[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie będzie ich robił nigdy więcej, nigdy nie wyrzezbi nowego kawałka drzewa, nie po-
może nam hodować gołębi na podwórku, nie zagra na skrzypcach ani nie będzie nam
opowiadał żarcików. Był częścią nas, a kiedy umarł, wszystkie jego czynności zamarły
i nie było nikogo, kto by je mógł wykonywać dokładnie w ten sam sposób co on. On był
indywidualnością. Był ważnym człowiekiem. Nigdy nie zapomniałem o jego śmierci.
Często myślę, jak cudowne rzezby się nie narodziły dlatego, że on umarł. Ileż dowcipu
braknie światu i ile gołębi pocztowych nie tkniętych jego rękami. On kształtował świat.
Pracował dla świata. Zwiat został pozbawiony dziesięciu milionów subtelnych czynno-
ści tej samej nocy, kiedy jego zabrakło.
Montag szedł w milczeniu.
103
Millie, Millie szeptał. Millie.
Co?
Moja żona, moja żona. Biedna Millie, biedna, biedna Millie. Nie mogę sobie nic
przypomnieć. Myślę o jej rękach, ale nie widzę, żeby w ogóle cokolwiek robiły. Tylko
zwisają jej po bokach albo leżą na kolanach lub tkwi w nich papieros, i to wszystko.
Montag odwrócił się i spojrzał do tyłu.
Co dałeś miastu, Montag?
Popioły.
Co inni jego mieszkańcy dawali sobie nawzajem?
Nicość.
Granger stał patrząc w tym samym kierunku co Montag.
Każdy musi mówił zostawić coś po sobie, kiedy umrze. Tak powiadał mój
dziadek. Dziecko, książkę, obraz, dom czy płot, czy choćby parę sporządzonych przez
siebie butów. Czy uprawiony ogród. Coś, czego jego ręka dotknęła w jakiś sposób, tak
że dusza ma dokąd iść po jego śmierci, a kiedy ludzie patrzą na to drzewo czy ten kwiat,
który on zasadził, wtedy on tam jest. Mówił, że nie ma znaczenia, co człowiek robi, póki
coś zmienia i zostawia na tym swój ślad. Różnica między człowiekiem, który tylko strzy-
że trawniki, a prawdziwym ogrodnikiem polega na dotyku, jak powiadał. Strzygącego
trawę zupełnie jak by w ogóle nie było, ogrodnik pozostaje tam przez całe pokolenia.
Granger poruszył dłonią. Ongiś, pięćdziesiąt lat temu, mój dziadek pokazywał
mi parę filmów z rakietami V-2. Czy widział pan kiedykolwiek grzyb bomby atomowej
z odległości dwustu mil? Wygląda jak łepek od szpilki, jest niczym. Wśród całego spu-
stoszenia, które go otacza.
Mój dziadek puszczał film o V-2 dziesiątki razy i miał nadzieję, że któregoś dnia na-
sze miasta otworzą się i wpuszczą naturę i dzikość w obręb swych murów, by przypo-
mnieć ludziom, że zajmujemy małą przestrzeń na ziemi i że żyjemy wśród tej dzikości,
która może zabrać to, co nam dała, równie łatwo, jak by na nas dmuchnęła, czy wysłać
morze, by pokazało nam, że nie jesteśmy tacy wielcy. Kiedy wśród nocy zapominamy,
jak blisko otacza nas dzikość, powiadał mój dziadek, któregoś dnia ona wejdzie i chwyci
nas, gdyż zapomnieliśmy, jak może być straszliwa i realna. Widzi pan? Granger zwró-
cił się ku Montagowi. Dziadek umarł przed tylu laty, ale gdyby pan otworzył moją
czaszkę, na Boga, jestem pewny, w zwojach mego mózgu znalazłby pan grube odciski
jego kciuka. On mnie modelował. Jak już mówiłem, był rzezbiarzem. Nienawidzę pew-
nego Rzymianina o nazwisku Status Quo! mówił do mnie. Napełniaj oczy cuda-
mi mówił żyj tak, jak byś miał paść trupem za dziesięć sekund. Oglądaj świat. Jest
bardziej fantastyczny niż jakiekolwiek marzenie sporządzane czy opłacane w fabrykach.
Nie pytaj o gwarancję, nie pytaj o bezpieczeństwo, gdyż nigdy nie było takiego zwierza.
A gdyby istniał, byłby spokrewniony z tym wielkim leniwcem, który wisi na drzewie
uczepiony łapami, głową w dół, codziennie przez cały dzień, przesypiając życie. Do dia-
bła z tym mówił potrząśnij drzewem i zwal wielkiego leniwca .
104
Patrz! krzyknął Montag.
I wojna zaczęła się, i skończyła w owej minucie.
Pózniej ludzie, którzy otaczali Montaga, nie mogli powiedzieć, czy naprawdę cokol-
wiek widzieli. Może jedynie najdrobniejszy błysk światła i ruchu na niebie. Może bom-
by były już tu, a odrzutowce dziesięć mil, pięć mil, jedną milę nad nimi, przez najdrob-
niejszą chwilę, jak ziarno sypnięte po niebie dłonią wielkiego siewcy, a bomby spadały
z przerażającą szybkością, ale i gwałtowną powolnością w dół na poranne miasto, któ-
re odrzutowce zostawiły za sobą. Właściwie bombardowanie było całkowicie skończo-
ne, w chwili gdy odrzutowce dostrzegły swój cel i nastawiły celowniki na pięć tysięcy
mil na godzinę. Wojna się skończyła równie szybko jak błysk kosy. Gdy tylko otwar-
to wyrzutniki, było już po wszystkim. Zanim bomby uderzyły, przez trzy pełne sekun-
dy z całego czasu historii, samoloty nieprzyjacielskie przebyły już połowę widzialnego
świata, jak kule karabinowe, w które dziki wyspiarz może nie wierzyć, ponieważ są nie-
widoczne; jednak serce zostaje nagle rozszarpane, ciało pada na ziemię w nieskoordy-
nowanych ruchach, krew ze zdumieniem stwierdza, że jest na wolnym powietrzu, mózg
trwoni kilka swych cennych kosztownych wspomnień i zdumiony umiera.
To było niewiarygodne. To był jedynie gest. Montag ujrzał zamach wielkiej metalo-
wej pięści nad odległym miastem i wiedział, że wycie odrzutowców, które teraz nastąpi,
będzie mówiło po dokonanym czynie: Rozpadnij się, nie zostaw kamienia na kamie-
niu, zgiń. Umrzyj .
Montag wstrzymywał przez chwilę swym sercem i wyciągającymi się bezradnie
dłońmi bomby na niebie. Uciekaj! krzyczał do Fabera. Uciekaj! wzywał
Klarysę. Uciekaj, uciekaj stamtąd! wołał do Mildred. Lecz przypomniał sobie, że
Klarysa nie żyje. A Faber wyjechał. Gdzieś w głębokich wiejskich wąwozach autobus był
w drodze między jedną ruiną a drugą. Chociaż spustoszenie jeszcze nie nastąpiło, znaj-
dowało się jeszcze w powietrzu, było już tak pewne, jak tylko można. Nim autobus uje-
dzie dalsze pięćdziesiąt jardów po autostradzie, stacja końcowa będzie bez znaczenia,
a stacja wyjazdowa zmieni się z metropolii w kupę złomu.
A Mildred...
Uciekaj stamtąd, uciekaj!
Widział ją w jakimś hotelowym pokoju w ostatniej połowie sekundy jej pozosta-
łej, a bomby o jeden jard, stopę, cal nad budynkiem. Widział ją, jak się pochyla ku wiel-
kim połyskującym ścianom barwy i ruchu, gdzie rodzinka mówi, mówi, mówi do niej,
gdzie rodzinka bełkocze i szczebiocze, wypowiada jej imię i uśmiecha się do niej, nie
wspominając nic, że bomba znajduje się o cal, o pół cala, teraz o jedną czwartą cala nad
dachem hotelu. Pochylającą się ku ścianie, jak gdyby cały ten głód patrzenia miał zna-
lezć tam sekret jej bezsennego niepokoju. Mildred pochylającą się nerwowo, niespokoj-
nie, jak gdyby chciała zanurzyć się, wskoczyć, wpaść w to migotliwe nasilenie barwy, by
utopić się w jej jasnej szczęśliwości.
105
Pierwsza bomba uderzyła.
Mildred!
Może, kto wie? Może wielkie stacje nadawcze z ich promieniami koloru, światła,
mowy i szczebiotu pierwsze uległy zniszczeniu?
Padając płasko Montag widział czy czuł albo wyobrażał sobie, że czuje czy widzi, jak
ściany ciemnieją w obliczu Mildred, usłyszał jej krzyk, ponieważ w milionowej pozo-
stałej jeszcze części sekundy ujrzała własną twarz odbitą tam w lustrze zamiast kryszta-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Wątki
- Indeks
- Blake's Progress Ray Nelson
- Ray Jeanne Niew
- Christie_Agatha_ _Przyjdz_i_zgin
- JAN TWARDOWSKI WIERSZE
- Cartland_Barbara_ _Zaginiona_ksićÂśźna
- 16 Nienacki Zbigniew Pan Samochodzik i Testament Rycerza Jedrzeja
- Tony Chandler Mother Ship
- Charlton Ann Mć śź pani dyrektor
- El ne aruld senkinek Harlan Coben
- Józef Bohdan DziekośÂski SćÂdziwój
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- bialaorchidea.pev.pl