[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jego Sowiróg? Jest bogaty pan von Balk, w gruncie rzeczy dobry i uczynny dla ludzi,
lecz jakże czujny i wrogi, gdy we wsi w okresie plebiscytu, który miał zadecydować,
do kogo będzie należeć Puszcza Piska  do Niemiec czy do Niepodległej Polski, poja-
wiają się agitatorzy polscy. I są mieszkańcy wsi  prości ludzie, Jerominowie, Piont-
ki, Gonsiory, Daidy, Goguny, Glumeidy  nazwiska polskie i staropruskie, lecz także
i niemieckie  Grunheidy, Tatar Czwallinna, ruskie  Bojary. A więc owa miesza-
nina narodowościowa, na ogół ciemna i zacofana, którą potem już na siłę hitlerowcy
próbowali całkowicie zniemczyć.
Wiechert urodził się w leśniczówce w Piersławku. Dom ten istnieje do dzisiaj. Wraż-
liwy pisarz ukochał lud tej ziemi, obce mu były nienawiść i szowinizm narodowy, dla-
tego jego opowieść o Puszczy Piskiej stała się nam bliska. Bliscy także są nam bohate-
262
rowie jego Sowirogu, który pozostał już tylko nazwą na mapie, bo przewaliła się przez
niego burza dziejowa. Jak pisze w posłowiu sam autor: Trzeci tom tej książki ciężki-
mi i straszliwymi literami napisała historia i żadna twórczość literacka nie ma prawa
opromieniać blaskiem tych okropności.
Ernst Wiechert dobrze wiedział, kto stał się sprawcą tych okropności, przed którymi
wzdragało się jego pióro. Był więzniem hitlerowskiego obozu śmierci w Buchenwaldzie
i swoje przeżycia opisał w innej wstrząsającej książce zatytułowanej  Las umarłych .
Nie miał on także żadnych wątpliwości, jaki stosunek miała mazurska ludność do tych,
którzy w 1939 roku wjechali do Sowirogu na czołgach ze swastykami, aby zaatakować
Polskę. Opisuje tę scenę na ostatnich stronach  Dzieci Jerominów :
Zapadł pierwszy łagodny zmierzch, gdy wrócił do wsi. Ludzie stali jesz-
cze zgromadzeni tak jak szli i patrzyli nieprzychylnymi oczyma na pierwsze
czołgi, które trafiły do Sowirogu, na ową rogatą bestię, która wynurzyła się
z morza. Dla nich nie było to nic innego, a działa, groznie wzniesione ku
górze, stały się znakiem, który Bóg dał bestii. Młodzi ludzie, stojący w wie-
263
życzkach, śmiali się do nich, dumni i pewni potęgi, co pod nimi porusza się
niepowstrzymanie na stalowych gąsienicach. Ale twarze ludzi z Sowirogu
nie drgnęły. Nie było im do śmiechu. Więc milkły powoli żarty, a młodzi
zwycięzcy pomyśleli z urazą i lekceważeniem, że przyjechali do wsi dziku-
sów, żyjących z dala od prącego naprzód życia. A niektórzy myśleli, że może
to już polska wieś, i że spokojnie można by skierować na początek działa na
te szare, nieprzyjazne chaty.
I te słowa brzmiały ciągle w mej pamięci, gdy pewnego majowego dnia przyjecha-
łem swym wehikułem do nie istniejącej już dziś wioski Sowiróg. Nie byłem sam. To-
warzyszył mi czarny mercedes pani Grety Herbst i eleganckie volvo, w którym siedzieli
Albert von Dobeneck i jego narzeczona, Berta von Strachwitz. Lecz co ciekawe 
o ironio  tylko ja, Polak, starałem się spojrzeć na ten skrawek ziemi oczami wyobraz-
ni wielkiego niemieckiego pisarza. Szukałem na jeziorze wyspy, na której umarł stary
Michał Jeromin i drogi, po której młody Jons odszedł do miasta, aby zostać lekarzem
264
ubogich ludzi. Ci, co mieli przed nazwiskiem owe  von , myśleli tylko o biżuterii, która
zginęła ze schowka na Czarcim Ostrowie.
Wyjąłem z kieszeni kartkę papieru, na której pan Eugeniusz z Wejsun zrobił szkic
sytuacyjny wioski i kółeczkiem zaznaczył miejsce, gdzie prawdopodobnie zamieszki-
wał kiedyś Kurt Piontek.
Zszedłem nad brzeg jeziora, które o tej porze roku miało przejrzystą, niebieską bar-
wę, nieco głębszą i ciemniejszą od czystego nieba. Dopiero w porze kwitnienia traw
jeziora mazurskie stają się nieco zielonkawe.
Przybrzeżne trzciny obrastały jezioro rudawym pasmem, ale wyżej już była młoda
zieleń krzewów i drzew. Powietrze pachniało wodorostami i czymś nieokreślonym, ale
wyczuwalnym  cudownym zapachem wody i lasu.
Przedarłem się przez krzaki młodej wierzby i odnalazłem kamienny prostokąt, po-
zostałość po fundamentach drewnianej chałupy.
 Tu mieszkał Kurt Piontek  oświadczyłem pani Herbst i Dobeneckowi.  Była
to drewniana chałupa, kryta trzciną.
265
Trudno oczywiście dziś powiedzieć, z kim się przyjaznił Piontek, do kogo chodził,
u kogo znalazł stary wiersz Goethego.
Alfred von Dobeneck miał wyraznie złą minę i z niechęcią przyjął moją informa-
cję. Było dla niego coraz bardziej oczywiste, że jego biżuteria ulotniła się, a czas zatarł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •