[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Po piwku - zapytał krótko.
- A jak - odpowiedziałem jeszcze krócej.
Hektor siedział na tapczanie. Poszedł do baru i przyniósł trzy butelki piwa.
Niemieckie. Importowane. Nietanie. Nalał do szklanki i podał Mary Lou.
- Ty też ze szklanki? - zapytał.
- Nie, dziękuję.
Po chwili milczenia przecisnął przez ściśnięte wargi:
- Słuchaj, czy ty aby jesteś jednym z tych, co to wyobrażają sobie, że są wściekle
samczo - męscy, a więc mogą pozwalać sobie na wszystko, nawet na wyryw obcej baby?
- Człowieku, nie mnie o tym sądzić. To jej sprawa. Jeśli woli być z tobą, to zostanie z
tobą. Spytaj jej się sam!
- Mary Lou, zostajesz!?
- Nie, zmiatam z nim - odpowiedziała Mary Lou.
I wskazała na mnie palcem. Nagle poczułem się dowartościowany. Zwykle to ja
musiałem odstępować innym kobiety. Tym razem było inaczej. Nie przeczę, było mi bardzo,
bardzo przyjemnie. I dlatego postanowiłem uczcić to jeszcze jednym cygarem. Rozejrzałem
się po pokoju w poszukiwaniu popielniczki. Stała na toaletce.
Tylko przez przypadek zerknąłem w lustro, żeby zobaczyć jak dalece kac
zdeformował mi twarz, i ujrzałem, jak on rzuca się na mnie, wymachując groznymi pięściami.
Na szczęście miałem w ręku butelkę z piwem. Zawirowałem nią i przywaliłem mu prosto w
skrzywiony ryj. Poszły zęby, pociekła krew. Hektor upadł na kolana i zaczął wyć, trzymając
ręce przy twarzy. I dopiero wtedy zobaczyłem sztylet. Nogą podsunąłem go do siebie i
podniosłem. Długi. 22 centymetry. Nacisnąłem przycisk w rękojeści i ostrze wsunęło się do
środka. Wsadziłem go do kieszeni. Silny kop w dupę powalił na podłogę cały czas
wrzeszczącego Hektora. Przeszedłem koło niego i wypiłem resztki piwa z jego butelki.
Zbliżyłem się do milczącej Mary Lou i odwaliłem jej w twarz. Zaskrzeczała.
- Tandetna zdziro! Zwabiłaś mnie w pułapkę, tak! Chciałaś mnie sprzątnąć, razem z
tym cuchnącym gorylem, co! Za te marne i liche czterysta czy pięćset dolarów w moim
portfelu, tak!
- Nie! Nie! - krzyczała.
Nagle obydwoje zaczęli drzeć się wniebogłosy.
Odwaliłem jej jeszcze jednego sierpa.
- Dziergasz się tak przez życie, szmirusko! Więcej wyobrazni, suko! Za parę setek
rozprułabyś każdemu brzuch!
- Nie! Nie! JA CI KOCHAM! HANK! JA CI KOCHAM!
Chwyciłem kołnierz jej niebieskiej sukni i pociągnąłem z całej siły. W strzępach
pokazały się jej biodra. Nie nosiła biustonosza. Jak się ma taki cyc, jest to zupełnie zbędne.
Wyszedłem z hotelu, wsiadłem do samochodu i pojechałem na tory wyścigowe. Przez
dwa czy też trzy tygodnie nerwowo oglądałem się za siebie. Myślałem, że znowu ujrzę jakiś
sztylet. Nie ujrzałem. Mary Lou nie pojawiła się też więcej w barze. Hektora nie spotkałem
nigdy więcej.
7
Gra na wyścigach przestała przynosić dochody. Wycofałem się z końskiego hazardu.
Siedziałem w domu i czekałem na koniec mojego trzy miesiące trwającego urlopu. Nerwy
nawalały bez przerwy. To wszystko przez te liczne pijaństwa. A i kobiety poczyniły mocne
spustoszenie. One robią to bardzo skutecznie. I nawet wtedy, kiedy postanawiam sobie
zamrozić na czas nieokreślony intensywność damsko - męskich podchodów, zawsze narobi
się tak, że pojawia się taka jedna, i to właśnie ona nie daje nam odsapnąć. Wszystko zaczyna
się raz jeszcze, ciągle od tego samego początku.
Wróciłem do pracy, a w kilka dni pózniej natknąłem się na następną. Fay. Fay miała
siwe włosy i zawsze była ubrana na czarno. Kolor ten miał stanowić wyraz jej protestu
przeciwko wojnie. Nie miałbym nic przeciwko takim antywojennym demonstracjom, gdyby...
Uprawiała pisarstwo, uczęszczała na odpowiednie kursy, a przede wszystkim zajmowała się
tworzeniem własnej teorii ratowania od zagłady tego świata. Nie miałbym nic przeciwko
temu, gdyby ten świat chciała ratować dla mnie i tylko dla mnie... %7łyła z alimentów
przyznanych jej przez sąd na mocy wyroku w sprawie rozwodowej z jej byłem mężem. Mieli
troje dzieci. Były mąż łożył na nie i na byłą żonę, czyli Fay. Jej matka od czasu do czasu
wspomagała córkę przekazem pieniężnym albo czekiem. Fay pracowała może dwa czy trzy
razy w całym swoim dotychczasowym życiu.
Janko, jak zwykle, zalewał mnie tonami swojego romantycznego i gównianego
pisarstwa i potokami  intelektualnych wynurzeń. Do domu wracałem z rozsadzoną od
środka głową, którą bardzo trudno było mi donieść do łóżka. Do tego wszystkiego, prawie
codziennie wyciągałem zza wycieraczek kary za niewłaściwe parkowanie. Wpadłem już w
taką paranoję, że zaczęło mi się wydawać, że za samo spojrzenie w boczne lusterko zostanę
ukarany mandatem, albo też wyprzedzony przez ciemny mundur na motocyklu, będę
zaproszony do złożenia egzaminu kontrolnego.
Pewnej nocy wróciłem pózno do domu. Waliłem się z nóg. Nigdy jeszcze wyjęcie
klucza z kieszeni i wsadzenie go w zamek nie kosztowało mnie aż tyle. Ostatkiem sił
dotarłem do sypialni i zobaczyłem leżącą na łóżku Fay z buzią wyładowaną pralinkami,
czytającą  New Yorkera . Nawet się nie ruszyła. Nie powiedziała ani jednego słowa. Cudem
dobiłem do kuchni, żeby wrzucić coś na język. Lodówka była opróżniona ze wszystkiego. Na
stole i w całej kuchni przewalały się stosy brudnych garnków i naczyń. Odpływ w umywalce
zatkany kompletnie. Wszystko pływało w ciemnej mazi resztek i odpadków, szklanki,
kieliszki, przykrywki, a nawet papierowe talerze. Kwaśny smród wisiał w powietrzu.
Wróciłem do sypialni, gdzie Fay właśnie spożywała kolej nią pralinkę.
- Słuchaj, Fay - odważyłem się - ja wiem, że chcesz ratować świat. A czy nie
mogłabyś zacząć tej wspaniałej akcji od własnej kuchni?
- Kuchnie nie mieszczą się w mojej koncepcji - odpowiedziała.
Chyba nie potrafię zdzielić po mordzie kobiety z siwymi włosami na głowie,
usprawiedliwiałem się sam przed sobą. Poszedłem do łazienki. Napełniłem wannę wodą,
gorąca kąpiel powinna uspokoić moje skołatane nerwy. I kiedy miałem już wejść do wanny,
obleciał mnie nagle strach. Moje wymęczone ciało zesztywniało i zdrętwiało, i to tak, że nie
odważyłem się wejść do wody. Bałem się, że utonę. W pokoju z trudnością udało mi się
ściągnąć z siebie wszystko. Poczłapałem do sypialni i położyłem się koło Fay. Nie mogłem
znalezć sobie wygodnego miejsca. Najmniejszy ruch ciałem powodował niebotyczny ból.
Chinaski - wiesz o tym, że sam to ty możesz być tylko w drodze z pracy do domu i z
domu do pracy.
Na brzuchu bolało najmniej, ale boleć nie przestawało. I tak zaraz będę musiał
wstawać i znowu do roboty - myślałem - żeby chociaż zamknąć oczy, żeby przestały szczypać
powieki, chociaż troszkę snu! Od czasu do czasu dochodził moich uszu szelest przerzucanych
kartek i donośne mlaskanie językiem. Fay miała znowu jakiś wieczorny kurs. Czy ona
wyłączy wreszcie to światło!
- Byłaś na kursie - spytałem, wciskając z bólu brzuch w materac:
- Martwię się Robbym.
- Aż tak kiepsko z nim - zapytałem. Co się stało?
Robby dochodził do czterdziechy i całe życie mieszkał z mamusią. Wyspecjalizował
się w strasznie śmiesznych, jak to mi opowiadano, nowelkach o katolickim kościele. Robb
dowalał katolikom, jak tylko i gdzie tylko potrafił. Mimo że jakieś kanadyjskie pismo
opublikowało już te jego opowiadania, wojujące opowiadania, to gazety amerykańskie nie
bardzo kwapiły się do wydzierania sobie prac tego autora. Jakoby nie dorosły jeszcze do tego!
Raz widziałem Robba, w trakcie jakiegoś literackiego spotkania, gdzie Fay i on czytali na
głos te swoje zapisane kartki,  Och, tam jest Robby - krzyknęła Fay - to właśnie on pisze te
strasznie śmieszne i komiczne historyjki o katolikach . Pokazała mi go palcem. Robby stał
odwrócony do nas plecami. Szeroko dupiasty, z miękkimi pośladkami i zwisającymi gaciami.
Czy oni tego nie widzą - pomyślałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •