[ Pobierz całość w formacie PDF ]

westchnął. Miał w sobie lęk!
Ale gdy się znalazł pod dachem, uczuł się bezpieczny, znużony, senny. Rozebrał się prędko i zasnął,
oswojony już ze swym twardym posłaniem. Zbudziło go miarowe stukanie w ścianę tuż przy głowie.
Zerwał się i nagle ujrzał straszną zjawę.
W głębi sieni, przy ścianie, patrzała nań twarz świetlana, wielka, jarząca, żywa. Mrugały oczy świecące,
poruszały się usta szerokie, jakby coś mówiły lub chichotały bez dzwięku. I całe to unoszące się w
powietrzu widziadło, zda się, płynęło ku niemu. Chłopak, zrazu skamieniały z wrażenia, wrzasnął
nieludzkim głosem i rzucił się ku drzwiom, w ciemności nie mogąc odnalezć klamki.
Ale drzwi się otworzyły i głos Rosomaka spytał spokojnie:
- Co ci, chłopcze?
- Wuju, tu coś strasznego się ukazuje!
Jasna poświata nocy objęła sień; widziadło znikło.
- W ciemności widzialne! - szepnął Coto, trzymając się rękawa Rosomaka, który drzwi zamknął. - Widzi
wuj?
- Widzę! - odparł, kierując się ku zjawie, i roześmiał się zapalając zapałkę. - Oto, dlaczego wciąż mi
brak tutek szklanych! - rzekł. - Pantero! - zawołał głośniej.
Milczenie. Tedy poszedł do izby, zapalił lampkę i przyprowadził Cota do mniemanego ducha.
Do ściany misternie na nitkach i ćwieczkach przytwierdzone były, tworząc dwoje oczu, nos i wielką
gębę, szklane tutki, pełne świętojańskich robaczków. Wszystko to jarzyło się, ruszało, kłębiło. Coto
patrzał zawstydzony, ale go Rosomak pocieszył.
- Nie dziwię się, żeś wrzasnął. Ale to spryciarz! No, trzeba to biedactwo wypuścić na swobodę, a że już
na świt się zbiera, pójdziemy powitać las przed ledwuchną.
- To ptak?
- Skowronek borowy. Tak go zwie nasz szanowny Kluk kanonik.
Pozdejmował całe urządzenie, zajrzał do alkierza.
- Pantera prysnął na nową wyprawę, figiel spłatawszy! Bądz gotów na to, że to nie ostatni, i wypleniaj
lęk.
Wyszli na podsienie chaty i usiadłszy na podwalinie, ozuli chodaki. Zwiat był ledwie perłowy, a głębie
przesycone rosą i ciche. Ruszyli ścieżynami niewidocznymi, a mówili szeptem, nie śmiąc ciszy mącić.
Rosę, moc powietrza i słowa Rosomaka wchłaniał w swą młodą duszę Coto.
NIEDZIELA
Dzban świeżego mleka i bochen chleba postawił na stole %7łuraw, nie rozpalając wcale ognia na kuchni;
więz kwiatów Pantera przyniósł i obetkał nimi obraz Królowej; z komory Rosomak wyniósł dla każdego
czystą odzież i bieliznę.
- Niedziela! - zaśmiał się Coto i pobiegł do kąpieli, zostawiając na przyzbie, na pokaz wszystkim,
pierwszą parę własnoręcznie splecionych łykowych chodaków.
Był z nich dumny jak z arcydzieła, toteż mocno się stropił, gdy za powrotem ujrzał je w rękach Pantery.
- Masz drugą parę na zapas? Bo my dziś cały dzień w pochodzie; obiad w torbie, wrócimy dopiero na
noc do chaty. A to partactwo i dwóch godzin nie wytrzyma. Patrz, na podeszwie nie zawleczono
podwójnie, uszy przedrą się od sznurka, pięta nie osłonięta. Będziesz kusztykał boso od południa. I
cisnął pogardliwie arcydzieło.
- No, niezle! - zdecydował pocieszająco Rosomak po obejrzeniu. A %7łuraw popatrzał i dał chłopcu z
zapasu inną parę.
- Zostaniesz boso, żmija cię utnie i będę miał kram z leczeniem! - zdecydował.
Arcydzieło zostało wyrzucone za płot.
Wypucowali się, przebrali, zjedli śniadanie i poszli wszyscy pod krzyż. Rosomak odmówił pacierze,
odśpiewali "Kto się w opiekę".
Coto był przejęty ceremonią i zgorszony, że go Pantera wciąż trącał i oczami pokazywał ptasią skrzynię
lęgową, zawieszoną wysoko na brzozie. Ledwie skończyli, Pantera krzyknął:
- Wodzu, dudek jest w tej skrzynce!
- Widziałeś?
- A jakże! Jakeśmy śpiewali: "Ciebie on z łowczych obieży wyzuje", łeb wysadził i czub nastawił, taki
ufny! Pokazywałem Cotowi, ale nie zrozumiał, że kolegę tam ma!
- A jak się nazywa dudek po łacinie? - spytał Coto.
- Pewnie Coto vulgaris.
- Radzę ci nie cytować łaciny, bo Pantera cię przezwie i tak zostanie! - zaśmiał się Rosomak, patrząc z
radością na brzozę.
- To już który nowy mieszkaniec skrzynek? - Zaczął liczyć: - Pierwsze osiadły wszędobylskie sikory:
bogatka, modra i uboga, potem czarne muchołówki, krętogłów, następnie szpaki, dzięcioły, dudek
siódmy.
- sme szerszenie, dziewiąte rude myszy - cytował Pantera - no, i my w naszej skrzynce! Dziesięciu
osadników w puszczy.
- Jazda! - zakomenderował Rosomak. - Torby z jedzeniem na ramię, siekiery za pas; każdy jakiś sprzęt
do swych kolekcji i zdobyczy. ChałuPę kołkiem zatknąć, obrok dla towarzyszy postawić u płotu - i w
pochód!
Zakrzątał się każdy i poszli.
Dzień był świąteczny, pogodny, za upalny nawet.
- Poświęci nas majowy deszcz po południu - rzekł %7łuraw, rozglądając się po niebie.
Idący na czele Rosomak zaintonował ich leśny hymn. Radosna pieśń objęła las i ich dusze jakimś
żywiołowym junactwem.
Powiedziesz ty, powiedziesz nas, Na ten słoneczny szlak, Gdzie kwitnąć sercom i pieśniom czas, Gdzie
szumu czeka uśpiony las, Gdzie czeka lotu ptak!
- Kto ma zdobycz osobliwą, niech idzie na czoło i prowadzi! - rzekł Rosomak. %7łuraw się wysunął: -
Mam dwa kwiaty i grzyba.
Szli teraz bez ścieżki, jakimś fantastycznym zygzakiem, omijając to skłębione gąszcze, to grzęzawice.
- %7łeby cię tak tu zostawić samego! - rzekł Pantera do Cota.
- Spróbujcie, wybrnę! - odparł zuchowato.
Wreszcie w jakimś zadrzewionym mokradle, złożonym z brzóz, podszytych zielskiem, stanął %7łuraw i
wskazał.
Sam jeden - plama barwy i subtelnego wdzięku - wznosił się smukły kwiat o fantastycznej formie.
- Kwiat pewny, zwany trepkiem królewny. Kwiat nie większy od lilii polnej! - zacytował %7łuraw i zaraz
przypadł do ziemi, by całość rośliny zdobyć do swego zielnika. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •