[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nią nasycić. Był pewien, że zauroczenie kiedyś minie. Uznał, że Lucy była dla nie-
go jak wakacje, których dawno nie miał. Chciał posiedzieć przy barze, pograć w
bilard, popatrzeć z nią w okno. Potarł dłońmi czoło. Bardzo jej pragnął. Miał na-
S
R
dzieję, że pożądanie i potrzeba bycia z nią przejdą mu same, bo jeśli nie, będzie z
nim kiepsko.
ROZDZIAA CZTERNASTY
Decyzje podejmujesz spontanicznie.
Daniel pojawił się w barze wcześniej niż zwykle i Lucy od razu wiedziała, że
coś się stało.
- Lara do mnie dzwoniła.
- Ach tak? - Wiedziała, że ta chwila kiedyś nadejdzie. Przecież nie można żyć
marzeniami.
- Wraca?
- Nie.
- Nie?
- Nadal nie może się zdecydować. - Odwrócił wzrok.
- Ach tak. - Bezmyślnie przestawiała podstawki pod butelki. - Czy to znaczy,
że potrzebujesz mnie na dłużej niż na trzy tygodnie?
- Tak - skinął gwałtownie. - Możemy improwizować?
Zastanawiała się, czy rozmawiają o jej pracy w barze, czy o czymś jeszcze,
ale ponieważ miał twarz pokerzysty, postanowiła, że również będzie chłodna i wy-
rachowana. Miała być dla niego kimś, z kim tylko sypiał, a tymczasem on był już
dla niej wszystkim. Straciła dla niego głowę. %7łyła od nocy do nocy z nim i miała
nadzieję, że chociaż trochę mu na niej zależy.
Kiedy się obudziła, przytulił ją mocno.
- Co na dzisiaj planujesz?
- Nie wiem, chyba pójdę do klubu i zajmę się księgowością.
- A może pójdziemy popływać? A potem na kawę?
S
R
Postanowiła, że wszystko musi być w jak najlepszym porządku, jeśli chce,
żeby Lara ją zatrudniła na stanowisku menedżera. Lubiła tę pracę. Po raz pierwszy
nie szukała okazji, żeby odejść. Nie wiedziała tylko, dokąd zmierza jej związek z
Danielem.
Patrzyła w ekran komputera, gdy usłyszała, że ktoś przekręca klucz w zamku.
Uśmiechnęła się. Była pewna, że to Daniel, ale okazało się, że był to młody męż-
czyzna w garniturze. Wyglądał na zaskoczonego jej obecnością.
- W czym mogę pomóc?
- Nie spodziewałem się nikogo zastać o tej porze.
- Mam na imię Lucy, jestem kierownikiem lokalu - powiedziała w oczekiwa-
niu, aż mężczyzna wytłumaczy, skąd ma klucze.
- Jestem Peter i jestem prawnikiem Lary, właścicielki. Przyszedłem pokazać
lokal Julii, która jest agentką nieruchomości. Klub ma być sprzedany.
- Sprzedany?
Peter zachowywał się wyniośle.
- Daniel o tym nie wspominał?
- O tak, przepraszam, zapomniałam. - Lucy zdobyła się na jednosekundowy
uśmiech.
- Dobrze. W takim razie może odpowiesz na kilka pytań, bo Daniel nie chciał
ci zawracać głowy.
- Proszę bardzo.
Daniel nie chciał jej zawracać głowy...
Na pewno Lara jemu zleciła sprzedaż klubu, a on chciał, żeby Lucy nie przy-
chodziła dzisiaj do pracy. Czy myślał, że zle wypadnie? %7łe go ośmieszy?
Zwykle to ona kończyła sprawę, ale w tej chwili to jej usunięto grunt spod
nóg. Przez moment myślała, że powinna wyjść i nie pokazywać się tam więcej, ale
coś ją powstrzymywało. Nie, po prostu stawi temu czoło. Była dobra w tym, co ro-
biła. Dlaczego sama nie mogła zostać właścicielką? No nie, bez przesady, w banku
S
R
by ją wyśmiano.
Musi zapytać Daniela, co się tu dzieje. Pierwszy raz w życiu chciała walczyć
o swoje. Poszła po torbę, kiedy zadzwonił telefon. Odebrała.
- Dzwonię z Agencji Pracy. Chciałabym rozmawiać z panem Danielem Gray-
donem, ale chyba pomyliłam numer. A może przekaże mu pani wiadomość?
- Czy chodzi o dodatkowego pracownika do baru?
- Nie, o menedżera. Mam kilku doświadczonych kandydatów i chciałabym,
aby pan Graydon ich przesłuchał.
- Oczywiście - przełknęła Lucy. - Oddzwoni do pani.
Odłożyła słuchawkę i odtworzyła całą rozmowę w zwolnionym tempie. Serce
czuła w gardle. Nie przepracowała nawet uzgodnionych trzech tygodni. Czy na-
prawdę zle pracowała? Czy nie zauważył wysiłku, jaki włożyła w ten klub? Dała z
siebie wszystko. Powinien był to docenić. Zapewne więc chodziło o to, że nie była
dla niego wystarczająco dobra.
Wypuściła powietrze z płuc, razem z palącym gniewem i poczuciem niespra-
wiedliwości. Duma nie pozwalała jej na histeryczną awanturę, jaką pragnęła mu
zrobić. Nie będzie się upokarzać, nie ujawni, jak bardzo ją to zabolało. Rozpoczęła
tę sprawę chłodno i tak też zamierza ją zakończyć.
Oczywiste było dla niej, że z Danielem wszystko skończone. W innym wy-
padku nie szukałby nowego kierownika baru. Jej dni były policzone. Widocznie
wyspał się z nią już za wszystkie czasy, a ona naiwnie myślała, że jednak coś do
niej czuje. Okazało się, że był typowym zimnym draniem i tchórzem, który wszyst-
ko zaaranżował za jej plecami. W takim razie pokaże mu, jak się odchodzi z klasą i
godnością.
Spakowała swoje drobiazgi w klubie, zastanawiając się, dokąd odejść. Danie-
lowi zamierzała powiedzieć, że czuła się już wszystkim znudzona - wiedziała, że to
go zaboli. Nie będzie z nim więcej spała. Musi odejść pierwsza.
Ku swojemu zaskoczeniu, zastała go w domu.
S
R
- Nie powinieneś być w pracy? - Poruszała się miękko, żeby nie zauważył, jak
bardzo jest spięta.
- Wziąłem wolne - oznajmił znad czasopisma dla kobiet. - Byłaś na basenie?
- Nie, na spacerze.
- A kiedy wracasz do klubu?
- Za kilka godzin.
- To może zrobimy sobie miły przerywnik? - Oczy mu zalśniły.
No proszę, zamierza wyrzucić ją z pracy i bezczelnie proponuje, żeby się ze
sobą przespali! Ciekawe, kiedy powie jej łaskawie o swoich planach? Gdy zaliczy
ją jeszcze kilka razy? Mimo gotującego się w niej gniewu, nadal go pragnęła, a to
rozzłościło ją jeszcze bardziej.
- Mam do załatwienia kilka spraw.
- Tak? Wszystko w porządku?
- Mhm. - Wcisnęła rozdygotane dłonie w kieszenie dżinsów i przeszła powoli
do swojej sypialni.
Poszedł za nią i oparł się o futrynę.
- Wybierasz się gdzieś?
- Tak, bo chyba czas na zmianę. - Wyciągała plecak z szafy.
- Naprawdę?
- Mhm. - Zacisnęła usta.
- A kiedy wyjeżdżasz?
- Po dzisiejszej nocnej zmianie.
- Tak bez zapowiedzi?
- Kończy się mój okres próbny.
- Myślałem, że jeszcze zostajesz.
- Nie.
- Ale zwykle zostajesz na dwa miesiące.
- Nie tym razem.
S
R
- Lucy, spójrz na mnie. Powiedz prawdę.
- Prawda jest taka, że nie chcę już tu być. - Popatrzyła mu wojowniczo w
oczy.
- A więc chodzi tylko o to, czego ty chcesz.
- No jasne.
- A klub? - Zaczął pękać.
- Przecież Corey i Isabel poradzą sobie sami, a tobie wcale nie jestem po-
trzebna.
- To ma być odpowiedzialność? - Wyczuwała jego gniew. - Liczysz się tylko
ty i nikt inny. A Corey, a Isabel, a ja? Nic cię nie obchodzę?!
Jak mógł być taki dwulicowy? Milczała, a on to milczenie rozumiał po swo-
jemu.
- Zwietnie. Zabieraj torby i idz stąd. Nie przejmuj się nocną zmianą, bo pora-
dzę sobie bez ciebie. Nie jesteś mi potrzebna! - prawie krzyczał i rozdygotanymi
dłońmi wciskał jej do torby jakieś drobiazgi zalegające w szufladzie.
Obserwowała, jak Pan Opanowany tracił dystans.
Zaciskał pięści i ciężko oddychał.
- Idz. - Skinął głową w kierunku drzwi.
Zabrała torby oraz plecak i wyszła.
Daniel stał na środku pokoju i słyszał, jak zamykają się drzwi wejściowe.
Głośno przeklinał raz po raz. Zaczął krążyć po salonie jak rozjuszony lew. Walnął
pięścią w stalowe drzwi lodówki. Ból promieniujący w ramieniu był niczym w po-
równaniu z bólem jego serca.
Potknął się o coś i zauważył, że to jej kowbojskie buty. Leżały tam na jego
pośmiewisko. O, jak dobrze wiedział, że gdy Lucy dowie się, że klub jest na sprze-
daż, natychmiast się zwinie. Nie dbała o jego uczucia, a to bolało. Przysiągł sobie
kiedyś, że nie pozwoli porzucić się żadnej kobiecie, a ona to zrobiła. Nie pozwoli
jej odejść. Chyba coś ją zdenerwowało - usprawiedliwiał ją. Potrzebował jej ciepła i
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •