[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie miał w sobie nic z miłości czy życzliwości.
Przyssała się do malutkiej szyjki jak krwiożercza
pijawka. Dziecko tylko raz krzyknęło, wymachując
rączkami i nóżkami. Po chwil opadło. Rozległ
się chłepczący dzwięk. Kobieta zachowywała się,
jakby piła gorącą herbatę. Słychać było też
równomierne kapanie. Czarna ciecz rozpryskiwała
się na podłodze.
Gdy uniosła głowę, jej wargi były wymazane krwią,
a oczy błyszczały. Straszna żądza została nasycona.
Dziecko zwisało bezwładnie - kłębek przesiąknięty
krwią. Trudno w nim było rozpoznać małą istotkę
sprzed kilku minut. Krew cały czas kapała. Lilith
odsunęła dziecko. Najwyrazniej chciała, by Pierre
Yallin zabrał je. Zachowywała się jak gość, który
oddaje pustą filiżankę.
- Wezcie... pijcie... - jej słowa brzmiały straszliwym
bluznierstwem - oto ciało moje, moja krew, niech
moc będzie w tobie. Vallin!
%7łałosna postać z podłogi chciwie chwyciła niemowlę.
178
Był tak osłabiony i wyczerpany przeżyciami, że o
mało nie upuścił córki. Niezręcznie przyciągnął
dziewczynkę ku sobie. Jego usta gorączkowo szukały
otwartej rany na szyi dziecka. Znalazł ją. Ssał
głośniej niż Lilith. Zadowalał się resztkami, które
ona mu pozostawiła. W końcu resztka sił opuściła go
i krwawe zawiniątko uderzywszy głucho o podłogę,
potoczyło się. Dziwne, nierzeczywiste światło
zdawało skupiać się na poranionej szyjce.
- Władza należy do ciebie, Vallin. - Lilith wycofała
się bezszelestnie w cień. Widać było jedynie jej
sylwetkę. Rysy zatarł mrok. - Nasączony jesteś
moimi własnymi siłami na zawsze: w tym i w
przyszłym życiu, i każdym następnym. Umrzesz i żyć
będziesz znowu i, być może, kiedyś się spotkamy.
Kto wie. Takie sprawy są tajemnicą nawet dla mnie.
Będziesz jednak nadal mi służył i kiedy ostatecznie
sięgnę po władzę nad wszystkimi śmiertelnikami,
będziesz siedział na honorowym miejscu, obok mego
tronu. Nie obawiaj się śmierci. Będziemy znowu żyć
razem.
Nagle zniknęła. Pokój pogrążył się w mroku. Chłód
zelżał. Pierre Vallin czołgał się po brudnej podłodze,
ciągnąc za sobą martwe, żałosne zawiniątko. Raz
jeszcze spróbował napić się eliksiru życia. Rozległy
się ohydne odgłosy pustego ssania. %7łyły niemowlęcia
były już puste. Vallin zaczął się bezrozumnie śmiać.
Sabat doszedł do wniosku, że czas już odejść.
%7łałował, że nie zrobił tego wcześniej, ale to co zaszło
między Valli-nem a Lilith, potwierdziło jego
podejrzenia dotyczące ostatnich kilku tygodni. Vince
Lealan i Katriona narodzili się, by powtórnie służyć
ciemnym mocom. To przymierze zagrażało teraz
całemu światu. Sabat zwlekał z odlotem. Zastanawiał
się nad okropnościami, które widział.
179
Gdy rozmyślał, z ulicy doszły dziwne odgłosy.
Usłyszał zdenerwowane nawoływania, tupot wielu
stóp. walenie w wejściowe drzwi. Okno rozświetlone
było przez migocące żółte światło. Prawdopodobnie
płonęły pochodnie.
- Wyjdz Yallin! - ogłuszający krzyk zdawał się
wstrząsać posadami domu. - Twoja magia cię nie
uratuje!
Pierre Yallin wstał kwiląc Ciągnął nadal za sobą
krwawe zawiniątko, tak jakby chciał znalezć miejsce,
w którym można by je ukryć. Z dolnych
pomieszczeń dochodził trzask pękającego drewna.
Schody zatrzeszczały pod ciężarem wielu osób.
Duszne dymy pochodni wyprzedzały gości i szybko
wypełniły górne pomieszczenie. Wreszcie wszyscy
dostali się do środka. Pierwsi zamilkli Ludzie byli
przerażeni tym. co zobaczyli w świetle płomieni.
Najchętniej uciekliby z krzykiem z tego miejsca.
Znalezli jednak w sobie wystarczająco dużo odwagi,
by pozostać.
- Widzicie - młody człowiek o wyłupiastych oczach
pokazał palcem ofiarę. - Czy nie mówiłem wam.
Pierre Valhn poświęcił własne dziecko Szatanowi! I
tu... - spojrzenie wszystkich przykuł słoik z
przerażającą zawartością. Yallin. lekarz, dokonywał
zabiegów obrzezania mężczyzn po to, by ich
napletkami karmić złe duchy!
- Spalić go, zabić nim przyjdzie Szatan, by go
uratować! Niech smaży się w płomieniach jak w
piekle, do którego trafi przed świtem!
Ręce schwyciły Pierre'a Yallina, rozrywając jego
sata-niczny ubiór. Oczom zebranych ukazała się
wynędzniała. brudna postać. Paznokcie
sprawiedliwych wbijały się w jego wyschniętą twarz,
po której zaczęły spływać strużki krwi. Pięści
zadawały mu bolesne ciosy. Kopano go. ła-
180
miąć kruche kości. Błagał o litość, oszalał) z
przerażenia, gdy tłum wywlekał go z cuchnącego
domu.
Sabat podążał ich śladem, przecinając nocne
powietrze. Dostrzegł znany mu, wyłożony kamienną
kostką plac i stos drewna przygotowany do
podpalenia. Na stosie ułożono stare, niepotrzebne
meble. W jednej z ulic pojawiła się kolumna z
Pierrem Vallinem. Ryczący wściekle i śpiewający
tłum zdołał już się zgromadzić.
- Vallin kradł nasze dzieci, by ofiarować je
Szatanowi. spalić go!
Las żądnych zemsty rąk wzniósł Pierre'a Yallina do
góry i przywiązał do młodego drzewka - pala.
Okrzyki protestu utonęły w grzmiących okrzykach
tłumu. Płomienie zaczęły lizać suche drewno i
wystrzeliły w górę snopami iskier. Drewno pękało i
syczało.
Sabat uciekał przemieniony w nietoperza. Unosił się
nad dachami domów i drogami. Spieszył, by co
prędzej połączyć się ze swym fizycznym ciałem.
Wkrótce przybył na nowy Montmartre. Również
obecnie plac wyłożony był brukiem. I teraz było tu
gwarnie. Nocni rozrabiacze i artyści używali ławek
jako łóżek. Zmieniło się tu niewdele, i przy odrobinie
wrażliwości, można było wyczuć lęk przed
umacniającą się siłą zła i zaduch palonego drewna ze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •