[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Z Bogiem jedzcie, do zobaczenia  odkrzyknęła
gromada i stali jeszcze, nawołując do sternika, aż czółno
zabiegło za olchy i Sydory znikły.
 Będziem tu żyć, panienko!  rzekł Kasjan ochoczo,
zsuwając czapkę na tył głowy.
 Choć nie zaraz, a będziemy  potwierdziła.
 To panienka myśli czekać do roku?
 Nie wiem, popróbuję pierwej, ale chyba nic z tego nie
będzie. Rok nie wiek, doczekam się.
 Aj, panienka młoda, a gada jak stara! Stary, jak
trzeba podważyć, za kołkiem się ogląda, a młody na kułak
rachuje! A już panience poprzysięgnę  tu się zatrzymał i
spytał chłopa  to jakie uroczysko?
 Szczebry właśnie. Sianożęć, tam dalej, het!
 No, to ja poprzysięgnę, że panienczyne stogi tej
jesieni na tych Szczebrach będą stały. I ot, mój kułak to
zrobi!
Tu się zaśmiał i począł gwizdać.
70
IV
Spendowski, do którego się Zośka udała z prośbą o
pośrednictwo w sprawie dzierżawy Czaharów, obiecał
najsolenniej ,.wpłynąć na pana Karola o zwrot pobranych
nieprawnie 500 rubli, ale dnie i tygodnie mijały bez
odpowiedzi. Dziewczynę żarła nuda i troska, mieszkała
jeszcze u Bajkowskiej, ale któregoś wieczora Emilka
oznajmiła jej, że Wilbik się oświadczył, a zatem kształcić
się dalej nie ma racji, a stara Bajkowska poczęła
napomykać, że na salkę trafia się lokator, urzędnik z
policji, osoba bardzo godna i przy traktierni użyteczna.
Czuła Zośka, że odejść musi, ale gdzie? Poszła tedy raz
jeszcze do Spendowskiego, ale ten, strapiony i
zażenowany, wyznał, że pan Karol o zwrocie pieniędzy
dobrowolnie nie myśli i że mu ostro odpowiedział:
 Zaczęła się sądzić, niech się sądzi o wszystko .
Pomimo dyplomacji Spendowskiego poczuła też Zośka,
że jurysta jest jej niechętny, ponieważ wskutek jej protestu
ominęło go honorarium za dział, więc pożegnawszy go,
rzekła do siebie, wychodząc:
 Już tu nigdy nie będę. Ale dokąd, do kogo się udać,
jak i gdzie ten rok przebyć?
Zamyślona poszła nad rzekę.
Wody wiosenne opadły już znacznie, zielone obszary łąk
wynurzyły się z topieli i cały ten płaski kraj, aż do czarnych
lasów na widnokręgu, maił się w całej krasie.
Napiszę do Stefy i na rok do Warszawy wyjadę, żeby na
to nie patrzeć  pomyślała z rozpaczą.
Przechodziła koło przystani. Jedno czółno tylko było, a
71
w nim poznała Nauma z Sydorów. Wpółleżąc na garści
szuwaru, ćmił fajkę. Gdy ją ujrzał, twarz jego, bezmyślna
pozornie, typowa twarz dzikiego człowieka, skurczyła się
w grymas uradowania i zdjął czapkę.
Przystanęła.
 Takeś daleko się odbił, Naum. Pierwszy raz chyba?
 rzekła z uśmiechem.
 Już raz, w święto.
 Z rybą przyjechałeś?
 Nie, z Kasjanem. Na noc będziem wracać.
 A Kasjan gdzie?
 Za  dziełem poszedł.
 To on tam u was bawi?
 Ale, z Liktą się wodzą.
 Naprawdę, może się pobiorą?
 Kto ich wie? Biją się mocno!
 A młyn idzie?
 Ojoj!
 Pozdrów tam wszystkich ode mnie. Szczęśliwej ci
drogi.
 Do zobaczenia. Czekają nasze ludzie panienki.
Uśmiechnęła się gorzko.  Długo czekać będą.  Nie
pomyślała nawet, żeby ten chłop, ta łódka miała jej los
rozstrzygnąć.
A tymczasem Kasjan był niedaleko przystani w szynku i
pił. Ale pił niewiele, powoli i siedział długo, burdy nie
wszczynając, jakby na coś czekał. Czekał zmroku. Gdy
słońce zajrzało w karczemne okna, wbrew swemu
zwyczajowi bez łajania i kłótni za wódkę zapłacił i poszedł
na miasto. Ludzi rozpytawszy, znalazł mieszkanie
akcyznego urzędnika i do kuchni wszedł.
 Czego?  spytała go opryskliwie kucharka.
72
 A jakby w swaty do ciebie! Po co szumisz? Do pana
pomocnika z ważnym interesem. Idz, poproś, żeby
wyszedł. Będzie rad.
 Ukradniesz jeszcze co tymczasem.
 Toć by wolał ciebie jak twoje rondle wziąć. Rondle
odbiorą i do ostrogu jeszcze wsadzą, a ty gładsza i za ciebie
sądu nie ma. Nie marudz, idz, bo pilno!
Kucharka się roześmiała z dowcipu i poszła.
Po chwili urzędnik się ukazał, spojrzał na draba.
 Aha, Kasjan, a ty tu czego?
 Ot, ja znaczny, kiedy mnie pan pamięta. Ja przyniósł
panu gościńca.
 No, co takiego?
 Trzeba po niego daleko płynąć, jeszcze dziś w nocy.
A co mnie pan za ten gościniec da?
 Co to? Szynk tajny?
 Oj, lepsze.
 Ej, samowarek?  ożywił się urzędnik.
 I dobry. Wiader dziesięć dziennie.
 Gdzie? Na pewno?
 Już ja doprowadzę. Po północy będziemy na samą
robotę. Na domysły by ja tu nie był.
 Trzeba ludzi z sobą brać, policję?
 Ludzie będą gotowi. Ja urządził pułapkę dobrą. Dla
bezpieczności rewolwer niech pan wezmie, kożuch prosty
na mundur, czapkę bez znaczka, więcej nic nie trzeba.
Nakryjem ptaszki.
 Nie łżesz ty, nie kręcisz, bo pamiętaj, jak mnie
okłamiesz, to cię znajdę i odsiedzisz! Złość masz może na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •