[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Wielkie dzięki za hojną dotację. Dzięki niej rozbudujemy
dom, tak aby pomieścił w przyszłości całe stadko młodych
Kennedych, które wyda na świat Majella.
Z mostu do wody wpadł kamień. Kev Kennedy nie drgnął
nerwowo, a jego oczy nie rozszerzyły się ze strachu.
RS
9
Rupert
Zabrał ze sobą paczkę miętusów, ponieważ Judy Hickey
powiedziała mu w zeszłym tygodniu, że śmierdzi czosnkiem.
Lubi wszystkie dobre ziołowe zapachy, lecz nie ma ochoty
przez trzy godziny siedzieć w minibusie obok gąbki nasiąkniętej
wonią kuchni. Zabawna ta Judy - gdyby ją spotkał przypadkiem
w Dublinie, nigdy by nie przypuszczał, że pochodzi z jego
rodzinnej miejscowości. Nie była podobna do większości
mieszkanek Rathdoon. Powiedział jej to kiedyś, a ona odparła,
że to samo odnosi się do niego - czyż pasuje do tego miasteczka
szczupły młodzieniec wyznania protestanckiego, o bladej twarzy
i wyglądzie młodego artysty?
Ale Judy się myliła. Wszystkie większe osiedla na zachodzie
kraju zamieszkiwały całe rzesze protestantów, którzy stanowili
ich integralną część - tak jak góry, budki telefoniczne czy małe,
pełne uroku świątynie, niezbyt licznie zapełnione wiernymi,
sąsiadujące z nowszymi i pękającymi w szwach kościołami
katolickimi. Rupert uznał jednak, że nie ma sensu wyjaśnianie
jej tego wszystkiego ani tłumaczenie, że ona sama z powodu
swojej ciemnej karnacji, cygańskiej urody, miejsca
zamieszkania - stróżówki na końcu podjazdu do dworu Doonów
- a także uprawy ziół i prowadzenia sklepu ze zdrową żywnością
w Dublinie jest o wiele bardziej niezwykła niż on. Powiedział
kiedyś, że w innych czasach zostałaby niechybnie spalona na
stosie. Judy zawyrokowała ponuro, że sądząc po tym, co się
obecnie dzieje w kraju, może się to jeszcze wydarzyć, i dlatego
nie powinien sobie z tego żartować.
Pachniał czosnkiem, ponieważ, jak w każdy piątek, był na
bardzo dobrym lunchu. Zawsze wracał dopiero w niedzielę o
póznej porze - nieodpowiedniej na obfite jedzenie. W piątki
miał jedyną okazję, aby przed wyjazdem do Rathdoon
delektować się posiłkiem w atmosferze odprężenia przed
zbliżającym się weekendem. Oczywiście pozostawała jeszcze
RS
10
reszta tygodnia, ale to już nie było to samo -zwykłe dni pracy - a
w piątki Rupert miał więcej czasu, czuł się swobodniejszy i
ogarniał go radosny, pełen wyczekiwania nastrój. Bardzo
niechętnie opuszczał Dublin. Nie znosił powrotów liliowym
autobusem do swojego rodzinnego miasta.
Przez całe życie ani razu nie posprzeczał się z ojcem i, jeśli
dobrze sobie przypominał, zaledwie trzy razy poróżnił się z
matką. Zdarzyło się to jeszcze w czasach szkolnych, kiedy to
trzykrotnie pisała do dyrektora szkoły, aby się upewnić, czy
pościel uczniów jest wietrzona. Nie znał nikogo, komu tak
dobrze jak jemu układałyby się stosunki z rodzicami. Wszyscy
inni staczali z nimi zaciekłe boje, przebaczali im, kochali ich lub
nienawidzili, awanturowali się, drwili albo otaczali ich
nadmierną opiekuńczością. Nikt nie zachowywał w relacjach z
rodzicami grzecznego i uprzejmego dystansu, opartego
wyłącznie na wdzięczności oraz poczuciu obowiązku. I nikt nie
potrafił lepiej od niego, Ruperta, stłumić rozpierającej go złości.
Problem polegał na tym, że Rupert nie był rodzicom
potrzebny, podobnie jak oni jemu, choć życzył im jak najlepiej.
Po co więc ta gra pozorów, która tylko utrudnia sprawę? I to nie
tylko Rupertowi, choć jemu przede wszystkim. W końcu oni
swoje życie mają już za sobą, a jego jeszcze się naprawdę nie
zaczęło i w obecnej sytuacji nie mogło zacząć.
Obeszło się bez kłótni nawet wtedy, kiedy Rupert postanowił
rzucić studia prawnicze. Odbywał praktykę w jednej z
dublińskich kancelarii, uczęszczał na wykłady w
Stowarzyszeniu Prawników, a jednocześnie przygotowywał się
do uzyskania stopnia naukowego w Trinity. Nie wymagało to
nadludzkiego wysiłku i wiele osób podołało wszystkim tym
obowiązkom, on jednak nie potrafił sprostać żadnemu z nich. To
dziwne, lecz odpowiadała mu tylko praca biurowa - urzędnicza
praktyka, której Dee Burkę tak nie znosiła. Ku swojemu
zaskoczeniu, zawarł bardzo niewiele przyjazni w Trinity. Sądził,
RS
11
że na uczelni będzie czuł się podobnie jak w szkole, gdzie było
miło i panowała ciepła, przyjazna atmosfera.
Kiedy się dowiedział, że zawalił pierwszy rok studiów, wrócił
do domu z ciężkim sercem. Nie starał się usprawiedliwiać przed
ojcem. Przeprosił go tylko, jak nieznajomego, a ojciec przyjął
jego przeprosiny, jak gdyby otrzymał je od dobrze
wychowanego, lecz zupełnie obcego mężczyzny. Siedzieli
naprzeciwko siebie przy stole, a matka przenosiła wzrok z
jednego na drugiego.
Rupert uznał swoją winę, twierdząc, że roztrwonił pieniądze
ojca i że przyniósł mu wstyd. Ojciec starał się zbagatelizować
sprawę: ależ skąd, ludzie często oblewają pierwsze egzaminy,
nie ma powodu do alarmu, nawet najwięksi prawnicy utrzymują,
że nigdy nie byli wzorowymi studentami - nie ma za co
przepraszać, trzeba to złożyć na karb młodości i potrzeby
nacieszenia się swobodą. W przyszłym roku musi poważniej
zabrać się do pracy i więcej czasu spędzić nad książkami.
Do póznego wieczora Rupert tłumaczył rodzicom, że nie
nadaje się do tego zawodu. Nie chce zostać prawnikiem. Nie
sądzi, żeby podobało mu się prowadzenie kancelarii ojca - nie
przepada przecież za praktykami w Dublinie. Lubi jedynie
typowo urzędniczą, wykonywaną mechanicznie pracę. Nie
zdołał zainteresować się teorią prawa ani procedurami wymiaru
sprawiedliwości. Jest mu bardzo przykro, że sprawy przyjęły
taki obrót. Woli jednak od razu wyjawić im całą prawdę, niż
czekać, aż sami ją odkryją. Nie mogli odmówić mu słuszności.
Spytali go, co ma ochotę robić. Nie umiał odpowiedzieć.
Dotychczas był pewien, że polubi Trinity i studia prawnicze,
dlatego się jeszcze nad tym nie zastanawiał. Przyjemność
sprawiało mu rozmyślanie o codziennym życiu ludzi i o
domach, w jakich mieszkają. Ojciec pragnął się dowiedzieć, czy
syn nie chciałby rozpocząć studiów architektonicznych. Rupert
odparł z rozpaczą, że nie chce się dalej kształcić. Oświadczył, że
myśli o podjęciu pracy. Rodzice nie mogli tego pojąć: sądzili, że
RS
12
najpierw należy uzyskać dyplom wyższej uczelni, a dopiero
potem ubiegać się o atrakcyjną posadę. Kiedy zdobył
stanowisko młodszego agenta w biurze pośrednictwa handlu
nieruchomościami, oświadczyli, że skoro ten zawód mu się
podoba, są zadowoleni. Nie sprawiali wrażenia zawiedzionych.
Wydawali się jak zwykle obojętni i obcy.
Ojciec zachował niewzruszony spokój również wtedy, kiedy
zawiadamiał Ruperta, że nadszedł czas, aby przyjąć drugiego
prawnika do kancelarii i że zamierza złożyć ofertę pracy synowi
Davida MacMahona, skoro Rupert jest całkowicie pewien, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •