[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mo\e zresztą ju\ się znają? Warszawka to wiocha. Zadzwonię do niego, sprawdzę, czy nie
jest akurat w Gwatemali albo Kongu Belgijskim. A co Twój stary właściwie robi
w Warszawie?
 Wykłada, pisze...
 Pytam, co robi, jak ju\ wyło\y.
 Narzeka, wzdycha...
 Zawsze uwa\ałem, \e brakuje mu jakichś witamin. Nie chodzi po modnych tancbudach?
 Do jednej go nie wpuścili, bo nie wyglądał na pedała. Z drugiej szybko wyszedł ze
względu na skandaliczny poziom drinków. Nie chodzi, bo nie ma z kim.
 Przecie\ właśnie po to się chodzi, \eby poznać kogoś, z kim się będzie chodzić. Powinien
to wiedzieć jako specjalista od conditionalów.
 Wiedzieć nie znaczy umieć stosować.
 Och! Jak ty mądrze mówisz. Nie poznaję Cię, Adasiu. Musicie z chłopcami prowadzić
wiele wyczerpujących dyskusji.
 Oni prowadzą. Ja przytakuję. I to jest bardzo wyczerpujące.
 Konformista. O! Kubuś przyszedł. Adama z pracy wyrzucili. Co ty na to? O! Uniósł brew
i zrobił smutną minę. Fatalista. Powinniście się spiknąć. Fatalista miałby wygodne \ycie
z konformistą. We wszystkim by się zgadzali.
Ocknęli się w okolicach jedenastej. Jeden po drugim. W posłudze musiała nastąpić przerwa,
bo nie dochodził ich ju\ \aden hałas od strony kościoła. Tak sobie le\eli. Coś przejechało za
oknami i jeszcze raz. Michał sięgnął po pilot i włączył radio. Jedna stacja, druga, trzecia...
Adam chwycił go za nadgarstek:
 Zostaw! To piosenka mojego dzieciństwa. Miałem ją na czarnym analu.
Irena Santor śpiewała, \e  słowa znamy celne i dotyczą tylko nas, kto wie, czy jakiś głębszy
sens to ma . Przy  ten nocny rytm zapamiętaj, \e to ja Adam zerwał się z pościeli, zrzucił się
z siebie kołdrę i w stroju adamowym zaczął podrygiwać na łó\ku. Michał i Paweł zaśmiali się
\yczliwie. Adam wyciągnął do nich ręce i gdy zabrzmiało  cały świat, który głowę stracił
dziś, jak właśnie my , trójka nagich skakała po materacu, obejmując się i rozdzielając.  Nie
wierz słowu miłość, znaczy tyle ile chce. To my mo\emy nadać mu swą treść .
Adam zeskoczył z łó\ka w takt rozpoczynający refren. Chłopcy poszli w jego ślady.
Wę\ykiem okrą\yli pokój, a potem skierowali się do kuchni, przyspieszając kroku na dzwięk
skocznej cody.
Warszawa znowu była tak brzydka, \e nawet nie chce mi się o tym pisać. Mą\ mieszkał po
drugiej stronie Wisły, Adam musiał więc przejechać tramwajem całe centrum, kolejne ronda,
budy, wie\owce, reklamy, by znalezć się wreszcie w jego niewielkiej kawalerce,
umieszczonej w bloku wśród bloków, gdzie nawet jeszcze klatki schodowej nie
odremontowano, ale jak się spuściło \aluzje i zaciągnęło zasłony, to nie było widać ani
blaszanego sklepu naprzeciwko, ani pijaczków przed sklepem, ani blokersów pod drzwiami,
ani skopanych koszy na śmieci, ani nawet tamtego biurowca, co wystaje ponad, tylko
słyszałeś, jak ktoś coś krzyczy, a cię\arówka toczy się krzywą nawierzchnią.
Mą\ uściskał i ucałował Adama. Cieszył się z jego przyjazdu, tak to na pozór wyglądało.
Przygotował obiad i Adam dostrzegł wtedy po raz pierwszy siwe włosy na jego skroni.
 Znalazłem dzisiaj pierwszy itd. Długo się nie widzieli, coś ze trzy miesiące. Mimo
wszystko, miał facet szczęście  dopiero teraz troszkę posiwieć, \aden uszczerbek,
zwa\ywszy jeszcze na jego szczupłą, chłopięcą figurę. On jest naprawdę przystojny 
pomyślał Adam i znowu dał się zaskoczyć, bo tyle lat mieszkali razem i tyle lat o tym nie
pomyślał, zapomniał czy przeoczył? Niby wiedział, \e jest przystojny, ale teraz go to
uderzyło i zawstydziło, jak zawsze, gdy siedzisz koło osoby, która ci się podoba i masz
kompleksy, \e jesteś brzydszy i boisz się zacząć podryw i musisz się trochę napić, \eby się
ośmielić.
 Co chcesz robić? Gdzie byś chciał pójść? Mam dwa bilety na męski balet z Petersburga,
na wieczór. Zobaczysz, na widowni będzie równie ciekawie jak na scenie.
 Krzyś radził mi, \ebym się spotkał ze słynnym reporta\ystą, Maćkiem. śe du\o mo\e.
Znasz?
 Nie, ale znam kogoś, kto z nim spał. Co u Krzysia?
 Chyba dobrze.
 Wcią\ z Kubą?
 Wcią\.
Adam miał nadzieję, \e spędzą leniwe popołudnie zanim powoli zaczną się szykować do
teatru. Ale Mą\ wcią\ się krzątał, umył naczynia, zmienił pościel, zaczął coś naprawiać
w łazience, stremowany obecnością, która wytrąciła go z rutyny odosobnienia. Czuł na sobie
cię\ar odpowiedzialności za Adama, za jego bezrobocie, za jego los. Miesiące temu pozbył
się tego ładunku, odzwyczaił się od jego dzwigania. Oglądał \ycie Adama z dystansu,
właściwie nie oglądał, słyszał o nim przez telefon, czytał w SMS-ach, mejlach. Czuł ulgę, \e
jego to bezpośrednio nie dotyczy, \e dzieje się te 200 kilometrów stąd. Dotychczasowe
wizyty przynosiły zapewnienie, \e poza samotnością, nic się nie dzieje, czyli normalka, to, co
zwykle. Nie ma sprawy, a teraz jest sprawa i to nie z gatunku tych subtelnych, pokręconych,
ale taka zwykła, prostacka jak to brak pracy. Irytowało Mę\a, \e od tego jest mę\em, by
dopomóc, \e nie wystarczy zwykłe, rutynowe współczucie i odrobina czułości. śe trzeba
konkretnych rozwiązań i \e widzi, \e Adam pokłada w nim nadzieję, \e czeka na ratunek. On
zaś czekał, by wreszcie wyjść do teatru, zostawić prywatne, wejść w sferę publiczną, gdzie
trzeba oderwać uwagę od intymności i umieć się zachować. W tłumie, w przedstawieniu był
jego ratunek na dzisiejszy wieczór, ale najpierw musi zabić jeszcze trochę czasu, uśmiechnąć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •