[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zatonięcie masowca na skutek awarii maszyny głównej i uderzenia
 wysokiej fali . Wysoka fala to zjawisko meteorologiczne nie w
pełni wyjaśnione przez naukę. Zdarza się ono stosunkowo dość
często na Oceanie Indyjskim przy brzegach Afryki. Zwłaszcza na
południe od Madagaskaru. Zjawisko polega na tym, że przy zupełnie
spokojnym morzu nagle nadbiega z szybkością ponad stu
kilometrów na godzinę ogromna fala. Jej wysokość nieraz
przekracza dwadzieścia metrów. Uderzenie takiego wału wodnego,
jeśli dosięgnie statek od burty, może go przewrócić i zatopić.
Wysokiej fali nie potrafią się oprzeć nawet wielkie tankowce.
Zazwyczaj służba radiometeorologiczna stara się w porę ostrzegać
jednostki pływające przed tym groznym zjawiskiem. Jednakże
wysoka fala, która przyczyniła się do katastrofy  Kuretake Maru ,
nie została w ogóle zauważona przez meteorologów i hydrologów.
W wielkiej sali  Lloyd's Brokers Association w Londynie wisi
133
stary dzwon okrętowy. Kiedy do siedziby tego towarzystwa
ubezpieczeniowego nadchodzi wiadomość, że statek figurujący w
rejestrze  Lloyda zatonął, wozny uderza młotkiem w metal
wydający żałobny dzwięk. Nie ma prawie dnia, żeby ponury głos
dzwonu nie rozbrzmiał w tej sali. Przecież co najmniej trzy czwarte
wszystkich jednostek pływających po morzach i oceanach świata jest
bezpośrednio lub pośrednio ubezpieczona w starej firmie  Lloyd's
Brokers Association . A prawie codziennie jakiś statek zawija do
portu Neptuna.
Uderzający w dzwon nabrał takiej wprawy, że klienci i
pracownicy  Lloyda po tonie i mocy dzwięku orientują się, czy to
zatonął zwykły jacht, jakaś mała przybrzeżna jednostka, czy wielki
tankowiec.
Tego dnia, gdy z wyspy Mauritius nadeszła wiadomość o
zatonięciu  Kuretake Mani , głos dzwonu zabrzmiał z całą ponurą
mocą. Statek i ładunek ubezpieczone były łącznie na ogromną nawet
jak na  Lloyda kwotę sześćdziesięciu ośmiu milionów dolarów.
Wypłata takiego odszkodowania nie wstrząsnęłaby podstawami
finansowymi  Lloyda , bo szkoda w systemie reasekuracji
rozkładałaby się na dziesiątki różnych towarzystw reasekuracyjnych,
ale dla wszystkich tych towarzystw byłaby dość dotkliwym ciosem.
Wiadomość, iż w Kapsztadzie znajduje się były marynarz
 Kuretake Maru , a jego opowieści zasadniczo różnią się od
oficjalnej wersji katastrofy tej jednostki, wywołała w dyrekcji
 Lloyda wielkie poruszenie. Przedstawicielowi towarzystwa w
Kapsztadzie polecono strzec chorego Mudżibara Sattara jak zrenicy
oka i przywiezć do Londynu jak najszybciej, nie licząc się z
kosztami. Przewidujący urzędnik  Lloyda układający teleks do
Kapsztadu zaznaczył, że w razie potrzeby choremu mogą
towarzyszyć na koszt firmy lekarz i pielęgniarka. Konieczne jest,
podkreślał teleks, zachowanie pełnej tajemnicy.
W ten sposób skromny marynarz z Bangladeszu w ciągu trzech
dni znalazł się w stolicy Anglii, gdzie go umieszczono w niewielkim,
134
ale przyjemnym  Gresham Hotel położonym przy Blomsburry
Street 36, a zatem w bezpośrednim sąsiedztwie British Museum i
Oxford Street, w samym centrum miasta. A poza tym niedaleko
siedziby  Lloyda .
Towarzystwo dbało o swoją zdobycz. Chorego odwiedził lekarz,
który stwierdził, że Mudżibar Sattar zniósł podróż wyśmienicie, że
niedługo będzie można zdjąć opatrunek i przystąpić do zabiegów
rehabilitacyjnych, co zostało marynarzowi zagwarantowane przez
towarzystwo.
Także właściciel hotelu pan Yan Langer otrzymał polecenie od
dyrekcji  Lloyda , żeby w miarę możliwości spełniać życzenia
chorego, którego jednak ze względu na stan zdrowia nie należy
wyprowadzać na ulice miasta. Ponieważ hotel serwował swoim
gościom tylko śniadania, poproszono pana Langera, żeby były one
przynoszone na górę, do pokoju. Trudno bowiem wymagać od kogoś
ze złamaną nogą, aby schodził do przyziemia, gdzie mieściła się
jadalnia. Także inne posiłki miano przynosić Mudżibarowi z
pobliskiej restauracji. Podjęła się tego zadania fertyczna pokojówka
o dzwięcznym imieniu Kasia. Oczywiście za dodatkowe usługi
płaciło towarzystwo ubezpieczeń.
Dziwnym zbiegiem okoliczności dwóch młodych gentlemanów
sprowadziło się do  Gresham Hotel w tym samym dniu, w którym
marynarz z  Kuretake Maru wylądował na lotnisku w Londynie.
Panowie ci zajęli pokoje obok obywatela Bangladeszu. Tak się
składało, że w hotelu był zawsze przynajmniej jeden z tych panów.
Mieli także osobliwy zwyczaj. Nie lubili zamykać drzwi do swoich
pokoi. Zawsze były one tylko przymknięte.
Ponieważ angielszczyzna Mudżibara Sattara przedstawiała dużo
do życzenia,  Lloyd zaangażował tłumacza, który z marynarzem
mógł rozmawiać w jego rodzimym języku. Wywołano wszystkie
wykonane przez chorego zdjęcia i zrobiono kilka odbitek. Ku
wielkiej radości amatora fotografii, zdjęcia udały się doskonale.
Mudżibar cieszył się nimi jak dziecko. Zwłaszcza znakomicie
wyszły
135
fotografie przedstawiające panoramę portu z  Kuretake Maru na
pierwszym planie. Widać było, jak statek najpierw wyładowuje
ciemnobrunatną rudę, a pózniej, w nieco innym miejscu, przyjmuje
do swoich ładowni żółty piasek.
Marynarz się nie domyślał, że część tych fotografii została
zamknięta w pancernym sejfie  Lloyd's Brokers Association tam,
gdzie przechowuje się dokumenty o wartości wielu milionów
dolarów.
Rozdział XIV
Operacja  Wolfram część druga
Wyładunek sześćdziesięciu pięciu tysięcy ton rudy wolframowej
z  Kuretake Maru przebiegał szybko i sprawnie. Dzwigi portowe
pracowały dzień i noc. Co kilka godzin, lokomotywy wyciągały z
portu długi sznur wagonów i wiozły go w głąb kraju. Potem
załadunek kupki żelazistego piasku był drobnostką, z którą uporano
się w niecałe trzy dni. Czekano jedynie do zmierzchu, żeby statek
bez zwracania specjalnej uwagi mógł wyjść w morze.
Załoga kapitana Borgulisa bawiła się dobrze w Hermanus. W
miasteczku nie zabrakło okazji miłego spędzenia czasu. Byli tacy, co [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •