[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w stanie wydostać się z bazy do domu, a samoloty wykonywały
jedynie rejsy związane bezpośrednio z akcją.
Zapadał zmierzch, ale powietrze było przejrzyste i rześkie. Callie
z zadowoleniem obserwowała bezchmurne niebo. Wyglądało na to, że
przez najbliższe dni nie będzie deszczu, a to bardzo pomagało jej w
pracy. Klapy namiotu - jadalni były podniesione, w środku ustawiono
kilkadziesiąt długich stołów. Zauważyła przy nich kilku ratowników z
jej oddziału. Pomachali do niej przyjaznie, zapraszając do swojego
stolika. Callie wzięła aluminiową tacę i ustawiła się w kolejce do baru.
Kucharze nakładali jedzenie, wystawione w wielkich brytfannach:
placki, jajecznicę z prawdziwych jajek, pachnący smakowicie
smażony bekon. Był także wielki kocioł dymiącej czarnej kawy.
Callie przełknęła ślinę. Umierała z głodu.
- Tu jesteś!
Callie podskoczyła. Obracając się niezdarnie, zobaczyła Wesa,
który ustawił się za nią w kolejce, a teraz uśmiechał się.
- Wes, to ty... Cześć. - Gorące spojrzenie zielonych oczu
sprawiło, że nagle wszystkie prześladujące ją wątpliwości znikły. Miał
na sobie czysty, wyprasowany mundur, był ogolony i uczesany.
Wyglądał naprawdę wspaniale. Callie ogarnęła tęsknota.
Czując na policzkach zdradliwy rumieniec, wyjąkała:
- Ja... nie dotarłam wczoraj nawet do hotelu. Odprowadziłam
Dusty'ego do psiarni i po prostu padłam.
Samo patrzenie na nią sprawiało, że Wes odzyskiwał siły.
Uśmiechnął się wyrozumiale. Powoli zbliżali się do nakładających
jedzenie kucharzy.
- Nie martw się. Mówiłem, że nie chcę cię popędzać. Patrząc w
jej jasne błyszczące oczy, Wes zaczynał rozumieć,
jak ogromnie wyczerpujące były dla niej ostatnie dni. Widział
umyte i uczesane włosy, lekko zaróżowione policzki i pogodną twarz.
Najbardziej podobał mu się sposób, w jaki jej wargi lekko wyginały
się do góry. Znów ogarnęło go pragnienie, by całować je bez
opamiętania By się z nią kochać.
Nadeszła ich kolej. Callie przywitała się z kucharzami i poprosiła
o solidną porcję jajecznicy, smażony bekon, kilka razowych tostów i
smażone jabłka w sosie cynamonowym. Zauważyła w głębi pusty
stolik i wskazała na niego ręką.
- Usiądziemy tam? Wes nachylił się nad nią.
- Chcesz, żeby wszyscy widzieli cię ze mną? - szepnął, drocząc
się.
- Wchodzę w to, jeśli ty masz odwagę - odparła ze śmiechem.
- Bez wahania. Skoro piękna kobieta zaprasza mnie, żebym
usiadł i towarzyszył jej przy śniadaniu, jak mógłbym odmówić? Idę za
tobą.
Callie usiadła przy niewielkim drewnianym stoliku i patrzyła, jak
Wes sadowi się naprzeciwko. Jedli z apetytem, w milczeniu. Otaczał
ich szum i gwar około setki ludzi. Gdy Callie skończyła jeść,
podniosła do ust toporny, ceramiczny kubek z gorącą kawą.
Smakowała wybornie i Callie rozkoszowała się każdym łykiem.
- Jedliśmy jak para wygłodniałych wilków - zażartował Wes,
odsuwając tacę z pustymi talerzami.
Callie zaśmiała się.
- Chyba rzeczywiście zgłodnieliśmy.
- Tak, masz rację. W końcu jak długo można jeść tylko racje
żywnościowe z proszku. To nie to samo co prawdziwe jedzenie. -
Uśmiechnął się.
Callie oparła łokcie na stole, podnosząc kubek.
- To prawie mistyczne przeżycie - powiedział Wes, mrucząc z
zadowoleniem nad swoim kubkiem kawy.
Callie przytaknęła z uśmiechem.
- Prawda? Kto by pomyślał, że porządny posiłek i kubek
prawdziwej, mocnej kawy potrafią sprawić człowiekowi taką
przyjemność?
- Do tego nie musieliśmy wydawać fortuny w pięciogwiazdkowej
restauracji.
- Zastanawiam się, jak się czuje Jane...
- Myślałem o tym samym. Zamierzam wybrać się do szpitala i
sprawdzić, co u niej słychać. - Spojrzał na Callie. - Masz ochotę
przejść się tam ze mną i zobaczyć małą?
Callie czuła, jak serce bije jej mocno w piersi.
- Z przyjemnością. Rano, kiedy mnie obudzili, od razu o niej
pomyślałam.
- Ja też - wyznał Wes. Nagle posmutniał. - Nie wiem, co z nią
dalej będzie. Szpital polowy już teraz przestaje sobie radzić z
pacjentami, a wciąż dowożą nowych. Wiem, że rozstawili kilka
dodatkowych namiotów, w których umieścili łóżka dla lżej rannych.
- Widziałeś, jak wygląda lotnisko? Pracuję tu od lat, ale jeszcze
nigdy nie panował tu taki wielki ruch.
- Tak - skinął głową Wes, powoli obracając kubek w mocnych, a
jednocześnie smukłych dłoniach. - Dziś rano obserwowałem, co się
tam dzieje. Rozmawiałem też z oficerem kontroli lotów. Powiedział
mi, że pracują na maksymalnych obrotach i nie są w stanie obsłużyć
więcej maszyn.
- A ja myślałam, że największym problemem jest nie
dostarczenie zaopatrzenia do bazy, ale dalej, poza bramę, tam, gdzie
trzęsienie ziemi było najsilniejsze i spowodowało największe straty.
- Bingo - mruknął z podziwem Wes. - Wczoraj zrozumiałem, że
jesteśmy na początku długiej, trudnej drogi, Callie. To dopiero
przygrywka. Czeka nas wytężona praca. Będziemy mieli do czynienia
z tysiącami bezdomnych...
W jego głosie słychać było smutek i troskę.
- Masz rację - powiedziała cicho i w milczeniu dopiła kawę.
Wes popatrzył jej w oczy, pociemniałe ze zmartwienia.
- Zresztą, sama najlepiej wiesz, o czym mówię. Jesteś ekspertem.
Widziałaś podobne katastrofy w Turcji.
- Rzeczywiście, tam było naprawdę strasznie - zgodziła się
Callie. - Ale to, co stało się tutaj, jest o wiele gorsze. Masz rację, że
utknęliśmy tu na długo. Rozmawiałam o tym z moim dowódcą, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •