[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Fandorin dostrzegł, że ręka biegnącego wynurza się z czymś czarnym,
ciężkim, i ledwie zdążył przewrócić Wandę, przygniatając ją całym
ciężarem swego ciała. Jeszcze ułamek sekundy, a kula przeszyłaby ich
oboje. Asesor kolegialny na chwilę ogłuchł od huku, który wypełnił
korytarz. Wanda rozpaczliwie pisnęła i zaczęła wić się pod młodym
człowiekiem.
 To ja, Fandorin!  wysapał, wstając.  Niech mnie pani puści.
Poderwał się na równe nogi, jednak leżąca na podłodze Wanda mocno
trzymała go za nogę i szlochała histerycznie:
 Za co, za co? Oj, niech pan mnie nie zostawia!
Nie było mowy, żeby się uwolnić. Wówczas Erast Pietrowicz zdobył
się na wysiłek i spokojnym głosem powiedział:
 Sama pani wie za co. Dzięki Bogu, udało się pani.
Delikatnie, ale stanowczo rozgiął jej palce i pobiegł ścigać rezydenta.
No nic, Klujew pilnuje przy drzwiach. Tak czy owak, zatrzyma zbiega.
Kiedy jednak Fandorin wyskoczył z restauracji na bulwar, okazało się,
że sprawa wygląda marnie. Knabe już siedział w angielskiej
jednomiejscowej kolasce, tak zwanej egoistce, i podcinał batem chudego
bułanego konika. Konik przez chwilę przebierał kopytami w powietrzu,
a potem ruszył do przodu tak ostro, że Niemca odrzuciło na oparcie
powozu.
Zmyślny agent Klujew siedział na chodniku, trzymając się za głowę, a
między palcami ciekła mu krew.
 Wymknął mi się, proszę wybaczyć  zajęczał głucho.  Ja do
niego  stój! , a on mnie w łeb rękojeścią&
 Wstawaj!  Erast Pietrowicz szarpnÄ…Å‚ uderzonego za ramiÄ™.  Bo
ucieknie!
Klujew zmusił się do powstania, rozmazał na twarzy bordową ciecz i
kuśtykając, powlókł się do wolanta.
 Nic, nic, tylko wszystko pływa  zamruczał, gramoląc się na
kozioł.
Fandorin wskoczył na tylne siedzenie, Klujew machnął lejcami, a rudy
konik dzwięcznie zastukał kopytami po bruku, rozpędzając się
stopniowo coraz bardziej. Ale wolno, zbyt wolno. Egoistka już
wyprzedziła ich o sto kroków.
 Goń go!  krzyknął Erast Pietrowicz do osłabionego Klujewa. 
Goń!
Oba powozy z szaleńczą szybkością  migały domy, szyldy
sklepowe, osłupiali przechodnie  wyjechały z krótkiej Sofijki na
szeroką Aubiankę, a wtedy zaczęła się pogoń na całego. Stójkowy na
posterunku koÅ‚o zakÅ‚adu fotograficznego Möbiusa na próżno dÄ…Å‚ co tchu
w gwizdek, ale mógł tylko powygrażać pięścią naruszającym porządek.
Ej  mimochodem pomyślał Fandorin  żeby tak mieć w wolancie
aparat telefoniczny i zadzwonić do Karaczencewa, to wysłałby z urzędu
parę kolasek, odcięliby tamtemu drogę i tyle. Idiotyczna fantazja i
bardzo nie na czasie: cała nadzieja była teraz w rudej szkapinie. A ta,
gołąbeczka, starała się, jak mogła: rozpaczliwie wyrzucała krzepkie
nogi, powiewała grzywą, popatrując do tyłu szaleńczo wybałuszonym
okiem  już dobrze czy jeszcze przyspieszyć? Jeszcze, jeszcze, kochana
 błagał Erast Pietrowicz. Klujew, zdaje się, trochę przyszedł do siebie i
na stojąco strzelał z bicza, pokrzykując tak, jakby na ulicę wjechała
nagle horda Tatarów.
Odległość dzieląca ich od egoistki po trochu się zmniejszała. Knabe z
niepokojem obejrzał się dwa razy; chyba zrozumiał, że nie umknie.
Kiedy zostało trzydzieści kroków, odwrócił się, wystawił do tyłu lewą
rękę z rewolwerem i wystrzelił. Klujew pochylił się do przodu.
 Celny jest, diabeł! Tuż nad uchem mi świsnęło! Wali z
reichsrevolveru! Niech wasza wysokość strzela! Do konia! Bo nam drań
ujdzie!
 A co koń winien?  warknął Fandorin, wspomniawszy prosiaka.
Ale naprawdę nie pożałowałby bułanka dla ojczyzny, tyle że jak na złość
gerstal agent nie nadaje się do celnego strzelania z takiej odległości.
Jeszcze, nie daj Boże, zamiast konika trafi człowiek samego herr
Knabego i cała operacja na nic.
Na rogu bulwaru Srietienskiego Niemiec znowu się odwrócił i wypalił
jeszcze raz, celując nieco dłużej. W tym momencie Klujew runął do tyłu,
wprost na Erasta Pietrowicza. Jedno oko z przestrachem patrzyło na
asesora kolegialnego, a miejsce drugiego zajmowała czerwona jama.
 Wasza wiel&  Agent poruszył ustami i nie dokończył.
Kolaskę rzuciło w bok, więc Fandorin zmuszony był bezceremonialnie
odtrącić postrzelonego. Złapał lejce, ściągnął, i uczynił to w samą porę,
bo wolant roztrzaskałby się o żeliwną balustradę przy bulwarze.
Rozgrzany koń chciał galopować dalej, ale lewe koło zaczepiło o słupek.
Erast Pietrowicz nachylił się nad agentem i zobaczył, że jedyne
zdrowe oko już nie jest przerażone, tylko skupione, jak gdyby Klujew
dostrzegł w górze coś bardzo ciekawego, ciekawszego niż niebo i obłoki.
Fandorin chciał odruchowo zdjąć kapelusz, ale nie miał czego
zdejmować; swój wspaniały cylinder zostawił w  Róży Alpejskiej .
Nie ma co, znakomity rezultat: agent zabity, Knabe uciekł. Ale dokąd
właściwie? Do domu na Karietnej, innej możliwości nie miał. Z
pewnością powinien był wpaść tam choćby na pięć minut  zabrać
zapasowe dokumenty, pieniądze, zniszczyć kompromitujące materiały.
Nie było czasu na żałobę. Erast Pietrowicz wziął zmarłego pod pachy i
wyciągnął z wolanta. Oparł Klujewa plecami o kratę.
 Posiedz tu na razie  wymamrotał, po czym, nie zwracając uwagi
na zdrętwiałych z przerażenia przechodniów, wsiadł na kozioł.
Przed bramą pięknej kamienicy czynszowej, gdzie na drugim piętrze
kwaterował przedstawiciel domu bankierskiego  Kerbel i Schmidt , stała
znajoma egoistka. Bułanek, cały zmydlony, nerwowo przestępował w
miejscu i targał mokrym łbem. Fandorin rzucił się do bramy.
 Stój, gdzie?  zatrzymał go odzwierny z wielką gębą; natychmiast
dostał w nią pięścią i odleciał na bok.
U góry trzasnęły drzwi. Chyba właśnie na drugim! Erast Pietrowicz
przeskakiwał po dwa stopnie. Gerstala trzymał w pogotowiu. Strzelać
trzeba dwa razy: w prawą i w lewą rękę. Tamten przecież trzymał
Wandę prawą, a strzelał lewą. To znaczy, że w równym stopniu włada
obiema.
Fandorin dotarł do drzwi z tabliczką  Hans Georg Knabe . Szarpnął
mosiężną klamkę  mieszkanie było otwarte. Dalej poruszał się szybko,
ale zachowywał ostrożność. Odbezpieczył rewolwer, rękę wystawił do
przodu.
W długim korytarzu panował mrok; światło padało tylko z otwartego
okna na samym końcu. Właśnie dlatego Erast Pietrowicz, oczekujący
niebezpieczeństwa od frontu i z boków, ale nigdy z dołu, nie zauważył
pod nogami podłużnego przedmiotu, potknął się i omal nie runął na
ziemię. Szybko odzyskał równowagę, gotów do strzału, ale to okazało
siÄ™ zbyteczne.
Na brzuchu, z jedną ręką wysuniętą daleko do przodu, leżała na
podłodze znajoma postać w kraciastej marynarce z rozpostartymi
połami. Chyba jakieś czary  pomyślał w pierwszej chwili Erast
Pietrowicz. Przekręcił leżącego na plecy i od razu zobaczył drewnianą
rękojeść tasaka, wystającą z prawego boku. Nie wyglądało to na żadne
czary. Rezydent został zabity, a krew płynąca z rany świadczyła, że
zabito go przed chwilÄ….
Fandorin zmrużył oczy i zaczął biegać po pokojach. Bałagan był
niesamowity: wszystko wywrócone do góry nogami, książki
porozrzucane na podłodze, w sypialni puch z rozdartej pierzyny
przypominał unoszone wiatrem płatki śniegu. Ani żywego ducha.
Erast Pietrowicz wyjrzał przez okienko, służące wyłącznie do
oświetlania korytarza, i zobaczył w dole daszek przybudówki. A więc to
tędy!
Zeskoczył, aż zadudniła żelazna blacha. Widok z daszku był
wspaniały: jasnoczerwony zachód nad dzwonnicami i wieżami Moskwy, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •