[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na ściany i przypatrywał się przepięknym
malowidłom. Jaguary, węże, bizony, ptaki 
wszystkie zwierzęta odwzorowano z niezwykłą
precyzją, jakby tworzył je ktoś doskonale znający
pojęcie proporcji. Znacznie gorzej przedstawiono
postaci. Płótniak pomyślał, że musiało malować je
jakieś dziecko. Nie zmieniało to jednak faktu, że
obcował teraz ze sztuką sprzed setek lat, nigdy dotąd
nie poznaną.
Poświecił za siebie, aby upewnić się, że Knedel
za nim podąża. Dreptał tuż za nim, z miną tak
nieszczęśliwą, jakby kompletnie nie zdawał sobie
sprawy, gdzie jest.
 Wiesz, z czym mamy do czynienia?  spytał
archeolog. Asystent tylko wzruszył ramionami.
Naukowiec nie mógł uwierzyć, że najlepszy student
jakiego w życiu miał, okazuje ignorancję w takim
momencie.
 Wyrosła w samym centrum miasta, waląc w
gruzy stumetrowe wieżowce, a ty wzruszasz
ramionami? Wiesz, ile ludzi zginęło?
 Kilkuset  odparł nagle Knedel i uśmiechnął
się. Było w nim coś dziwnego. Obcego.
Naukowiec popatrzył na niego w skupieniu.
 Tak, zapewne kilkuset.
 A zginą wszyscy. Bez wyjątku.
Już i tak śniada twarz młodego mężczyzny
pociemniała jeszcze bardziej. Archeolog poczuł jak
oblewa go zimny pot. Zadygotał. A potem do jego
uszu dobiegło nawoływanie:
 Doktorze! Doktorze!
W otchłani tunelu zamigotały światła latarek. Po
chwili ukazały się sylwetki dwóch osób. Archeolodzy
ze Stowarzyszenia Archeologów w Poznaniu,
najlepsi specjaliści w tej dziedzinie. Doktor Płótniak
często spotykał się z nimi na rozmaitych zjazdach i
panelach dyskusyjnych. Annę Karmelowską poznał
od razu. Była niezwykle atrakcyjną młodą kobietą o
zniewalającym spojrzeniu, którym hipnotyzowała
mężczyzn. Szła przodem. Za nią podążał starszy
mężczyzna w kraciastej koszuli flanelowej i
kapeluszu. Profesor Mirosław Dymny. Płótniak
poznał go dopiero po dłuższej chwili, gdy uścisnęli
sobie dłonie. Ostatni raz rozmawiali dobrych kilka lat
temu na konwencie archeologów w Szczepankowie.
Od tamtego momentu profesor Dymny mocno się
postarzał. Zawsze za dużo palił, a i nie stronił od
mocnych trunków.
Na twarzach obojga malowało się
podekscytowanie i niepewność. Znalezli się w
centrum piramidy, która nie miała prawa bytu.
 Przyjechaliśmy najszybciej, jak się dało 
odezwała się Anna Karmelowska.  Zadzwoniono do
nas z Urzędu Miasta i poproszono o natychmiastowe
przybycie. Nie mogę uwierzyć, że ta piramida tu jest.
Badał pan tę drugą, na Morasku, prawda?
Doktor Płótniak skinął głową, a następnie
spojrzał na Knedla. Mężczyzna przypatrywał mu się
uważnie. Jego cera odzyskała dawny wygląd i
archeolog nieco się uspokoił. To  coś odeszło. Nie
wiedział na jak długo ani czy zdążą opuścić budowlę.
 Nie wiem, dlaczego nie poproszono nas,
abyśmy przyjechali za pierwszy razem 
kontynuowała Karmelowska.  W każdym razie i tak
udało nam się wejść do środka tamtej budowli.
Niesamowita. Inna niż ta, ale tak samo tajemnicza.
 Myślę, że powinniśmy stąd wyjść.  Doktor
Płótniak pokręcił nerwowo głową.
 S... Słucham?  Profesor Dymny pochylił się.
 Sądzę, że powinniśmy się stąd jak najszybciej
ewakuować.
 Ależ dopiero tu weszliśmy  zaoponował
Dymny.  Dwadzieścia minut temu.
 Będziemy jeszcze mieli okazję tu przyjść, daję
wam słowo.
 Ale...
 %7ładne z nas nie ma kasku ochronnego.
 Ale...
Płótniak spojrzał wymownie na profesora.
Wiedział, jak idiotycznie zabrzmiało to, co
powiedział, jednak nie potrafił wymyślić nic bardziej
przekonującego. Trząsł się ze strachu.
 Nie jesteśmy przygotowani  wycedził
wymownie. Skołowana Anna Karmelowska
zamrugała, po czym prychnęła:
 Nie wierzę. Dlaczego...
 To proszę uwierzyć  wszedł jej w słowo
doktor Płótniak.  Wychodzimy. Teraz.
 Bez urazy, doktorze, ale chyba nie pan
dowodzi naszą grupą  odezwał się opanowanym
głosem profesor Dymny.
Marek Knedel zarechotał. Wszyscy odwrócili
wzrok w jego stronę. Mężczyzna kołysał się z boku
na bok, jakby był pijany albo w jakimś dziwnym
transie. Jego oczy były nieobecne. Patrzył na nich,
ale chyba niewiele widział.
 Zginiecie. Wszyscy  wysyczał.
Profesor Dymny dał krok w tył. Anna
Karmelowska otworzyła usta, zaszokowana.
 Co to...  wymamrotała.  Co to ma znaczyć?
 Lepiej się pośpieszmy  rzucił doktor Płótniak.
 Wychodzimy stąd! Profesorze!
Za pózno. Marek Knedel, a raczej potężny
indiański duch w ciele Knedla, wykonał tylko jeden [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •