[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Molly zasnęła po raz drugi, z całej siły przytulona do Bena.
Przez cały następny dzień napotykali coraz liczniejsze ślady zniszczeń: popalone, roztrzaskane
przez burze domy. Przedmieścia zarastały stopniowo krzakami i drzewami. Unoszące się na
powierzchni wody resztki dodatkowo utrudniały przeprawę, zatopione łodzie i zwalone mosty
zamieniały rzekę w labirynt, którym ich łódz posuwała się naprzód w żółwim tempie. I tym razem nie
mogło być mowy o postawieniu żagla.
Lewis i Molly stali razem na dziobie. Wypatrywali zatopionych przeszkód i wykrzykiwali
ostrzeżenia  czasem oboje naraz; czasem tylko jedno, żadne jednak nie milkło na dłużej niż minutę.
Nagle Molly wskazała przed siebie i zawołała:
 Ryby! Tu są ryby!
Z pełnym zachwytu zdziwieniem wpatrywali się wszyscy w ławicę ryb, pozwalając łodzi
swobodnie dryfować, póki Lewis nie krzyknął:
 Przeszkoda! Godzina jedenasta, dziesięć metrów! Chwycili ostro za wiosła i ławica zniknęła,
ale zły nastrój zdążył już prysnąć. Wiosłując, rozmawiali o sposobach łowienia ryb, o suszeniu ich na
drogę powrotną, o poruszeniu, jakie wywoła w dolinie wiadomość, że ryby mimo wszystko
przetrwały.
Najstraszniejsze nawet ruiny oglądane z rzeki były niczym wobec obrazu kompletnego
zniszczenia, jaki napotkali na przedmieściach Waszyngtonu. Molly oglądała kiedyś w książkach
zdjęcia zbombardowanych miast  Drezna, Hiroszimy. Była to dokładnie taka sama totalna zagłada:
ulice zagrzebane pod rumowiskami, tu i ówdzie góry betonu porośnięte winnym pnączem, drzewa
zakorzenione wysoko ponad ziemią, opasujące korzeniami zwały cegieł, płyty i bloki marmuru. Póki
się dało  płynęli rzeką. Tym razem kataraktę tworzyły przeszkody wykonane ludzką ręką:
rdzewiejące samochody, zdruzgotany most, . cmentarzysko autobusów&
 Wszystko na nic  wymamrotał Tomasz.  Wszystko to nie ma sensu.
 Może nie  zaoponował Lewis.  Muszą tu przecież być lochy, piwnice, składy
ognioodporne& Może nie.
 Wszystko na nic  powtórzył Tomasz.
 Przybijemy do brzegu i spróbujemy się zorientować, gdzie właściwie jesteśmy  przerwał im
Ben. Zapadał już zmierzch, nie można było nic robić do rana.  Zajmę się kolacją. Molly, potrafisz
wydedukować coś z tych map?
Pokręciła przecząco głową. Oczy miała utkwione w koszmarną scenerię przed sobą. Kto to
zrobił? Dlaczego? Wyglądało to tak, jakby ludzie uwzięli się, by zetrzeć w pył to miejsce, które tak
strasznie ich zawiodło.
 Molly!  Głos Bena był tym razem bardziej stanowczy.  Zostało chyba jeszcze kilka punktów
orientacyjnych. Otrząsnęła się i odwróciła gwałtownie tyłem do miasta.
Ben spojrzał na Tomasza, a potem na Harveya, który uważnie śledził rzekę.
 Zrobili to specjalnie  orzekł Harvey.  Pod koniec wszyscy musieli zwariować, opętała ich
żądza niszczenia.
 Kiedy już ustalimy, gdzie jesteśmy, poszukamy piwnic  powiedział Lewis.  Wszystko, co tu
widzimy, to dzieło rozwścieczonych szaleńców. Zniszczyli na pewno tylko to, co było na
powierzchni. Piwnice będą nietknięte.
Molly obracała się powoli wokół własnej osi, uważnie śledząc panoramę krajobrazu.
 Powinniśmy minąć jeszcze dwa mosty  powiedziała, a wówczas znajdziemy się chyba u stóp
Wzgórza Kapitolu. To trzy, cztery kilometry.
 W porządku  odparł cicho Ben.  W porządku. Może w centrum miasta nie jest aż tak zle.
Pomóż mi, Tomasz, dobrze?
Przez całą noc łódz miotała się, na wszystkie strony, członkowie załogi zaś, zmęczeni, lecz
niezdolni zasnąć, przemierzali pokład bez wytchnienia, szukając u siebie nawzajem jakiejkolwiek
pociechy.
Wszyscy wstali przed świtem. Zjedli coś w pośpiechu i z pierwszym brząskiem wyruszyli
rumowiskiem w stronę centrum Waszyngtonu. Rzeczywiście; okazało się, że miasto jest tam mniej
zniszczone niż na obrzeżach. Zaraz jednak uświadomili sobie, że zabudowa jest tu po prostu rzadsza;
wolne przestrzenie stwarzały iluzję częściowej jedynie zagłady. Zaobserwowali też wyrazne ślady
prób usunięcia części ruin.
 Rozdzielmy się parami  zarządził Lewis, na nowo obejmując rolę przywódcy.  Spotkamy
się w tym samym miejscu o dwunastej w południe. Molly i Jed pójdą w tę stronę. Ben i Tomasz  w
tamtą. My z Harveyem ruszymy tędy.  Za każdym razem wskazywał kierunek palcem, a reszta
akceptowała jego decyzje kiwnięciem głowy. Molly ustaliła nazwy budynków, do których mieli się
udać: Biuro Senatu, Poczta Główna, Urząd Komunalny&
 Byliśmy naiwni jak dzieci  rzekł nagle Tomasz do Bena. gdy zbliżali się do ruin budynku
Poczty Głównej. Zdawało nam się. że przynajmniej kilka domów poczeka tu na nas z otwartymi
drzwiami, a całą naszą robotą będzie wejść do środka, wyciągnąć parę szuflad i zgarnąć co potrzeba.
A potem wracać do domu w glorii bohaterów. Idiotyczne, no nie?.
 Już zdążyliśmy poczynić spore odkrycia  odparł uspokajająco Ben.
 Tak, upewniliśmy się, że nie tędy droga  odparował Tomasz.  Do niczego nie dojdziemy.
Obeszli budynek dookoła. Przednie wejście było zablokowane, jedna boczna ściana całkowicie
zwalona, wnętrza wypalone i osmalone sadzą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •