalazł się właściciel? - powiedziała z nadzieją. - Zresztą
oddam go pierwszej osobie, która się po niego zgłosi i koniec. - Otworzyła
drzwi.
Pies wtoczył się do środka, potrącając Danę, tak że z trudem
utrzymała równowagę. W drzwiach stała nieduża blondynka w
jasnoróżowym kostiumie.
Zupełnie nie wygląda na właścicielkę takiego olbrzyma, raczej
pona
ous
l
a
d
an
sc
perskiego kota, przyszło do głowy Danie.
Kobietka obrzuciła wzrokiem Danę, psa, pudło na środku pokoju,
pompkÄ™, koce na oparciu kanapy i wreszcie Zake'a.
- Witaj, Zake! Przypomnij mi, żebym kupiła ci fartuszek kuchenny na
prezent ślubny. Prezent może parę lat spózniony, ale na pewno szalenie
przydatny. - Wyciągnęła dłoń do Dany. - Jestem Tiffany Rowe. A ty, jak
sądzę, jesteś ukochaną żoneczką Zake'a.
ROZDZIAA SZÓSTY
Danie zawsze wydawało się, że w powiedzeniu, iż można do kogoś
zapałać antypatią od pierwszego wejrzenia, jest wiele przesady. A jednak
bardzo się myliła, ba, okazała się niezwykle naiwna. Patrzyła na wyciągniętą
dłoń Tiffany, zakończoną wypielęgnowanymi paznokciami, i z miejsca
wiedziała, że nie spotka jej ze strony tej kobiety nic dobrego i że - co tu dużo
mówić - szczerze jej nie lubi. Siedem i pół miliona dolarów odfruwało ni-
czym liście na wietrze...
Nie poddam się bez walki, powzięła mocne postanowienie.
- Jestem Dana Mulholland. - Wyciągnęła prawicę do Tiffany. - Miło
mi cię poznać. - Jej głos był bardziej oschły niż zazwyczaj, pocieszyła się
jednak, że ta kobieta zapewne nie ma o tym pojęcia.
Tiffany uniosła starannie wyskubane brwi.
- Mulholland? A nie Ferris?
Danę zamurowało. W dzisiejszych czasach nie jest co prawda niczym
pona
ous
l
a
d
an
sc
dziwnym, gdy kobieta nosi inne nazwisko niż mąż, ale zważywszy na
okoliczności, każde pytanie mogło okazać się niebezpieczne. Jeśli Tiffany
nie uwierzy w to przedstawienie...- Dana zapracowała na swoje nazwisko i
nie chciała go zmieniać - pospieszył jej z pomocą Zake.
- Nie przywiązuje też wagi do tak ważnego symbolu jak obrączki... -
zauważyła Tiffany.
Dana mimowolnie spojrzała na swoją pozbawioną biżuterii dłoń.
- Właśnie dlatego postanowiłem sprzedać firmę. Chcemy więcej czasu
spędzać razem.
Tiffany uśmiechnęła się, a raczej wyszczerzyła zęby, bo nie było w
tym uśmiechu ani odrobiny ciepła.
- Jakie to dziwne, że wcześniej o tym nie wspomniałeś.
- Chyba nie spodziewałaś się, że zdradzę ci wszystkie powody mojej
decyzji, także te najbardziej osobiste, zanim nie usłyszę twojej propozycji,
Tiffany. - Zake odwzajemnił się jej szerokim uśmiechem.
- Niczego jeszcze nie podpisaliśmy - przypomniała mu z naciskiem.
- Jednak doszliśmy do porozumienia w zasadniczych sprawach.
Pozostały nam tylko do omówienia jedynie detale i dlatego uważam, że nie
ma sensu odwlekać ostatecznej decyzji.
- Dlatego że twoja żona cię potrzebuje? - mruknęła Tiffany.
- O tak. - Dana uznała, że dostatecznie długo stała na uboczu. -
Bardzo go potrzebuję - dodała z naciskiem i ujęła jego dłoń. Zake wzmocnił
jeszcze wymowę tego gestu, przykrywając drugą ręką ich splecione dłonie i
uśmiechając się do Dany zalotnie.
Owszem, Dana wiedziała, że to tylko na pokaz, jednak i tak zrobiło jej
siÄ™ cieplej na duszy.
- No dobrze. - Tiffany najwidoczniej nie zamierzała ustąpić. - Skoro
pona
ous
l
a
d
an
sc
twoja żona jest taka niezależna, to dlaczego jesteś jej nagle dramatycznie
potrzebny? - Tym razem otaksowała wzrokiem już nie tylko salon, ale i
pozostałe pomieszczenia.
- Myślę, że nie muszę ci tego wyjaśniać, Tiffany - powiedział
spokojnie Zake, ale w jego głosie nie było już ciepła. Przeciwnie, było w
nim coś obcego i niepokojącego. Zwrócił się do Tiffany jak do kogoś, kto
zna go na wylot. Zwrócił się do niej jak... do kochanki.
A podobno nigdy nie umówił się z Tiffany na randkę.
Może jestem przewrażliwiona, pomyślała Dana. Kobieta w rodzaju
Tiffany musiała mieć przecież jakieś erotyczne doświadczenia i to do nich
zapewne odwoływał się Zake. W jego stwierdzeniu nie było nic osobistego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •