[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie za mego życia - wyjaśnił Wyatt. - Ostatni huragan szalał na wyspie w 1910 roku.
Zrównał z ziemią St. Pierre i zabił sześć tysięcy ludzi.
- Jeden huragan w ciągu niemal sześćdziesięciu lat - powiedział z zadumą Causton. -
Proszę mi powiedzieć, pytam z czystej ciekawości, jakie jest prawdopodobieństwo, że ta
pańska przyjaciółka Mabel zjawi się tutaj?
Wyatt uśmiechnął się.
- To może się zdarzyć, ale jest mało prawdopodobne.
- Hm - mruknął Causton, przyglądając się mapie na ścianie. - Powiedziałbym jednak, że
Serrurier stanowi o wiele bardziej niszczycielską siłę niż którykolwiek z tych pańskich
huraganów. Według ostatnich obliczeń spowodował na tej wyspie śmierć ponad dwudziestu
tysięcy ludzi. Huragan mógłby okazać się sympatyczniejszy, gdyby pomógł się go pozbyć.
- Możliwe - przyznał Wyatt. - Ale to nie moja działka. Nie zajmuję się polityką. - Zaczął
mówić znowu o swojej pracy, zauważywszy jednak, że przestaje ich to interesować,
a techniczne szczegóły okazują się zbyt nudne, zaproponował wspólny lunch.
Jedli posiłek w mesie oficerskiej, gdy Hansen, który miał do nich dołączyć, zjawił się
przepraszając za spóznienie.
- Przepraszani was, ale zlecili mi robotę. - Usiadł i zwrócił się do Wyatta: - Ktoś ma
powody do zdenerwowania. Wszystkie niesprawne maszyny trzeba natychmiast przygotować
do lotu. Moją Connie naprawili dość szybko. Rano robiłem próby na ziemi, a po południu
polecę sprawdzić ten nowy silnik. - Jęknął, jakby coś go zabolało. - A szykował mi się
tydzień urlopu.
Causton okazał zainteresowanie.
- Czy to coś poważnego?
Hansen wzruszył ramionami.
- Trudno powiedzieć. Brooksie nie należy do nerwowych facetów.
- Brooksie?
- Komandor Brooks, dowódca bazy. Wyatt odwrócił się do Julie i spytał cicho:
- Co robisz przez resztę dnia?
- Nic specjalnego. Czemu pytasz?
- Mam dość biurowej roboty - odparł. - Może pojechalibyśmy do St. Michel? Lubiłaś
kiedyś tę małą plażę, którą tam odkryliśmy, a dziś jest dobra pogoda na kąpiel.
- Dobry pomysł - zgodziła się. - Chętnie.
- Pojedziemy po lunchu.
- Jak tam Mabel? - zapytał przez stół Hansen.
- Nic nowego - stwierdził Wyatt. - Sprawuje się jak należy. Zgodnie z przewidywaniami
minęła właśnie Grenadę. Trochę zwiększyła jednak prędkość. Schelling nie był tym
zachwycony.
- Bo miał inne prognozy. - Hansen pokiwał głową. - Ale na pewno się zabezpieczył.
Możesz być tego pewien.
Causton przyłożył do ust róg serwetki.
- Zmieniając temat: czy któryś z panów słyszał o człowieku nazwiskiem Favel?
- Julio Favel? - spytał obojętnie Hansen. - Oczywiście. Nie żyje.
- Doprawdy?
- Ludzie Serruriera schwytali go w zeszłym roku w górach. Stoczyli regularną bitwę.
Favel nie chciał się poddać i zginął. Pisały o tym wówczas miejscowe gazety. - Spojrzał na
Caustona, unosząc brew. - Skąd to zainteresowanie?
- Rozchodzą się pogłoski, że Favel nadal żyje - powiedział Causton. - Słyszałem o tym
dziś rano.
Hansen popatrzył na Wyatta, który stwierdził:
- A więc to był ten zły sen Serruriera z zeszłej nocy. - Gdy Causton uniósł pytająco brwi,
Wyatt wyjaśnił: - Wczoraj wieczorem w mieście było pełno wojska.
- Widziałem - oświadczył Causton. - Kim był Favel?
- Niech pan przestanie - obruszył się Wyatt. - Jest pan dziennikarzem. Wie pan to równie
dobrze jak ja.
Causton szeroko się uśmiechnął.
- Lubię znać zdanie innych - oświadczył, nie próbując się usprawiedliwiać. - No wie pan,
obiektywny punkt widzenia. Jako naukowiec powinien pan to docenić.
- Kim był ten Favel? - zapytała zdezorientowana Julie.
- Cierniem w boku Serruriera - odparł Causton. - Serrurier, jako głowa państwa, nazywa
go bandytą. Favel wolał uważać się za patriotę. Moim zdaniem był chyba bliższy prawdy.
Ukrywał się w górach, wyrządzając Serrurierowi sporo szkód, zanim ogłoszono, że zginął. Od
tamtej pory nie było o nim słychać, aż do tej chwili.
- Nie wierzę, aby żył - stwierdził Hansen. - Usłyszelibyśmy o tym wcześniej.
- Mógł być dość inteligentny, by wykorzystać pogłoski o swojej śmierci. Przyczaił się
i zbierał siły, nie niepokojony przez Serruriera.
- A może był chory - zastanawiał się Wyatt.
- To prawda - przyznał Causton. - Wszystko możliwe. - Odwrócił się do Hansena. - A co
pan sądzi?
- Wiem tylko tyle, co wyczytam w gazetach - stwierdził Hansen. - A mój francuski nie
jest zbyt dobry. Nie posługuję się językiem, którym piszą ci ludzie. - Pochylił się do przodu. -
Proszę posłuchać, panie Causton. Podlegamy tu, na Cap Sarrat, wojskowej dyscyplinie
i mamy rozkaz nie mieszać się w lokalne sprawy; nawet się nimi nie interesować. Jeżeli nie
będziemy trzymać się od tego z daleka, wpadniemy w tarapaty. Jak nas nie dopadną osiłki
Serruriera, złoi nam skórę komandor Brooks. Wie pan, było już parę takich przypadków,
głównie wśród rekrutów. Odesłano ich z powrotem do Stanów, z paskudną perspektywą
spędzenia roku albo dwóch za murem. Miałem to panu powiedzieć wczoraj wieczorem, ale
przyplątał się do nas ten Dawson.
- Bardzo mi przykro - zreflektował się Causton. - Przepraszam. Nie zdawałem sobie
sprawy, jakie musicie tu mieć problemy.
- Nic nie szkodzi - rzekł Hansen. - Skąd miał pan niby o tym wiedzieć. Ale powiem
panu, że odradza się nam szczególnie zbyt swobodne rozmowy z zamiejscowymi
dziennikarzami.
- Nikt nas nie lubi - odparł żałośnie Causton.
- Z pewnością - przyznał Hansen. - Każdy ma coś do ukrycia, ale nami kierują inne
powody. Chcemy zaoszczędzić sobie problemów. A wie pan równie dobrze jak ja: tam, gdzie
są dziennikarze, pojawiają się kłopoty. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •