[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Panie Tomaszu! - usłyszałem czyjś młody głos. - Panie Samochodziku! To ja,
Robert! Paweł opowiadał panu o mnie?! Proszę tu do mnie przyjść!
Trochę zdezorientowany wyszedłem do młodzieńca. Wisiał na końcówce kamiennych
wrót.
- Szybko, niech pan wychodzi! - rozkazał.
Błyskawicznie wykonałem jego polecenie. Policjant szybko przysypał saperką kamień
w wejściu i bez słowa pociągnął mnie w krzaki. Ktoś zbliżał się w naszą stronę. Musiał być
miejscowy, bo znał drogę na pamięć, nie świecił sobie latarką. Poznałem przygarbioną postać.
To był pan Jasio. Niósł chlebak i butelkę wody.
- Eee! - krzyknął do wnętrza jaskini, gdy uchylił kamień. - Panie naukowiec, tu jest
żarcie!
Rzucił torbę do wnętrza i uciekł.
- Skąd się pan tu wziął? - zapytałem Roberta, gdy ucichł odgłos kroków pana Jasia.
- Zledziłem pana Jasia - odparł Robert. - Myślałem, że zaprowadzi mnie do Batury.
- I co?
- Pan Jasio chodził za panem krok w krok. Widząc, że pan wyjeżdża, domyślił się
dokąd i skrótem, na rowerze, przyjechał na Górę Dylewską. Nim pan przyszedł z parkingu, on
tu już był i czaił się w krzakach. Dziś wieczorem przekazał Baturze informacje o odkryciu
przez pana jaskini.
- Pan wiedział, że jestem uwięziony i nie pomógł mi?
- Tymczasem nic panu tu nie groziło - Robert wzruszył ramionami. - Nawet głód nie
dręczyłby pana zbyt długo - znacząco wskazał w kierunku groty. - Poza tym najpierw praca.
Jechałem za Baturą aż do obozu krzyżowców. Widziałem, jak złapano Pawła, ale uwolnią go
harcerze.
- Rozumiem. Co teraz?
- Pułapka - Robert zadowolony zatarł ręce.
Nie pozwolił mi ruszać Rosynanta, więc czekała mnie przejażdżka motocyklem do
nowego biwaku Roberta. Znalazł sobie przytulne miejsce w krzakach na małym półwyspie.
Tam zaplanowaliśmy całą akcję. Moim pomysłem było, żeby to sami rycerze policzyli się z
krzyżowcami. Niepotrzebna była gorsząca afera kryminalna przy okazji tak wspaniałego
widowiska. Krzyżowcy dostali więc propozycję nie do odrzucenia, by więcej nie pojawiali się
na terenie Polski.
Batura uniknął pułapki na drodze zastawionej na niego koło Lubawy. Sądziliśmy, że
będzie umykał w kierunku zachodnim, a nie wschodnim, gdzie były korki. Na wszelki
wypadek przygotowaliśmy się i na taki wariant. Razem ze mną w Rosynancie był sierżant
policji z Bąbrówka, który oficjalnie dokonał aresztowania. Okazało się, że Batura chciał z
panem Jasiem schować część zawartości skrytki gdzieś nad jeziorem, by najpierw spieniężyć
na Zachodzie zbiór militariów wiezionych przez krzyżowców.
ZAKOCCZENIE
Zaproszono nas na otwarcie muzeum regionalnego w Dylewie. Przyjechali oficjele z
Warszawy i Ostródy, uczestnicy ekspedycji archeologicznej. Za oknem była piękna złota
polska jesień.
Paweł jeszcze trochę kulał od czasu zdjęcia gipsu. Olbrzym chodził z notatnikiem i
aparatem fotograficznym na piersiach. W naszym towarzystwie brakowało Małgosi. Wróciła
do Niemiec ze wspomnieniami niesamowitej letniej przygody. Basia po powrocie do
Warszawy zapomniała o Olbrzymie, bo tam czekał na nią już ktoś inny.
Harcerze odjechali w rodzinne strony, ale obiecali, że za rok znowu przyjadą pod
Grunwald. Rycerze nacieszyli wzrok łupami odzyskanymi z vana krzyżowców i teraz byli
pochłonięci swymi codziennymi zajęciami, czyli robieniem karier. Skończyło się lato i czas
udawania. Zostały tylko wspomnienia ciekawych przeżyć.
Robert zerwał z nami kontakt.
Nie było tu także Jerzego Batury. Narozrabiał tyle, że musiał zapłacić słoną grzywnę,
stracił na jakiś czas prawo jazdy i otrzymał wyrok w zawieszeniu. Nie zapomnę jego
zdziwionej miny, gdy zobaczył mnie żywego za kierownicą Rosynanta.
- Uwaga! Mili państwo! Zaczynamy! - profesor Rivalenni zbliżył się do wstęgi przed
wejściem do szkoły.
Na ten jeden sobotni wieczór parter szkoły zamieniono na sale wystawowe.
- Poproszę szefa ekspedycji archeologicznej i pana Tomasza o otwarcie wystawy -
profesor Rivalenni podał Mikiemu i mnie nożyczki. - Bez tych dwóch ludzi, ich wiary w
sukces, w nieprzemijającą wartość sztuki, Dylewo nie byłoby znowu sławne.
Słowom tym i uroczystemu przecięciu wstęgi towarzyszyły oklaski. Potem wszyscy
zaproszeni zwiedzali sale. W pierwszej prezentowano przedmioty codziennego użytku
pochodzące z pałacu w Dylewie. W drugiej archeolodzy przygotowali wystawę fotografii
dokumentującą przebieg prac oraz dotychczasowe efekty rekonstrukcji odkrytych tu
fragmentów rzezb Wildta. Kolejna sala była zastawiona rycerskimi militariami.
Prawdopodobnie było tu uzbrojenie włodarzy tej ziemi, jak i elementy pochodzące z pół
grunwaldzkich, znoszone przez chłopów. To była zawartość tajemniczej piwniczki w parku,
po której nie było już śladu.
Wszelkie nasze domysły dotyczące zawartości skarbu rzymskiego, hipotezy o złotych
monetach na przekupienie wodzów północnych plemion skandynawskich musieliśmy na razie
odłożyć ad acta. Z epoki rzymskiej pochodziły pojedyncze ocalałe wazy i amfory, kilka
kielichów i pater z brązu. Były one niezwykle cenne i unikatowe. Prezentowały przykładową
zawartość juków rzymskiej karawany. Ciekawe były losy tej grupy. Na bursztynowym szlaku
przekazywaniem towaru zajmowali się lokalni kupcy i to bursztyn wędrował całą trasę, a nie
handlarze. Była to więc jakaś rzymska ekspedycja. Jeżeli było tu złoto, to zapewne rozkradli
je wikingowie.
Mniej ciekawe były marmurowe posążki Cezara i rzymskich bogów. Dokładne
badania wykazały, że były to kopie z przełomu XIX i XX wieku.
- Szampana? - pan Jasio podał mi kieliszek.
Był wdzięczny, że wstawiłem się za nim i skończyło się jedynie na kurateli ze strony
policji. Dobrze pamiętałem, że nie chciał pozwolić mi na śmierć głodową.
- Dziękuję - przyjąłem kieliszek i zamoczyłem usta w alkoholu. Potem dyskretnie
odstawiłem naczynie na tacę kelnera. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •