[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Spadaj, Lechnio! - zdenerwowany Szymon wyskoczył z podziemi i wleciał wprost na
kumpla, zwalając go z nóg. Obaj runęli na podłogę.
- Polak, wariacie, co ty wyprawiasz? Co tam zobaczyłeś? Znalazłeś tę skrzynię?
Szymon popatrzył nieprzytomnie na kolegę. Potrząsał głową i zaczął walić w nią
otwartymi dłońmi, jakby chciał szybko przestawić się na nową rzeczywistość.
- Znalazłem skrzynię, ale skarbów tam nie było.
- Akurat! Nie wciskaj mi takich kitów, Polak. Przecież widzę twarde dowody!
- Lechnio, czy ty głuchy jesteś? - to mówiąc Szymon wyczuł u swego pasa coś
metalowego i długiego. Spojrzał w dół i ujrzał miecz przypasany do boku. Nie zamierzał nawet
się nad tym zastanawiać. Odpiął go natychmiast i rzucił koledze pod nogi. Broń upadła na
kamienną posadzkę z głośnym, metalicznym brzękiem.
- Pewnie chowasz coś jeszcze w kieszeniach, cwaniaczku? Nie próbuj wykiwać prezesa
Lechniewicza.
Szymon sięgnął do kieszeni, by ku swemu zaskoczeniu wyjąć z niej garść srebrnych,
hebrajskich sykli.
- Dostaniesz je, ale daj mi klucz do górnych drzwi!
- Zapomnij! A co z resztą skarbów? - zawołał oburzony Lechniewicz.
Na te słowa Szymon zamachnął się, jakby chciał zrzucić monety ze schodów do
podziemi.
- Dobra, dobra, masz już ten klucz, głupku - to mówiąc Lechnio rzucił go pod nogi
Polaka. Ten chwycił klucz, odwrócił się i już chciał pobiec na górę.
- Monety, Polak! - wrzasnął Lechnio.
Szymon cisnął monetami za siebie, aż te rozsypały się na wszystkie strony i ruszył ku
następnym schodom. W szaleńczym tempie pokonywał zakręcone stopnie. Co chwilę się potykał
i upadał, by dalej biec na czworakach. W końcu dotarł do ciężkich, stalowych drzwi. Wsunął
klucz do dziurki i przekręcił go obiema rękami. Następnie nacisnął na wielką klamkę i otworzył
wrota. Mocne, wrześniowe słońce uderzyło go prosto w oczy. Nie widząc zbyt wiele, wyskoczył
pędem na zewnątrz. Nagle usłyszał skomlenie psa; poczuł, że coś pęta jego stopy i znów
przewrócił się na ziemię. Na brzuch wskoczył mu jakiś zdenerwowany jamnik. Warczał i
szczerzył kły. Szymon spostrzegł, że jest owinięty razem z psem jego smyczą, w którą ten się
przed chwilą zaplątał.
- Dokąd tak pędzisz, Szymonie? Prawie stratowałeś mojego biednego Derika - rozbrzmiał
znajomy głos.
- Elezar? - Polak zaczął rozglądać się wokół siebie i w końcu ujrzał wielkiego przyjaciela,
trzymającego koniec długiej smyczy. Mężczyzna miał krótko ostrzyżone włosy. Ubrany był w
skórzaną kurtkę i dżinsy.
- Dokąd tak lecisz? - Elezar powtórzył pytanie. Następnie pochylił się i rozplątał smycz,
uwalniając Szymona i jamnika. Troskliwie chwycił psa pod pachę, po czym pomógł wstać
Polakowi.
- Wróciłeś, Szymonie. Uspokój się. Jesteś już u siebie.
Zdyszany chłopak wyrównał oddech. Widok Elezara, choć był niemałym zaskoczeniem,
bardzo go ucieszył.
- Pozwól, Szymonie, że kogoś ci przedstawię - to mówiąc Elezar zwrócił się w stronę
parku i zawołał:
- Kasiu, proszę, podejdz tu na chwilkę!
Na ławce pod wielkim kasztanowcem siedziały dwie dziewczynki. Jedna pomagała
drugiej zapleść długi warkocz. W końcu spięła go gumką i podeszła do Elezara.
- Tak, wujku? - zapytała.
- Wujku? - powtórzył półgłosem zdziwiony Szymon.
- Pozwól, Szymonie, że przedstawię ci moją cioteczną siostrę - rzekł Elezar. - Mówi do
mnie  wujku , bo jestem od niej dużo starszy.
Dziewczyna wychyliła się zza pleców wujka. Polak spojrzał na nią i znieruchomiał w
zachwycie. To była ona.
- Katissa? - zapytał.
- Jestem Kasia - odpowiedziała zaskoczona.
- Więc... - tu Elezar odchrząknął, aby zwrócić na siebie uwagę obojga. - Szymon twierdzi,
że jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie i chciałby się z tobą ożenić - powiedział
żartobliwie, ruszając przy tym brwiami.
- Wujku, daj już spokój z tymi twoimi żartami! - zareagowała zarumieniona Kasia. -
Przecież ja mam dopiero jedenaście lat!
- Ja mam dwanaście - odpowiedział Szymon i natychmiast dodał: - Ale poczekam, ile
tylko będzie trzeba!
Koniec
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •