[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miejscowy fundusz pomocy biednym. Hob zawsze twierdził, że
państwo za mało pomaga ubogim, a w ten sposób sam po śmierci
będzie mógł przyczynić się do poprawienia ich losu.
- Musiał być z niego bardzo miły człowiek - powiedziała
cicho Sarina.
- Owszem... Przejdzcie się kawałek, rozejrzycie, a ja
zadzwonię do Lisy. - Uśmiechnął się speszony. - Często z sobą
gadamy. Im bliżej rozwiązania, tym częściej.
Colby odciągnął Sarinę na bok.
- Gdybyś go znała sześć lat temu, nie uwierzyłabyś, że to ten
sam facet. Małżeństwo strasznie go zmieniło.
- Sprawia wrażenie bardzo zakochanego. Ujął jej dłoń.
- Zwiata poza Lisą nie widzi. - Poprowadził ją za dom.
Podwórze porośnięte było ogołoconymi z kwiatów krzakami róż.
Dalej za ogrodzeniem, aż po horyzont, ciągnęło się pastwisko.
- Mnóstwo tu przestrzeni. Tak jak na terenie rezerwatu...
- Twój ojciec dużo mi o nim opowiadał. O twoim dzieciństwie
w rezerwacie. Zdawał sobie sprawę, że popełnił wiele błędów.
Ogromnie ich żałował.
Colby zacisnął mocniej rękę na jej dłoni.
- Winiłem go za każdą krzywdę, jaka mnie w życiu spotkała -
oznajmił. - Nawet kiedy już byłem dorosły. - Wziął głęboki
oddech. - Dopiero teraz zaczynam rozumieć, co czuł. Kochał moją
matkę, ale nie potrafił odstawić alkoholu. Po jej śmierci musiał
siebie znienawidzić. A to sprawiło, że jeszcze częściej zaglądał do
kieliszka. Błędne koło.
- Faktycznie przez długi czas nienawidził samego siebie. Ale
kiedy się dowiedział, że noszę twoje dziecko... że on będzie
dziadkiem, wytrzezwiał i już nigdy więcej nie wypił kropli
alkoholu. Nawet piwa. Opiekował się Bernardette, kiedy
chodziłam do pracy. W ten sposób chciał odpokutować za swoje
winy. Bardzo kochał wnuczkę.
- Ja też ją kocham - rzekł z powagą Colby.
- Każdego dnia coraz mocniej.
Przez moment wpatrywała się uważnie w jego śniadą,
ogorzałą twarz o ciemnych oczach.
Prawie połowę swojego życia kochała tego mężczyznę. Jak
zdołała wytrzymać bez niego przez ostatnie siedem lat? Miłość to
uczucie głębokie, silne, trwałe. I przerażające. Opuszkami palców
potarł jej usta.
- Kochałaś mnie - powiedział cicho - a ja zamieniłem twoje
życie w piekło. Zasłużyłem na Maureen. Nie da się budować
szczęścia na cudzym nieszczęściu.
Serce jej zabiło szybciej.
- Darzyłeś Maureen miłością... - zaczęła.
- Nie! - przerwał ostro. - Nie lubiłem jej jako człowieka.
Wzbudzała we mnie pożądanie, ale nie sympatię. Była egoistką,
myślała wyłącznie o sobie. Współczuję jej dziecku; pewnie
wyląduje w poprawczaku. Ta kobieta nie nadaje się na matkę. -
Potrząsnął gniewnie głową. - Chciałem mieć z nią dzieci. Całe
szczęście, że nie zaszła ze mną w ciążę.
- A nie przyszło ci do głowy, że ja mogłam? - spytała Sarina. -
Wtedy, w noc poślubną?
Roześmiał się gorzko.
- Nie, nie przyszło. Sądziłem, że jesteś starsza. Bardziej
doświadczona. I że się zabezpieczasz. - Popatrzył jej w oczy. -
Zastanawiałaś się kiedykolwiek, co by było, gdyby Maureen po-
wiedziała mi o twoim telefonie? Gdyby nie zignorowała twojego
wołania o pomoc?
Westchnęła ciężko.
- Czasem się zastanawiałam. Ciekawa byłam, jak byś się
zachował.
- Natychmiast bym do ciebie wrócił. Marzyłem o dzieciach,
niczego tak bardzo w życiu nie pragnąłem. Ale byłem pewien, że
to marzenie nigdy się nie spełni. %7łe jestem bezpłodny.
- Może więc byś nie uwierzył, że to ty... Przyłożył palec do jej
ust.
- Są badania DNA. Wątpliwości szybko by się rozwiały.
Zresztą wystarczyłby mi rzut oka na małą - dodał. - Poza tym nie
wyobrażam sobie, abyś zaraz po moim odejściu wskoczyła do
łóżka z drugim facetem. Nie po tym, co ci zrobiłem - powiedział
zawstydzony.
Podeszła bliżej i naturalnym gestem objęła go w pasie.
Zachwycony, przytulił ją do siebie.
- Nie myślę o tym, co zrobiłeś siedem lat temu - szepnęła. -
Myślę o tym, co było teraz niedawno, kiedy osłabiony malarią
prosiłeś, abym razem z tobą weszła pod prysznic.
Zadrżał, po czym delikatnie ją pocałował. Nogi się pod nim
ugięły, gdy Sarina odwzajemniła pocałunek.
- Hm, to było niesamowite przeżycie - rzekł cicho. - Jeszcze
nigdy się tak nie czułem...
O Boże! - wyszeptał.
- Co się stało?
- Sarino, zapomnieliśmy się wtedy zabezpieczyć. Może znów
zaszłaś w ciążę...?
Błogi uśmiech przemknął po jej wargach.
- Może - rzekła, zdumiona nutą nadziei w jego głosie i
błyskiem podniecenia w oczach.
- Mówisz to tak spokojnie?
Wzruszyła ramionami.
- Tak, przecież kocham dzieci. Tylko że...
- Nagle spoważniała.
- Tylko że nie jesteśmy małżeństwem - dokończył za nią. -
Posłuchaj. Kiedy uporamy się ze sprawą przerzutu kokainy,
usiądziemy i pogadamy, dobrze?
- Dobrze. - Miała ochotę tańczyć, śpiewać, fruwać.
Leciutko musnął wargami jej usta, po czym wypuścił ją z
objęć.
Zrobili sobie krótki spacer po posiadłości starego Hoba, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •