[ Pobierz całość w formacie PDF ]

świecie, czy też odbywam jakąś karę poza grobem.
Pojutrze kończy się miesiąc. Co ona teraz ze mną zrobi? A może zapomniała o mnie i
będę zmuszony do końca życia grodzić płoty i wić bukiety?
* * *
Przyszedł pisemny rozkaz:
"Grzegorz ma być od dziś przydzielony do moich osobistych posług.
Wanda Dunajew".
* * *
Na drugi dzień rano opuściłem domek w ogródku i przeniosłem się do willi. Z bijącym
sercem wszedłem do sypialni rozpalić ogień na kominku. Było jeszcze trochę ciemno.
 Czy to ty, Grzegorzu?  zadzwięczał jej głos, tak mi drogi. Jej samej nie mogłem
dojrzeć, bo była zasłonięta w łóżku portierami.
 Tak, to ja, jaśnie pani.
 Która godzina?
 Dziewiąta.
 Zniadanie!
Przynoszę na tacy kawę i klękam przed łóżkiem.
 Rawa, proszę jaśnie pani.
Wanda odsunęła portierę. Spojrzałem na nią zdziwiony niepomiernie. Głowa jej, w
obramowaniu rozwichrzonych włosów, na tle białych poduszek i koronek, wydała mi się jakby
nie ta sama. Rysy straciły dawną miękkość, zaostrzyły się, wydłużyły. W wyrazie oczu znużenie
czy przesyt.
A może ona zawsze tym się odznaczała, a ja tylko w zaślepieniu tego nie spostrzegałem?
Obrzuciła mnie spojrzeniem zimnym i obojętnym, z pewnym tylko odcieniem jakiegoś
współczucia. W tej chwili wydała mi się piękna nieskończenie i porywająca aż do szału. Krew
uderzyła mi do głowy a ręce zaczęły tak drżeć, że nie mogłem w nich tacy utrzymać. Zauważyła i
sięgnęła po szpicrutę, leżącą na szafce nocnej u wezgłowia.
 Jesteś niezdarny  wykrztusiła, nachmurzając czoło.
Spuściłem wzrok jak zawstydzone dziecko, trzymając tacę tak silnie, jak tylko mogłem.
Ona przeciągnęła się pod puszystym okryciem i wreszcie wzięła filiżankę.
* * *
Dzwoniła. Jawię się natychmiast.
 List do księcia Corsini.
Biegnę do miasta i oddaję list księciu. Jest to młody, przystojny mężczyzna o iskrzących
się, czarnych oczach. Oniemiały z zazdrości przynoszę jej odpowiedz.
 Co tobie jest?  pyta mnie jakby od niechcenia  pobladłeś tak mocno...
 Nic, jaśnie pani. Zmęczyłem się pospiesznym chodem.
* * *
Książę był na śniadaniu. Zajął miejsce u Jej boku, podczas gdy ja musiałem usługiwać
obojgu. Zmiali się, żartowali, nie krępując się mną zupełnie, jakby mnie na świecie nie było,
jakbym był manekinem bez życia i duszy. W pewnej chwili pociemniało mi w oczach. Nalewając
jej czerwonego wina do kieliszka, splamiłem jej suknię.
 Ach, to kołek z płotu  krzyknęła uderzając mnie w twarz, a książę zanosił się od
śmiechu.
* * *
Po śniadaniu wybrała się na przejażdżkę zgrabną bryczuszką, zaprzęgniętą w jednego
konika angielskiej rasy, którą sama powozi. Ja umieściłem się z tyłu na koziołku i patrzyłem, z
jaką gracją moja pani uśmiecha się do młodych mężczyzn, którzy z daleka jej się kłaniają.
Gdy jej pomagam zsiąść, opiera się na mym ramieniu i wtedy doznaję dziwnego
wstrząsu; coś, jakby prąd elektryczny, przebiegło przez moje członki od stóp do głów.
* * *
Na obiad, który odbywa się o szóstej wieczorem, zaprosiła dziś niewielkie towarzystwo,
złożone z dam i mężczyzn. Usługiwałem i tym razem nie splamiłem już winem obrusa. Kara ma
wszakże to do siebie, że może człowieka nauczyć zręczności.
* * *
Po obiedzie wybraliśmy się do teatru. Była ubrana w czarną, atłasową suknię, we włosy
wpięła pęk róż, na ramiona zarzuciła gronostajowe boa. Spojrzałem na nią z dołu, gdy zstępowała
ze schodów, i omal nie krzyknąłem z zachwytu. Otworzyłem jej drzwiczki do karety i
wskoczyłem na. kozioł, by przed teatrem znowu usługiwać jej przy wysiadaniu i wchodzeniu do
loży. Całe cztery godziny czekałem w korytarzu, podczas gdy ona po każdym antrakcie
przyjmowała wizyty najwytworniejszej młodzieży. To było dla mnie okropne!
* * *
Było już daleko po północy, gdy raz jeszcze odezwał się dzwonek z pokoju mojej pani.
 Roznieć ogień!
A gdy na kominku zaczęły polana trzaskać:
 Samowar!
Wszedłem z herbatą właśnie w chwili, gdy się rozbierała przy pomocy Murzynki i była w
kompletnym negliżu.
 Podaj szlafrok  odezwała się po wyjściu pokojówki, przeciągając się sennie.
Przynoszę jej szlafrok i pomagam przy ubieraniu się, po czym ona rzuca się na otomanę.
 Zdejmij mi buciki i podaj mi pantofelki pokojowe  wycedziła przez zęby na pół
śpiąco...
Klęcząc, ściągam jej z nóg trzewiki, z pewną trudnością, bo ciasne.
 Prędko  syknęła.  Uraziłeś mi odcisk, cymbale  krzyknęła i uderzyła mnie
szpicrutą. To wystarczyło.
 A teraz precz!  co łącznie z kopnięciem oznaczało dobranoc.
* * *
Dziś była zaproszona na obiad, a ja towarzyszyłem jej jako lokaj. W przedpokoju kazała
mi zdjąć z siebie wierzchnie okrycie i czekać w garderobie. Podczas gdy ona ucztowała w jasno
oświetlonej sali, w kole biesiadników, ja siedziałem w kącie. Od czasu do czasu dolatywały mnie
tony muzyki, gdy drzwi otwarto. Kilku lokai próbowało nawiązać ze mną rozmowę, lecz
przekonawszy się, że po włosku umiem ledwie kilka wyrazów, dali mi spokój. W końcu
zdrzemnąłem się. Począłem śnić, że z zazdrości zamordowałem Wandę, że skazano mnie na
śmierć i że właśnie stoję przed szubienicą w towarzystwie kata, który... zamiast mnie powiesić,
wymierzył mi policzek. Otwieram oczy  to Wanda. Purpurowa ze złości, że musiała sama
szukać okrycia. Pomogłem jej bez szemrania przy ubieraniu, myśląc, że przecież warto usługiwać
takiej pięknej kobiecie i brać od niej po twarzy. Wystarczy w nagrodę spojrzeć na nią, gdy cała w
gronostajach opuszcza gmach i wsiada do powozu opierając się na moim ramieniu.
* * *
Nareszcie jeden dzień bez gości, bez teatru i towarzystwa. Wandą siedzi na tarasie i czyta,
nie zwracając wcale na mnie uwagi. Z nastaniem zmierzchu wchodzi do pokoju. Posługuję jej
przy obiedzie. Siedzi sama, ale dla mnie nie ma ani jednego słowa, ani jednego spojrzenia; nawet [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •