[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Może tu gdzieś są ukryte kamery? - wyszeptał Jupiter, łapiąc z trudem oddech.
Pete zmarszczył brwi. Rozejrzał się uważnie. Sufit i ściany pomalowane na
obrzydliwy kolor ochry nie wskazywały, by coś na nich zamontowano.
- Kamera to nie guzik, Jupe - odparł. - Myślę, że przesadzasz z ostrożnością.
Pierwszy Detektyw nie odpowiedział. Wpatrywał się w klapę zamkniętą na solidną
antabę.
- Potrafimy ją podnieść?
Pete wypluł gumę. Naprężył muskuły, wytężył siły. I nic.
- Trzeba czymś podważyć. Najlepiej łomem.
Jupiter nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
- Rzeczywiście nosisz ze sobą takie drobiazgi jak łom?
- Coś się znajdzie w tym składziku na szóstym piętrze.
Jupiter westchnął.
- Nie zamierzam dwa razy pokonywać czterech pięter! Jak chcesz, to biegnij.
Pete ruszył z kopyta. Dla niego największą frajdą był ruch. Dużo ruchu. Szybko
przygalopował z powrotem. W ręku trzymał dwie szczotki na kijach i metalowego mopa do
mycia linoleum.
Jupiter roześmiał się.
- Niezłe uzbrojenie! Szósta Flota na Pacyfiku zamierza podbić Filipiny.
Pete nie obraził się. Szczotki zaraz się połamały, ale mop okazał się niezwykle
przydatnym narzędziem. Antaba drgnęła i ustąpiła.
- Szósta Flota zdobyła Filipiny! - zawołał, otwierając klapę.
- Ale...
- Co tam, Pete? - Jupiter Jones przeciskał się z trudem. Wbrew oczekiwaniom klapa
wcale nie prowadziła na dach. Tylko do wąskiej, górą oszklonej galeryjki. Chłopcy stali
zaskoczeni.
- Co za głupie pomieszczenie! - szepnął zawiedziony Jupe.
- I nie ma stąd wyjścia?
- Ano, nie ma - odparł Crenshaw - bez sensu. Nagle rozległ się zgrzyt i ciężka klapa za
ich plecami zatrzasnęła się z hukiem. Obrócili się równocześnie, obaj jednakowo zaskoczeni.
- Co to? - wrzasnął Jupe. - Kto się wygłupia? Odpowiedzią była martwa cisza. Pete
przyskoczył do klapy, chcąc ją otworzyć. Niestety. Od środka była płaska i bez żadnego
uchwytu. Otwierała się tylko od strony schodów.
- Kto to zrobił? - warknął mrużąc oczy. - Jupe, kto to zrobił?
- Ten, kto nas śledził. I ma coś na sumieniu. Musimy być bardzo blisko prawdy o
mordercy, skoro tak się nas boi.
Pete rozejrzał się dookoła. Pomieszczenie, niezbyt obszerne, było na tyle wysokie, że
nie groził brak powietrza. I jasne, gdyż szklany dach wpuszczał mnóstwo światła.
-Wyjść stąd będzie można, tylko, gdy stłuczemy którąś z tych szyb. Tam, u góry.
Jupiter Jones podniósł wzrok.
- Ty się może przeciśniesz, ale ja? Poza tym jest za wysoko. A drabiny nie mamy.
Głupio byłoby siedzieć na szklanym dachu niczym kot.
- Bez paniki, Jupe - mruczał Pete, myszkując po zakurzonych kątach. - Tylko... co to
jest? - trzymał w dłoni wąską stalową klingę.
Jupiter Jones doznał olśnienia.
- Pete - powiedział wolno i spokojnie - odłóż to, co trzymasz w ręku. Ostrożnie, by nie
zostawić więcej odcisków palców niż te, które już na tym są.
Crenshaw otworzył usta.
- Zwariowałeś? O co...
- Pete, zrób raz to, o co cię proszę, nie pytając. Zaraz ci wyjaśnię.
Metalowy pręt spoczął na stosiku starych desek. Jupiter Jones, pochylony, przyglądał
mu się uważnie. Na cienkim niczym igła końcu widoczne były liczne rudawe plamy.
- No, może teraz mi powiesz?
Jupiter przykucnął.
- To jest bagnet, Pete. A te ślady to krew.
Crenshaw rzucił się na kolana.
- Chcesz powiedzieć, że...
- Tak. To jest najprawdopodobniej narzędzie zbrodni. Ten, kto zasztyletował
Morrisona, musiał tu wejść. Tuż przed ucieczką z budynku. Wrzucił bagnet i zamknął klapę.
Sądzę, że to Cole Hatkinson. Handlarz brylantów.
- Ten z teczką na łańcuszku?
- Właśnie.
- A kto nas zamknął?
Jupiter pokiwał głową.
- Jego wspólnik. Musi takiego mieć. Zledzi nas od samego początku. Zabrał trupa z
trawnika, ukradł ci brylant ze schowka w rowerze, ponieważ was widział w Centrum
Diamentowym. On wie o nas wszystko.
- Tylko my nic o nim nie wiemy.
- Dokładnie. I to mnie wkurza, Pete.
Bob wracał wyraznie ucieszony. Chciał jak najszybciej pochwalić się pozostałym
detektywom wiadomościami uzyskanymi na policji.
- To się zdziwi Jupe, gdy mu powiem, że Morrisona zamordowano nożem
sprężynowym! W komunikacie prasowym podano tylko, że cios trafił prosto w serce! -
mruczał, wkładając dłoń do dzioba Kaczora Donalda. Oprócz klucza do Kwatery Głównej
wyczuł jakąś złożoną na pół kartkę. Wyjął ją i poprawiając okulary, przeczytał półgłosem: -
Zostawcie w spokoju sprawę Morrisona. Nie mieszajcie się do śledztwa. Inaczej grozi wam
śmierć. - Sunął wzrokiem po literach wyciętych z gazetowych nagłówków. Były przylepione
mocnym klejem. - Coś takiego - wyszeptał - no, coś takiego! Zabronić Trzem Detektywom
prowadzenia śledztwa, to jakby zakazać mrówkom budowania mrowiska!
Zdegustowany otworzył drzwi. I aż się zatoczył z wrażenia. Na przeciwległej ścianie
zobaczył wymalowany sprayem olbrzymi chiński znak  zemsta .
- To pogwałcenie prywatności człowieka! - wrzasnął w pustkę. - Nikomu nie wolno
włazić do Kwatery Głównej jak... jak... - zająknął się. - Jak do publicznej toalety! - dokończył
cieniutko.
Potem cofnął się, uważnie zamknął drzwi. Klucz razem z kartką schował do kieszeni.
A nad zamkiem napisał kredą cyfrę  7 .
To był znak alarmowy.
Ciotka Matylda po raz trzeci odgrzewała kolację. Wuj Tytus zjadł dawno, a teraz
pykał fajkę, czytając  Los Angeles Sun .
- Gdzie jest Jupiter? - denerwowała się zażywna kobieta.
- Tam, gdzie zawsze - burknął wuj - w swojej Kwaterze Głównej.
- Nie ma go - zabiadoliła, widząc, jak frytki nabierają brunatnego odcienia -
telefonowałam trzy razy.
- Spokojnie - wuj szeleścił stronami - czasem znika bez śladu. To duży chłopak. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alwayshope.keep.pl
  •