[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie wiem, jak ty się utrzymasz z pensji nauczycielskiej. W
Warszawie z całą pewnością zarabiasz lepiej.
- Dlatego myślałam o turystach. Ale strasznie się boję, że
to życie tutaj mnie przerośnie.
- O tym to ja bym zbyt długo nie myślała. Raczej
zastanowiłabym się nad inną sprawą... - Zawiesiła głos
znacząco.
- No, nad jaką? - zapytałam, drapiąc Biszkopta za uchem.
- Nad Marysią. Wiesz, ona niekoniecznie musi chcieć tu
zamieszkać...
- E, tym to ja się w ogóle nie przejmuję. Marysia uwielbia
wieś - powiedziałam z przekonaniem.
- Może i uwielbia latem, w wakacje, ale nie liczyłabym na
to, że przeniesie się tutaj na stałe ze śpiewem na ustach. No i
jeszcze twój mąż. Jemu też się nie spodoba, że zabierasz mu
córkę tak daleko. Nie dlatego - ciągnęła dalej, machając ręką,
by mnie uciszyć - że tak mu zależy na stałych kontaktach, ale
z przekory. Co więcej, on naprawdę będzie czuł się
pokrzywdzony.
- I tutaj go mam, bo w rezultacie to wszystko,
obiektywnie biorąc, jest jego winą. W końcu to on przyczynił
się do tego, jak wygląda moja sytuacja. A mnie nie stać na to,
żeby marudzić. Muszę brać od życia, co mi daje. A dało mi
ten dom. Pogadasz z tą dyrektorką?
- Pewnie. Umówię cię na spotkanie.
- Jak najszybciej się da, bo muszę wracać. Martwię się o
Marysię i w ogóle o wszystko - powiedziałam i odwróciłam
się do okna, bo nagle zebrało mi się na płacz.
- Nie rycz. - Aucja poklepała mnie po ręce. - Jak tak dalej
pójdzie, będę musiała wezwać Walerię, żeby wymiotła z
ciebie urok.
- A właśnie - przypomniałam sobie. - Kim ona jest?
- No zielarką. Niektórzy mówią, że oprócz tego umie
zamawiać. Leczy choroby, zdejmuje uroki. Jest ważną figurą
tutaj na wsi i w miasteczku. Ludzie ją szanują, ale
jednocześnie boją się jej jak ognia. To taka, ja wiem... lokalna
czarownica.
Po tej informacji zapanowała cisza, bo szczerze mówiąc,
musiałam przetrawić to, co właśnie usłyszałam. Z jednej
strony mój racjonalizm nie chciał dopuścić do głosu wiary w
takie zabobony. Zamawiaczka? W XXI wieku instytucja
wioskowej czarownicy wciąż żywa? Ale z drugiej strony na
własne oczy widziałam, że właśnie przy niej Biszkopt zaczął
się zachowywać jak normalny pies. Z badawczą uwagą
wpatrzyłam się w psie cielsko niedbale rozłożone pod
drzwiami. Nie wiem, czy rzeczywiście tak było, czy tylko ja
zaczęłam dopatrywać się cudów, ale wydawało mi się, że
Biszkopt jest niebywale wyluzowany. Nawet kilka razy
zamachał ogonem.
- Wiesz co? Coś w tym może być. Popatrz, jak dobrze
podziałała na Biszkopta. Chyba jej podziękuję.
- I ty się martwisz, że możesz tu nie pasować, wariatko? -
Aucja popukała się palcem w głowę. - Chcesz mi powiedzieć,
że z miejsca w to uwierzyłaś?
- Czemu nie? - powiedziałam ostrożnie. - Ostatecznie od
lat były kobiety, które zajmowały się ziołami i takimi tam...
- Takimi tam - przedrzezniała mnie Aucja. - Machaniem
spódnicą nad noworodkiem, bo płacze po nocach, kulkami z
chleba ugniecionymi z włosami, które trzeba zjeść, i jeszcze
mnóstwem różnych rzeczy. Ja w to po prostu nie wierzę i
koniec.
- Ale skoro wiara czyni cuda, trzeba wierzyć, że się uda -
ucięłam dyskusję, bo sama się trochę przeraziłam swoją
świeżo odkrytą skłonnością do zabobonów. - W każdym razie
nie zaszkodzi jej podziękować.
- To z całą pewnością. - Aucja pokiwała głową. - Ale
czekaj, czekaj, niezle wykombinowałaś, nie ma co. Prawie że
mnie nabrałaś i praktycznie uwierzyłam, że naprawdę
wierzysz w te wszystkie dyrdymały.
- O czym ty mówisz? - zdziwiłam się szczerze.
- Dobra, dobra, nie udawaj. Masz rację. Jak zdobędziesz
sympatię Walerii, to od razu trzy czwarte wioski cię polubi.
%7łe też ja nie byłam tak zapobiegawcza.
- No widzisz, jaka ze mnie podstępna i przebiegła kobieta
- mruknęłam niewyraznie.
Postanowiłam nie prostować wyobrażeń Aucji. Niech
sobie myśli, co chce. Samej przed sobą było mi trudno się
przyznać, że jakaś część mnie wierzy w magię i uroki. A skoro
w nie wierzyłam, łatwiej mi było żyć, gdy dopuściłam do
głosu wiarę, że istnieje też ktoś, kto nad tym wszystkim
panuje. I być może, jak będę grzeczna i miła, przyśle do mnie
księcia na białym koniu. A jeszcze przedtem złą teściową
zamieni w żabę. O tak! Myślę, że gdyby to ode mnie zależało,
znalazłabym zajęcie dla wioskowej czarownicy do końca jej
dni albo jeszcze dłużej.
Tymczasem póznym popołudniem zamiast księcia zjawił
się podobno weterynarz. Obejrzał psa i zaczął mi się
podejrzliwie przyglądać.
- Stało się coś? - zapytałam, siląc się na spokój, bo nie
wiedzieć czemu, weterynarz irytował mnie ogólnie, a jak tak
jeszcze popatrywał na mnie spod oka, miałam ochotę uderzyć
go czymś ciężkim.
- Sam nie wiem - odpowiedział powoli i z
niedowierzaniem pokręcił głową. - Co pani zrobiła temu psu?
No nie! O co temu cholernemu Czarusiowi znowu chodzi?
Maniak jakiś czy co? Cały czas mam mu udowadniać, że nie
jestem maniakalną oprawczynią zwierząt? Jego
niedoczekanie!
- A, to! - odpowiedziałam niedbale. - Sama jestem
zdziwiona. Nie wiedziałam, że jest tak podatny na hipnozę.
Niech pan sobie wyobrazi, w stu procentach uwierzył, że jest
jurnym byczkiem, i odwiedził wszystkie okoliczne krowy.
Trochę miał biedak kłopotu, bo różnica wzrostu i gatunku dała
mu się niezle we znaki. Ale myślę, że nie ma się czym
przejmować i niedługo dojdzie do siebie. Ja tymczasem chyba
zacznę ćwiczyć moje zdolności na kimś względnie ludzkim,
może weterynarzu, co pan o tym sądzi? Którym ze swoich
pacjentów chciałby pan się poczuć? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •