[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wsiąść do środka, usłyszałam:
 & a tort ma siedem pięter. Dasz wiarę? Wszyscy kelnerzy
będą ubrani na czarno. Tylko ja włożę biel, rzecz jasna, i&
 Kupmy przekąski jak najszybciej. Przed nami trzy godziny
jazdy  rzuciła Caroline i usiadła z przodu, zostawiając mnie z
Simonem.
 Następnym razem nauka pływania na desce?  spytał.
 Tak. A teraz zmykaj.
Wsiadł i odjechali. Mimi machała energicznie, kiedy ruszali
sprzed domu. Uśmiechnęłam się do siebie i wróciłam do środka.
Zrobiło się tutaj bardzo cicho. Dopiłam kawę, włożyłam słuchawki
do uszu i zajęłam się sprzątaniem.
Po raz pierwszy zauważyłam, że dom jest zbyt duży dla
jednej osoby.
* * *
Reszta dnia minęła dziwnie. Cały czas porządkowałam salon.
Zaczęłam segregować przedmioty w kupki: zatrzymać, przekazać,
wyrzucić. Bardzo dużo trafiło na stos nr 2. Ktoś otrzyma roczny
zapas podkolanówek. Ciocia Maude robiła zakupy na kanale
telewizyjnym. Maszynka do krojenia wszystkiego, urządzenie do
czyszczenia uszu, okład chłodzący (który zatrzymuję  genialny
wynalazek!). Nie wspominając o świątyni akcesoriów kuchennych
 od suszarek do jedzenia po grille ogrodowe. Znalazłam nawet
pudełko starego lakieru do włosów w puszce.
Zastanawiam się, co się wydarzyło, że ciocia Maude stała się
właśnie taka. Szalenie niezależna, ale też  wszystko na to
wskazywało  bardzo samotna. Chciałabym, żeby nie to było
przyczyną. Pragnęłabym także, żeby nie zostawiła po sobie tylu
przedmiotów, które teraz ktoś musi posprzątać. Zestaw noży był
świetny, ale po co komuś aż pięć kompletów? I skoro miała
pieniądze na wszystkie te bzdury, to czemu przeciekał dach?
Zwłaszcza że odkryłam siedemnaście tubek kitu. To kolejny zakup
z kanału telewizyjnego, który wylądował na kupce z gratami.
Skończyłam sprzątanie trochę wcześniej, żeby przygotować
sobie smaczną kolację. Kuchenka i ja zaczynałyśmy się rozumieć
nieco lepiej i chciałam przejść do kolejnego etapu znajomości. Nie
planowałam niczego wyszukanego. Kurczak? Trochę warzyw?
Może dorzucę ryż? Zobaczy się.
Wzięłam szybki prysznic i zeszłam do kuchni. Po kilku
minutach posiekałam wystarczającą ilość jarzyn. Woda na ryż już
się gotowała, a w piekarniku zapiekały się piersi z kurczaka. Część
zostawię na lunch na kolejne dni albo dorzucę do sałatki. W tym
tygodniu nie będzie pizzy, o nie! Pora wrócić do zwykłej diety!
Okna i drzwi w kuchni otworzyłam na oścież, wpuszczając
do środka ostatnie promienie słońca. Niebo od zachodu miało
szarawy odcień, wiatr wiał coraz mocniej. Zanosiło się na burzę.
W duchu podziękowałam Ryanowi i Simonowi za to, że pomogli
mi przymocować folię na dachu. Wieczór będzie zdecydowanie
bardziej przyjemny bez deszczu kapiącego mi na głowę w moim
własnym salonie.
Powietrze przed burzą zawsze przyjemnie pachniało, dlatego
wpuszczałam je do wnętrza. Po tygodniu intensywnych porządków
w domu powoli przestawał unosić się ten stęchły zapach. Nalałam
sobie kieliszek wina, które sączyłam w trakcie przyrządzania
kolacji. Nastawiłam radiostację ze złotymi przebojami. Idealne
warunki do pichcenia.
Dorastałam w dużej rodzinie, dlatego nauka gotowania nigdy
nie podlegała dyskusji. Jedyną sporną kwestią był tylko czas, kiedy
to nastąpi. I tak na przykład miałam osiem lat, kiedy robiłam sobie
sama jajecznicę i tosty. Przygotowywanie posiłków dla siebie było
pewną zmianą, bo moje ulubione przepisy na rodzinne obiady
przypominają gotowanie dla całego pułku. Im byłam starsza i im
dłużej pozostawałam singielką, tym bardziej rozumiałam, że
przyrządzanie dań tylko dla siebie kryje w sobie coś magicznego.
Nakrywanie do stołu tylko dla jednej osoby miało takie samo
znaczenie jak zastawianie go dla czternastu biesiadników. Wyjęłam
porcelanowe talerze, umyłam je i postawiłam na stole, a w salonie
zapaliłam świecę.
Należy mi się uścisk dłoni dla siebie samej.
Pichciłam sobie w najlepsze. Mieszałam, dodawałam
szczyptę tego i kroplę tamtego. Ryż bulgotał, czosnek i cebula
podsmażały się na wolnym ogniu i właśnie wrzuciłam brokuły do
garnka, kiedy usłyszałam: Chlast. Chlast. Chlast.
Rozejrzałam się dookoła i nasłuchiwałam. Co to było?
Słyszałam już tylko odgłosy gotowania, więc zajęłam się
warzywami. Po chwili stwierdziłam, że kurczak powinien być już
gotowy. Muszę to sprawdzić.
Chlast. Chlast. Chlast.
Dobra, co to jest, do cholery? Trzymając łyżkę durszlakową,
poszłam do jadalni. Spokój. Salon? Tak samo. Czy mam omamy?
Wiatr rozhulał się na dobre, zasłony w oknie przy kominku
mocno powiewały. Może właśnie to słyszałam. Ale po tym, jak
zamknęłam okno, ten dzwięk dotarł do mnie ponownie. Dobiegał z
jadalni.
Chlast. Chlast. Chlast.
Poszłam tam. Kurde. Co to, do diabła?
Nietoperz!
Leciał prosto na mnie, więc wybiegłam na werandę przed
domem, nadal ściskając w dłoni łyżkę durszlakową. Drugą dłonią
machałam nad głową.
Chlast. Chlast. Chlast. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •