[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sprawę, że pada deszcz. W ramie okna widniał ponury szary
dzień naszpikowany złotymi i czerwonymi plamami wirujących
barw. Kiedy liście zaczęły zmieniać kolor? W ciągu minionych
dwudziestu czterech godzin stracił poczucie czasu, nie wiedział,
jaka to pora roku.
- Pułkownik Platt. - Janklow zerknął na niego, potem wrócił
wzrokiem do okna, jakby nie całkiem gotowy.
- Tak, sir - odparł Platt.
Przez ostatnich kilka godzin tylko adrenalina trzymała go na
nogach. Janklow miał szczęście w nocy się wyspać. Platt
przeżywał już podobne historie z innymi oficerami wyższej
rangi. Spodziewał się, że Janklow mu przypomni, że powierzył
mu bardzo ważne zadanie i liczy, że Platt nie tylko je wykona,
ale wezmie za nie odpowiedzialność. Innymi słowy upewni się,
czy Platt rozumie, że jeśli coś pójdzie nie tak lub przecieknie do
mediów, to Platt zbierze cięgi.
Platt trzymał ręce opuszczone, kiedy instynkt kazał mu
przetrzeć zmęczone oczy. Potarł brodę, by sprawdzić, że nie
została na niej kropla mleka. Dopiero po długich naleganiach
przekonał Mary Louise, by zjadła śniadanie, kiedy zgodził się
zjeść razem z nią kolorowe płatki śniadaniowe.
Chociaż dzieliła ich szklana ściana, dziewczynka u-parła się, by
zaczęli od żółtych. Prawdę mówiąc, była to miła chwila
wytchnienia - chociaż odrobinę nierzeczywista. W jednej chwili
znajdował się w strefie najwyższego zagrożenia, obserwując
wijące się wstążki wirusa, jednego z najgrozniejszych, aby w
następnej jeść Fruit Loops z pięcioletnią dziewczynką. Od razu
przypomniała mu się Alicja w Krainie Czarów, która popijała
herbatę z Szalonym Kapelusznikiem.
- Więc jest dużo gorzej - rzekł nagle Janklow, nie odwracając
się ani nie patrząc na Platta.
To dobrze. Jego głos przywrócił Platta do terazniejszości. Może
to dziwne, ale dałby wszystko, by znalezć się znowu z Mary
Louise, udawać Szalonego Kapelusz-nika i jeść płatki z
mlekiem, zamiast stać tutaj i tłumaczyć się Janklowowi.
- Tak, sir - odparł. Sądził, że Janklow spodziewa się usłyszeć,
jakie ma plany, więc zaczął od spraw podstawowych. -Nadal
izolujemy i pilnujemy domu Keller-man.
- W cywilnych ubraniach?
- Tak. Firma budowlana i samochód służb publicznych. CDC
mógłby odnalezć wszystkich, którzy mieli kontakt z Kellerman.
Jesteśmy gotowi natychmiast rozpocząć szczepienia...
- Nie kontaktował się pan dotąd z CDC, tak? - Janklow
odwrócił się gwałtownie.
- Nie, jeszcze nie.
Dowódca skinął głową i splótł ręce za plecami. Platt rozpoznał
w tym geście skrywaną satysfakcję. Janklow podszedł do biurka
na środku gabinetu, z rękami z tyłu, z brodą opuszczoną. Platt
wiedział, że musi czekać.
Janklow każe mu kontynuować, kiedy będzie gotowy
- W tej chwili czwórka pacjentów, których ma pan w celi, to
jedyne osoby, o których wiemy, że miały z tym kontakt? Czy
tak? - spytał Janklow.
- Tak, sir.
- Matka, dziecko i dwóch pracowników agencji rządowej?
- Zastępca dyrektora FBI Cunnmgham i jedna z a-gentek
specjalnych.
- Rozumiem, że matka jest w stanie agonalnym?
- Na to wygląda - przyznał niechętnie Platt - Jej nerki przestają
pracować. Daliśmy jej...
Janklow uniósł rękę. Platt nie znosił tego gestu, ale zamilkł, jak
mu kazano.
- Ona z tego nie wyjdzie - stwierdził Janklow rzeczowo, jakby
rozmawiali o giełdzie. - Mam rację?
Platt całą noc robił wszystko, co możliwe, by ją
uratować. Jako lekarz nie był gotowy przyznać się do porażki.
- Najprawdopodobniej - zgodził się. - Chociaż znam
przypadki...
Ręka znowu znalazła się w górze. Tym razem towarzyszyło jej
pełne irytacji westchnienie.
Janklow podszedł znów do okna, z rękami złączonymi, z brodą
na piersi, być może była to jego wersja  Myśliciela" Rodina. Z
tego, co Platt wiedział o dowódcy, to była pierwsza tak poważna
sprawa w jego karierze, i zapewne najbardziej decydująca. Nie
sprawiał wrażenia spanikowanego ani udręczonego tym
wyzwaniem. Był raczej dość spokojny, właściwie zbyt
spokojny, jak człowiek, który kalkuluje, kupić czy sprzedać, a
może wstrzymać inwestycje.
 McCathy powiedział mi, że ten wirus łatwo przeskakuje z
jednej ofiary do drugiej - odezwał się Janklow, krążąc wolnym
krokiem po gabinecie i nie patrząc na Platta, jakby wygłaszał
wykład. - Podobno w Afryce zabija całe wioski.
Więc podejrzenia Platta okazały się słuszne. McCathy i Janklow
już sobie o tym pogadali.
- McCathy stwierdził, że wystarczy mikroskopijna ilość wirusa,
szczelnie zamknięta i przesłana komuś, może nawet zwykłą
pocztą, żeby wybuchła epidemia. Coś takiego - rzekł Janklow -
może wywołać masową panikę.
Platt nie zaprzeczał i czekał na spodziewane instrukcje
dotyczące ukrywania sprawy przed mediami. A jednak Janklow
go zaskoczył.
- Co by było, gdyby oni wszyscy zniknęli?
Z początku Platt nie był pewien, czy się nie przesłyszał.
- Słucham?
- Jest ich tylko czworo. Dwie osoby są już i tak skazane na
śmierć - ciągnął Janklow, przystając. - Sam pan powiedział, że
matka nie przeżyje. Niemożliwe, żeby córka spędziła z nią nie
wiadomo ile dni i nie złapała wirusa.
Platt starał się ukryć osłupienie. Janklow wziął je za
zakłopotanie, ponieważ podjął:
- Zapewnimy im dobre warunki i wsparcie. Niech wirus sam
wygaśnie.
- A co ze szczepionką?
- Nie udowodniono, że powstrzymuje wirusa, nic mówiąc już o
leczeniu. Dlaczego mielibyśmy ryzykować, że nie zadziała?
- Ale jak możemy nie zaryzykować, sir?
- Myśli pan jak lekarz, pułkowniku Platt. Musi pan myśleć jak
żołnierz. Czy mam panu przypominać, że pana zadaniem jest
nie dopuścić do rozprzestrzenienia się wirusa? Jeśli pozwoli mu
pan wygasnąć, nie będzie tkwił gdzieś uśpiony, ukryty pod
przebraniem szczepionki, która może, ale nie musi zadziałać. -
Unikając wzroku Platta, dodał: - Nikt nie wie, że oni tutaj są.
- Rozmawiamy o FBI - rzekł Platt, przełykając z trudem ślinę.
Nie mógł uwierzyć, że Janklow sugeruje podobne rozwiązanie.
Był zmęczony. Skok adrenaliny wyczerpał go fizycznie i
psychicznie. Nie był w stanie myśleć. Może zle zrozumiał słowa
dowódcy.
- FBI! - prychnął Janklow, jakby to nic nie znaczyło. Znowu
opuścił brodę na piersi. - FBI to agencja rządowa, tak samo jak
my. Czasami konieczne są poświęcenia. - Obejrzał się na Platta.
- Dla dobra sprawy. Podczas wojny... czy najwyższego
zagrożenia.
Potem podszedł do okna i zajął to samo miejsce, w którym Platt
go zastał.
Platt czekał z nadzieją, że jeśli okaże dość cierpliwości, Janklow
odwoła swoje słowa. Sugerował przecież, by pozwolili wirusowi
zrobić swoje w organizmie pani Kellerman, a także jej córki,
Cunninghama oraz agentki 0'Dell.
Innymi słowy Janklow proponuje, by pozwolili im wykrwawić
się na śmierć.
ROZDZIAA
44
Szpital św. Franciszka Chicago
Minęło wiele lat, odkąd Claire Antonelli operowała razem z
szefem chirurgii, doktorem Jacksonem Milesem. Od momentu,
gdy rozpoczęła prywatną praktykę, jej wizyty w szpitalu
ograniczały się do odwiedzin zdrowie-jących pacjentów i od
czasu do czasu przyjmowania na świat dzieci. Nie była
chirurgiem. Znała swoje ograniczenia i doceniała swoje
umiejętności. Laparotomia diagnostyczna nie należała do jej
atutów.
Vera Schoder kręciła nosem. Jej mąż nigdy w życiu nie
przeszedł żadnej operacji, nie spędził dotąd ani jednego dnia w
szpitalu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •