[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przycisnęła twarz do desek, chcąc rzucić pożegnalne spojrzenie.
Przez pokój przepłynął cień, na moment zasłaniając jej widok. Odsunęła
się od okna, przestraszona i niepewna tego co widziała. Może był to jej własny cień
rzucony przez okno? Ale ona się przecież nie ruszała, on - tak.
Ponownie podeszła do okna, tym razem dużo ostrożniej. Powietrze zadrżało,
usłyszała głuchy jęk, ale nie była pewna czy dochodzi z wnętrza budynku czy też z
dworu. Jeszcze raz przycisnęła twarz do szorstkich desek i nagle coś podskoczyło
do okna. Tym razem krzyknęła. Z wnętrza dobiegł zgrzyt jaki wydają pazury dra-
piące o drewno.
Pies! I to duży, skoro potrafi tak wysoko skakać.
- Ty głupia - powiedziała do siebie na głos. I nagle oblała się potem.
Drapanie ustało niemal równie szybko jak się rozpoczęło, lecz nie mogła się
zmusić, aby podejść do okna. Widocznie robotnicy, którzy zamykali mieszkanie, nie
sprawdzili go dokładnie i przez przypadek uwięzili jakiegoś psa. Był zgłodniały,
sądząc po dochodzących odgłosach. Dziękowała Bogu, że nie próbowała wejść do
środka. Pies - głodny i na pół oszalały w cuchnących ciemnościach - mógł rzucić się
jej do gardła.
Popatrzyła na zabite deskami okno. Szpary między nimi szerokie były ledwie
na pół cala, lecz wyczuwała, że zwierzę stoi po drugiej stronie na tylnych łapach.
Teraz, gdy uspokoił jej się oddech, słyszała sapanie i kły szarpiące parapet.
- Cholerny zwierzaku... - wykrzyknęła. - Nie waż się wyłazić. Wycofała się do
furtki. Zastępy wijów i pająków, zaniepokojonych dziwnymi ruchami swych kryjówek
w dywanach blokujących wejście, przemykały pod nogami w poszukiwaniu nowych,
mrocznych zakątków.
Zamknęła furtkę i ruszyła chcąc obejść budynek, kiedy usłyszała syreny:
dwie okropne spirale dzwięku, od których cierpła skóra. Zbliżały się. Przyspieszyła
kroku i dotarła na drugą stronę Butt's Court w samą porę, by ujrzeć kilkunastu
policjantów biegnących po trawie koło ogniska oraz ambulans zawracający na
chodniku i jadący w kierunku przeciwległej strony placyku. Ludzie powychodzili ze
swych mieszkań i stali na balkonach spoglądając w dół. Inni obchodzili placyk,
wyraznie zaciekawieni, powiększając tłumek gapiów. %7łołądek podszedł Helen do
gardła gdy dostrzegła gdzie skupiła się uwaga ludzi: na progu mieszkania Anne-
Marie. Policjanci torowali noszowym drogę przez zbiegowisko.
Drugi wóz policyjny zatrzymał się koło karetki, ze środka wysiadło dwóch
ubranych po cywilnemu komisarzy. Podeszła do tłumu. Te kilka słów rzucanych
przez gapiów wypowiadanych było bardzo cicho; jedna czy dwie starsze kobiety
płakały. Chociaż stawała na palcach, głowy tłumu blokowały widok. Obróciwszy się
do brodatego mężczyzny, stojącego obok z dzieckiem na ramionach, spytała co się
stało. Nie wiedział. Słyszał, że ktoś nie żyje, ale nie był pewien.
- Anne-Marie? - spytała. Kobieta przed nią obróciła się.
- Znasz ją? - zapytała niemal z nabożeństwem, jakby mówiła o ukochanej
osobie.
- Trochę - odparła niepewnie Helen. - Może mi pani powiedzieć co się tam
stało?
Kobieta mimowolnie zasłoniła dłonią usta, jak gdyby chciała powstrzymać
wypowiadane słowa. Mimo wszystko jednak nie udało j ej się.
- Dziecko...
- Kerry?
- Ktoś włamał się od tyłu do mieszkania. Podciął mu gardło. Helen poczuła
jak ponownie oblewa się potem. Przez mgłę widziała gazety unoszące się nad
podwórkiem Anne-Marie.
- Nie - wyszeptała.
- O, właśnie w ten sposób.
Spojrzała na kobietę, która chciała jej wszystko dokładnie pokazać i jeszcze
raz powiedziała:
- Nie. To nie do wiary. - Jej opór nie mógł jednak zmienić straszliwej prawdy.
Odwróciła się plecami do kobiety i przepchnęła przez tłum. Nie było tam nic
do oglądania, a jeśli nawet, to nie miała ochoty tego ujrzeć. Ci ludzie - nieustannie
wylewający się z domów i przekazujący sobie sensację - okazywali
zainteresowanie, które napawało ją odrazą, Nie jest jedną z nich, nigdy nie będzie
jedną z nich. Chciała bić każdą podnieconą twarz bez opamiętania, chciała
krzyknąć:
 Pragniecie zabawić się kosztem czyjegoś bólu i cierpienia! Dlaczego?
Dlaczego?". Nie miała jednak dość odwagi. Nagły wstrząs pozbawił ją wszystkiego
prócz odrobiny energii potrzebnej by odejść, pozostawiając tłum jego ulubionej
rozrywce.
*
Trevor wrócił do domu. Nie uczynił żadnego kroku, aby wytłumaczyć swą
nieobecność, lecz czekał tylko, by wzięła go w krzyżowy ogień pytań. Kiedy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •