[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Messerschmitt, szarpnięty forsarzem, wyskoczył jak z procy, a po paru sekundach zwalił się przez prawe
skrzydło w dół i pognał do ziemi. Mieliśmy szczerą ochotę dołożyć mu jeszcze jedną serię, ale taki pościg
zająłby nam trochę czasu.
Sfotografowaliśmy więc wskazany rejon i zadowoleni z udanych zdjęć przeszliśmy na kurs powrotny.
Ciągle w polu widzenia kręciły się jakieś samoloty, toteż Kalinowski zaproponował, żeby zejść na 400
metrów. Tutaj było pusto. Pod nami pędziła szachownica pól, krzyżowały się wstęgi dróg i co chwila
śmigały lasy. Bardzo dużo tych lasów mieli Niemcy w Brandenburgii.
Zacząłem sobie wyobrażać, jak nas przyjmą po powrocie. Kasety z filmami pójdą do wywołania, my
złożymy pisemny raport, w sztabie wypełnią nam odpowiednią rubrykę w książkach lotów, a potem solidny
obiad i...
Głośny trzask i błysk oszołomił mnie na moment. Potworna siła omal nie wyrwała mi drążka z dłoni.
Spojrzałem na skrzydła i  zdębiałem! Prawe było całe, lewe... Nie, to chyba niemożliwe! Z lewego
pozostała nieco więcej niż połowa z poszarpanymi kawałkami blachy i wyłamanym strzępem lotki. Całą
końcówkę diabli wzięli, a ściślej: urwał ją celnie ulokowany pocisk artyleryjski. Jeden pocisk wystrzelony z
ziemi jak na wiwat. Brakowało tylko trzech centymetrów do zbiornika z paliwem. Czułem, że włosy jeżą mi
się pod hełmofonem...
Samolot niepokojąco pochylił łeb i zaczął wpadać w lewą spiralę. Szybko! Prawa noga do końca,
drążek po przekątnej do siebie! Wyrówna? Jakże niechętny jest ten ruch maszyny, jak ciężko znosi ona brak
równowagi poprzecznej...
Trzymam ściągnięty drążek i z trudem udaje mi się opanować przepadanie maszyny w lewo. Ale mnie
urządzili! Cofnąłem dzwignię gazu  chyba to pomoże? Nie, jeszcze gorzej! Maska silnika znowu zjeżdża
w dół, znowu ten uparty skręt: ni to zwis, ni znoszenie. Wyrównuję gaz, odrobinę lepiej. Samolot trochę
przyspieszył i wrócił do poziomu...
Okaleczony Jak trzyma się w powietrzu  na słowo honoru . Ten lot kontynuowany jest wbrew prawom
aerodynamiki, żaden wzór nie przewiduje takiego rozkładu obciążeń na płatach i takiego ubytku siły nośnej.
Co robić? Jedna myśl natarczywie tłucze się w mózgu...
 Edek, skacz!  nalega Wiktor.  Natychmiast skacz!
Właśnie to: wyskoczyć! Najprostsze rozwiązanie. Z tej wysokości to nie jest wcale trudne: odrzucić
pasy, odsunąć limuzynkę, wyłączyć iskrowniki, skrzyżować ręce na piersiach z prawą na uchwycie
spadochronu, podkurczyć jedną nogę, a drugą kopnąć drążek i... samolot w jedną stronę, ja w drugą. Można
tak, można inaczej, ale powrotu już nie ma. Maszyna rozwali się na jakimś polu, zanim sam zdążę
wylądować. A po wylądowaniu... Nie, żadna szansa! Wpaść dobrowolnie w łapy hitlerowców, oglądać świat
zza drutów kolczastych w ostatnich dniach wojny, przeklinać swoją dolę... Nie, to nie dla mnie. Trzeba do
reszty stracić rozum! Samolot nie odmówił jeszcze całkowicie posłuszeństwa. Spróbuję, może się uda. Byle
tylko dociągnąć do Odry, pózniej jakoś to będzie. Już niewiele pozostało tych kilometrów...
 Wiktor, osłaniaj! Nie będę skakał!
 Nie wygłupiaj się!  odpowiada Kalinowski.  Ledwo wisisz, możesz stracić wysokość! Edek!
Diabli nadali, pocieszył mnie! W tym momencie maszyna ponownie poszła w lewy ślizg. Zciągam
oburącz drążek, nie zwalniam orczyka. Jedynie to mi pozostało. Patrzę na wysokościomierz: zle, tylko 300
metrów, strzałka zresztą nie stoi w miejscu. Jeśli teraz wpadnę w korkociąg...
Nie wpadłem. Wyrównałem. Ileż to mnie kosztowało nerwów!
Samolot nadal utrzymuje zwis, ale już nie traci wysokości. Ciągnie wytrwale, jakby zrozumiał, że to nie
pora na żarty. %7ływotna bestia z tego Jaka! Nawet nie przypuszczałem.
Nie czując rąk z wysiłku, znalazłem się wreszcie nad lotniskiem. Jeszcze cztery razy musiałem
pokonywać te gwałtowne ślizgi i cztery razy maszyna uparcie powracała do  normalnego lotu. Wiktor nie
odzywał się do mnie. Krążył tylko i przy każdym podejściu, gdy wyraznie widziałem jego twarz, stukał
palcem w czoło. Kto wie, może rzeczywiście miał rację?
Ale jakoś dociągnąłem. Czekało mnie jeszcze lądowanie...
Na ziemi od razu zorientowali się, że wracam z urwanym skrzydłem. Spod lasu wyjechał szybko
samochód sanitarny, a za nim drugi załadowany gaśnicami. Nie był to wcale przyjemny widok. Wiedziałem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •