[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się z tym nie równa, przynajmniej dla mnie. Chciałbym cię kiedyś zabrać, pokazać ci, jak to jest.
Spojrzała na jego bandaż.
- Chyba nie skorzystam z tej propozycji.
- Jestem dobrym pilotem. Rozbawiona, schyliła się i zerwała kwiatek.
- Może.
- Nie może. Na pewno. - Wyjął jej kwiat z dłoni i wpiął we włosy. - Miałem kłopoty z
instrumentami pokładowymi. Gdybym nie był dobry, w ogóle bym nie przeżył.
- Dokąd leciałeś?
Zwolniła kroku, gdyż Cal zaczął zrywać kwiaty rosnące przy ścieżce.
- Do Los Angeles.
- To daleko - zauważyła. Przez chwilę myślał, że żartuje.
- Tak - odparł w końcu. - Dalej, niż przewidywałem, Libby.
Niepewnie dotknęła kwiatu we włosach.
- Czy ktoś będzie cię szukać?
- Na razie nie. - Spojrzał na niebo. - Jeśli jutro znajdziemy mój... samolot, ocenię
zniszczenia. Może coś jeszcze da się uratować.
- Za dzień lub dwa pojedziemy do miasta. - Zobaczyła, że posmutniał. Postanowiła jakoś
złagodzić wymowę tego faktu. - Obejrzy cię lekarz, będziesz mógł zatelefonować.
- Zatelefonować ?
Jego zmieszane spojrzenie sprawiło, że znów zaniepokoiła się, czy nie odniósł jakichś
wewnętrznych obrażeń głowy.
- Tak, do rodziny, przyjaciół albo do pracy.
- Racja. - Znów wziął ją za rękę. - Czy możesz mi podać współrzędne i odległość do
miejsca, w którym mnie znalazłaś ?
- Współrzędne? - Zmiejąc się, usiadła na brzegu wąskiego, rwącego strumyka. - Nie
wystarczy, jeśli powiem, że w tamtym kierunku? - Wskazała południowy wschód. - Jakieś
osiemnaście kilometrów w linii prostej, drogą dwa razy tyle.
Usiadł koło niej. Jej zapach był tak świeży, jak woń leśnych kwiatów, jednak znacznie
bardziej zmysłowy.
- Myślałem, że jesteś naukowcem.
- To nie znaczy, że znam się na wszystkim. Zapytaj mnie o czarowników z Nowej
Gwinei, a chętnie ci odpowiem.
- Osiemnaście kilometrów. - Poprzez gałęzie jodły widział zarys góry. - Po drodze nic nie
ma? %7ładnego miasta? Osady?
- Nie. To nadal bezludna okolica. Czasem pojawia się tylko jakiś turysta.
Nie jest więc prawdopodobne, by ktoś natknął się na statek, pomyślał. To dobrze.
Pozostawał najważniejszy problem: jak go znalezć bez Libby. Najlepiej byłoby wyruszyć na
poszukiwania o świcie, jej samochodem. Jutro, postanowił. Ten dzień jest zbyt piękny, zbyt
cenny, żeby marnować go na coś innego.
- Podoba mi się tutaj - stwierdził.
Nie skłamał. Siedzenie na chłodnej trawie i słuchanie szumu strumyka sprawiało mu
przyjemność. A gdyby wrócić w to miejsce za dwieście lat? Ciekawe, co zostało z tego piękna?
Góra na pewno, możliwe że również resztka lasu. Nawet strumień być może nie zmieni
biegu. Ale na pewno nie będzie Libby. Poczuł ból.
- Gdy wrócę do domu - powiedział bardzo wolno - będę o tobie myślał.
Czy aby na pewno? Miała nadzieję, że odpowiedz na to pytanie nie okaże się dla niej
zbyt ważna.
- Może kiedyś mnie odwiedzisz?
- Kiedyś... - Przebiegł palcami po jej dłoni. Libby będzie wtedy duchem, kobietą, która
istniała w swoim czasie i która sprawiła, że zapragnął czegoś niemożliwego. - Będziesz za mną
tęskniła?
- Nie wiem.
Nie cofnęła dłoni. Zdała sobie sprawę, że tak, że będzie za nim tęsknić bardziej, niż
nakazywałby to rozum.
- Myślę, że będziesz.
Zapomniał o statku, o swej przyszłości. Skoncentrował się na dziewczynie.
- Nadają gwiazdom, księżycom i galaktykom imiona bogiń - powiedział cicho. - Dlatego,
że są silne, piękne i tajemnicze. Człowiek, zwykły śmiertelnik, nigdy ich tak do końca nie
zdobędzie.
- Większość kultur ma swoje mity - odparła. - Starożytni astronomowie...
- Nie mówiłem o mitach, chociaż z tym kwiatem wyglądasz jak bogini. - Delikatnie
dotknął jej policzka. To niebezpieczny człowiek, pomyślała. Umie się uśmiechać jak sam diabeł
i prawić komplementy jedwabistym głosem. Nigdy nie przypuszczała, że będzie się obawiać
spojrzenia w oczy mężczyznie. Nie powinna.
- Wracajmy - zaproponowała. - Mam dużo pracy. Zmarszczył brwi.
- Co takiego zrobiłem? - zapytał. Wzruszyła ramionami.
- Nic takiego.
- Przecież każdy ma prawo do wypoczynku. To nie zbrodnia.
- Nie, ale...
- Daj spokój. Dlaczego nie powiedzieć sobie, że to najlepsza pora na piwo? - Widząc jej
zdumione spojrzenie, wyjaśnił: - Wiesz, jak w reklamach.
- Aha, wiem.
Objęła rękoma kolana. Przyglądała się mu. Najpierw przyrównuje ją do bogini, teraz
mówi o piwie i reklamach. Co tu jest grane?
- Wiesz, Hornblower, czasami zastanawiam się, czy ty naprawdę istniejesz.
- Och, istnieję. Powiedz mi, co widzisz w górze? Odchyliła głowę.
- Niebo. Dzięki Bogu, niebieskie. Trochę chmur, które do wieczora powinny zniknąć.
- Czy zastanawiałaś się kiedyś, co jest poza nim?
- Poza czym?
- Błękitem. - Przymknął oczy. Zobaczył ciągnące się w nieskończoność skupiska gwiazd,
głęboką czerń kosmosu, cudowną symetrię księżyców i planet na ich orbitach. - Myślałaś o
innych światach, o tych, do których nie możesz dotrzeć?
- Nie. Chyba dlatego, że skupiam się na światach, które są i były tu, na Ziemi. Moja praca
wymaga patrzenia w dół, pod nogi, nie w niebo.
- Jakie lubisz filmy i muzykę? - zmienił nagle temat.
Libby pokręciła głową. Jej towarzysza cechował chaotyczny tok rozumowania.
- Właściwie wszystkie - odparła. - Nie jestem wybredna.
- Twój ulubiony film?
- Trudne pytanie. - Patrzył na nią tak intensywnie, tak niewinnie, że postanowiła jednak
wybrać losowo jeden z tych, które podobały się jej najbardziej.
-  Casablanca .
- O czym to jest?
- Daj spokój, Hornblower, każdy wie.
- Ja go przegapiłem. Musiałem być zajęty, kiedy wszedł na ekrany.
Roześmiała się głośno.
- Jasne, na pewno w latach czterdziestych miałeś masę pracy.
Zignorował jej uwagę.
- O czym jest ten film?
Właściwie to go nie interesowało. Chciał tylko słuchać, jak Libby opowiada, patrzyć na
nią, gdy to robi.
Dlaczego nie? - Siedziało się jej przyjemnie, mogła opowiedzieć film, przeżyć go w ten
sposób jeszcze raz. Zaczęła mówić.
Słuchał, podobał się mu sposób, w jaki opowiadała historię utraconej miłości,
bohaterstwa i poświęcenia. Podobała się mu jej gestykulacja, to jak modulowała głos. I jej oczy,
gdy mówiła o kochankach, których zetknął los i rozdzieliło przeznaczenie.
- Nie ma szczęśliwego zakończenia - zauważył, gdy zamilkła.
- Nie, ale zawsze czułam, że oni odnajdą się po latach, po wojnie.
- Dlaczego?
- Bo byli sobie przeznaczeni. Tacy ludzie zawsze się odnajdą, bez względu na wszelkie
przeszkody.
Uśmiechnęła się do niego, uśmiech jednak znikł, gdy zobaczyła, jak Cal na nią patrzy.
Jakby byli sami. Nie sami w górach, a na całym świecie. Jak Adam i Ewa.
Zatęskniła. Po raz pierwszy w życiu zatęskniła - ciałem, umysłem i sercem.
- Nie - poprosił cicho, gdy zaczęła wstawać. - Proszę, nie bój się mnie.
- Wcale się ciebie nie boję - zapewniła natychmiast. Jednak oddychała szybko, jakby
przed chwilą biegła.
- Więc czego się obawiasz?
- Niczego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •